18 września 2010

Czy czardasz będzie lewicowy?

Wywiad "Krytyki Politycznej" z węgierskim socjologiem Tiborem Dessewffy z całą pewnością jest wywiadem interesującym. Jest też jednak wywiadem, prezentującym jedynie jeden punkt widzenia dotyczący sytuacji politycznej nad Dunajem. Gdyby było tak różowo, jak napisał szef socjalistycznego think-tanku Demos, MSZP z całą pewnością nadal rządziłaby w Budapeszcie, a już na pewno nie osiągnęła tak spektakularnego wyniku, jakim było zdobycie raptem 19% głosów, co nie wygląda imponująco w porównaniu do 42%, osiągniętych 4 lata wcześniej. Co gorsza, to klęsce socjalistów kraj ten w dużej mierze zawdzięcza wejście do parlamentu nacjonalistycznej formacji Jobbik - 17% głosów, jakie zdobyła w tegorocznych wyborach stanowi twardy orzech do zgryzienia dla wszystkich formacji na węgierskiej scenie politycznej. Choć siła prawicowych populistów chwilowo osłabła (w dużej mierze dzięki utrzymującym się, wysokim wskaźnikom poparcia dla rządzącej koalicji Fideszu i chrześcijańskich demokratów), to jednak nie brakuje opinii, że słabość partii socjalistycznej może doprowadzić do ukształtowania się układu dwupartyjnego, gdzie władzą wymieniać się będzie Fidesz i Jobbik. Co gorsza, nie sposób takiego scenariusza wykluczyć.

Problemy socjalistów nie były wyłącznie kwestią cięć budżetowych, ale utraty zaufania, podobnej do sytuacji znanej z rządów Leszka Millera w Polsce. Pominięcie (nie chce mi się wierzyć, że przypadkowe) kwestii wycieku słynnego przemówienia z kuluarowego zebrania, na którym socjalistyczny premier Gyurcsany opowiadał partyjnym towarzyszom, że jego partyjne obietnice wyborcze oraz prezentowane stanowisko na temat rzekomo dobrej sytuacji ekonomicznej kraju były "kłamstwami" zupełnie zaciemnia kontekst polityczny ich spektakularnej klęski. W masowych protestach przeciwko rządowi socjalistów i liberałów brali wówczas ludzie o szerokim spektrum poglądów politycznych, gotowych nawet zaciskać pasa, odmawiających za to prawa do traktowania demokracji jako fasady. Gdy jeden z twórców dzisiejszej partii Zielonych na Węgrzech, Peter Rauschenberger, napisał na ten temat artykuł do prasy, ówczesny lewicowo-liberalny establishment usiłował wytłumaczyć mu, że "taka jest polityka". Nic zatem dziwnego, że społeczeństwo tego typu "oczywistą oczywistość" odrzuciło (liberałowie z SZDSZ, koalicjanci socjalistów, w ogóle do parlamentu się nie dostali). Nic też dziwnego, że madziarska partia Zielonych nazywa się Lehet Mas a Politika - Polityka Może Być Inna.

Być może wybór prawicowej partii, która całymi miesiącami przed wyborami nie wychodziła poza szeroki poziom ogólności względem swoich poglądów ekonomicznych może nie wydawać się najbardziej racjonalnym wyborem z punktu widzenia progresywnej polityki. Problem w tym, że na Węgrzech wszyscy - może poza samym MSZP - mają poczucie, że partia ta z progresywną polityką nie ma już zbyt wiele wspólnego. Tak jak Polak i Węgier to dwa bratanki (na Węgrzech można nawet usłyszeć owo przysłowie deklamowane w naszej, słowiańskiej mowie), tak trudno oprzeć się poczuciu podobieństwa między Fideszem a rodzimą Platformą Obywatelską. Nad Dunajem Viktor Orban proponuje jako lek na całe zło podatek liniowy, ale też czasowy podatek bankowy, nad którym zastanawia się formacja Donalda Tuska. Również i w Budapeszcie przebąkuje się na temat zmniejszenia liczby posłanek i posłów w parlamencie, na razie udało się doprowadzić do przyjęcia nowego prawa wyborczego, mocno zmniejszającego wielkość lokalnych samorządów i zmuszającego do zbierania przez komitety wyborcze jeszcze większej ilości podpisów rejestrujących listy w jeszcze krótszym czasie. Takie posunięcie prowadzi w praktyce do obumarcia jakichkolwiek oddolnych inicjatyw lokalnych społeczności, już po etapie rejestracji widać, że w większości rad miast i gmin trudno będzie o znalezienie partii innych niż te, już siedzących w budapesztańskim parlamencie. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że w ostatnich latach to Fidesz był na lewo od MSZP, dla przykładu przywrócił za swoich poprzednich rządów bezpłatne studia wyższe.

Kiedy Dessewffy pisze o tym, że partie lewicowe potrzebują czasu, by odzyskać społeczne poparcie, zastanawiam się, do kogo kieruje te słowa. Liberałowie z SZDSZ, pozbawieni publicznych dotacji, umierają śmiercią naturalną po zmianie z partii praw człowieka w piewców neoliberalizmu, wewnętrznych rozłamach i fiasku aliansu z konserwatystami z MDF, której główną twarzą był znienawidzony przez Węgierki i Węgrów naddunajski Balcerowicz, Lajos Bokros. Socjaliści skupiają się na likwidowaniu jakiejkolwiek zdolności koalicyjnej, szczególnie widocznym w ich stosunku do Zielonych. Emblematycznym przykładem było oskarżenie LMP przy okazji trwających wyborów o kradzież socjalistycznego programu na wybory. Problem polega na tym, że kiedy przyszło co do czego, socjalistycznego programu... nie znaleziono, poza trzystronnicowymi deklaracjami, nijak mającymi się do 80-stronnicowego programu Zielonych. Widziałem go zresztą na własne oczy - obrazków nie za dużo, czcionka normalnej wielkości, a wstępny rekonesans - optyczny i za pomocą translatora - nie wykazał, by były to wielokrotnie powtórzone 3 strony budapesztańskiego programu MSZP.

Sukces Zielonych w tegorocznych wyborach parlamentarnych - osiągnięcie 7,5% głosów - można oczywiście w dużej mierze uznać za efekt "głosów protestu" osób, którym lewicowe bądź liberalne poglądy nie pozwalały na oddanie głosu na Fidesz bądź Jobbik. Ekopolityczny elektorat, którego podstawą może być część miejskiej klasy średniej, do tej pory głosująca na socjalistów bądź liberałów, dopiero powstaje, a wielką pracą dla tej partii będzie przekonanie sporej części swojego elektoratu, że jest "zielony". Jednocześnie jednak to błędy socjalistów doprowadziły do tego, że dziś to od dobrego wyniku LMP zależy, czy uda się powstrzymać zdobycie bezwzględnej ilości mandatów przez sojusz Fidesz-KNDP w nowej Radzie Budapesztu. Oryginalny przekaz polityczny - połączenie kwestii dbałości o środowisko naturalne z walką ze społecznym wykluczeniem Romów, aktywną polityką społeczną, działaniami na rzecz zwalczenia korupcji i zwiększeniem demokratycznego wpływu obywatelek i obywateli na instytucje państwa oraz samorządu do tej pory działały. Wejście Zielonych do politycznego głównego nurtu już sprawiło, że w szeregach socjalistów pojawiła się refleksja na temat chociażby redefiniowania lewicowych haseł w kontekście zrównoważonego rozwoju. Jednocześnie jednak negatywne wypowiedzi, z nazywaniem LMP pupilkiem Fideszu włącznie (a to dlatego, że ich krytyka rządów Orbana stara się być merytoryczna, a nie totalna, i nie wyklucza współpracy tam, gdzie poglądy są zbieżne) zdają się bardziej przypominać dążenia do monopolu po lewej stronie sceny politycznej, nie zaś do współpracy i dialogu.

Węgierski system polityczny nie jest dużo mniej zabetonowany niż polski, dlatego też tegoroczne, parlamentarne przetasowania były prawdziwym trzęsieniem ziemi. Jednocześnie jednak, w obrębie już zasiadających w parlamencie partii proporcje ich poparcia znajdują się obecnie na poziomie, uznawanym za efekt chwili. Przebąkuje się zatem nie tylko o możliwości powstania binarnego układu Fidesz-Jobbik, ale nawet... Fidesz-LMP, na przykład gdyby ta druga zdecydowała się przyjąć bardziej socjaldemokratyczne oblicze. Niemiecki przykład, gdzie w niedawnym sondażu Forsy Zieloni zdobyli 22%, a SPD - tylko 2 punkty procentowe więcej - pokazuje, że nawet dużo bardziej do tej pory stabilne systemy partyjne ewoluują. Jeśli socjaliści na Węgrzech nie chcą w wyniku tej ewolucji wyginąć, powinni mieć odwagę na bardziej wnikliwe analizy swojej porażki, niż uznanie, że do Europy Środkowej nie da się przeszczepić skandynawskiego państwa dobrobytu...

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...