Skąd wzięła się wśród ruchów społecznych potrzeba stworzenia własnej partii? Po pierwsza, żadna z dotychczasowych nie interesowała się nimi, okopując się w obrębie bądź to klasy robotniczej, bądź osób wierzących albo chociaż zainteresowanych jakąś formą "ładu moralnego", bądź też niemieckiego biznesu. Rok 1968 i studenckie niepokoje ówczesnego okresu pokazały, że istnieje rosnąca grupa ludzi, na pytania których CDU, SPD i FDP nie odpowiadały. Rosnąca rola wartości postmaterialnych, wzrost świadomości ograniczeń ekologicznych, w obrębie których rozwija się ludzkość, nierówność płci i zaduch obyczajowy, tłumiony za pomocą skupiania się na wskaźnikach ekonomicznych, wyścig zbrojeń - wszystko to złożyło się na atmosferę, która zachęciła do upartyjnienia i upolitycznienia tych kwestii. Świadomość klęski innych metod zmiany społecznej - czy to skupiania się wyłącznie na ulicznym proteście, czy też terrorystycznych działań RAF - również pomogła w podjęciu decyzji.
Bywały okresy, kiedy projekt ten wydawał się skończony. Sama Kelly mawiała, że Zieloni dążą do stworzenia społeczeństwa, w którym partia tego typu nie będzie już potrzebna. W 1990 roku wpadli na kuriozalny pomysł rozgrywania kampanii pod hasłem "wszyscy mówią o Niemczech, my mówimy o klimacie", co sprawiło, że zachodnia część partii wypadła z Bundestagu. Doświadczenie to jest po dziś dzień pamiętane w partii, nauczyło ją to, że kierowany do ludzi przekaz nie może być oderwany od realnych problemów, przed którymi stają. Fala neoliberalnej, globalnej restrukturyzacji gospodarczej, przetaczająca się przez świat w latach 80. XX wieku podminowała stabilność życia wielu ludzi - na to zjawisko Zieloni musieli odpowiedzieć.
Zadanie to było tym bardziej naglące, że w 1998 roku, po raz pierwszy w historii Niemiec, weszli do rządu federalnego w koalicji z SPD. Świadomość konieczności kompromisów, nierzadko bardzo bolesnych, a także niezadowolenia bazy społecznej, z której się wyrosło, bywała bardzo bolesna. Kosowo i Afganistan wyznaczyły punkty szczytowe kryzysu wewnątrz formacji, związanego z rozumieniem pacyfistycznych podstaw zielonej filozofii. Reformy socjalne zainicjowane przez SPD czy kwestie wewnątrzpartyjnej demokracji również dołożyły swój udział do kociołka z problemami. Pojawiały się analizy, które - po kolejnych klęskach w wyborach w landach - wieszczyły koniec tego projektu politycznego. Tak jednak się nie stało, Zieloni zrozumieli, co było nie tak, a do tego mogli pochwalić się realnymi zmianami, związanymi z realizacją swoich haseł wyborczych, takich jak rozwój energetyki odnawialnej, wzrost ilości zielonych miejsc pracy, poprawa ochrony konsumenckiej i przede wszystkim - przeforsowanie stopniowego wyłączenia wszystkich elektrowni atomowych w tym kraju.
Dziś, jak pisze Ralf Fuecks, dyrektor fundacji Heinricha Boella, kolor zielony na dobre zadomowił się w niemieckim społeczeństwie, będąc awangardą zmian w sposobie myślenia i życia. Być może rządy czarno-żółtej koalicji spowolnią zmiany na lepsze, ale nie są ich w stanie zatrzymać. Wedle najnowszych sondaży Zieloni wracają na pozycję trzeciej największej siły politycznej w kraju, co jest dobrą prognozą przed kolejnymi wyborami regionalnymi. Po ich stronie stoi kompetencja ekologiczna, społeczna i ekonomiczna, którą promują pod hasłem Zielonego Nowego Ładu. Coraz silniej stają się obecni także na obszarze byłej NRD, gdzie do tej pory trudno było im przekroczyć próg 5%. Wszystkie te fakty sprawiają, że można być optymistycznym - wszak zielony to kolor nadziei. Życzę zatem niemieckim koleżankom i kolegom wszystkiego najlepszego, mając nadzieję na to, że pewnego dnia podobny proces zajdzie i w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz