Niemieccy Zieloni rozpoczęli świętowanie jubileuszu 30-lecia powołania do życia ogólnokrajowego ugrupowania ekologicznego. Już w 1982 roku pierwsze osoby z tej partii pojawiły się w Bundestagu, zadziwiając sztywnych chadeków, liberałów i socjaldemokratów swoim sposobem bycia, bezpośredniością i silnym oddaniem ideom, w które wierzyły. Wśród fundatorów partii był m.in. artysta Joseph Beuys, nagrodzony Noblem pisarz Heinrich Boell i ekofeministka Petra Kelly. We wczesnej fazie istnienia zastanawiano się, jak poradzi sobie na scenie politycznej formacja, grupująca dość eklektyczne zdawać by się mogło ruchy społeczne, takie jak ekologiczne, feministyczne, działające na rzecz sprawiedliwości społecznej i praw mniejszości. Na początku jej istnienia wyszły z niej osoby o konserwatywnych poglądach kulturowych, tworząc własną, małą partyjkę. Okazało się jednak, że podstawy do wzajemnego zrozumienia i opracowania spójnego projektu zielonej polityki były na tyle silne, że dziś Zieloni w Niemczech zdobywają w skali kraju ponad 10% głosów, mają ponad 20 wybieranych w bezpośrednich wyborach burmistrzów i w nadchodzących wyborach w samym Berlinie ścigają się o pierwsze miejsce z CDU, SPD i Lewicą.
Skąd wzięła się wśród ruchów społecznych potrzeba stworzenia własnej partii? Po pierwsza, żadna z dotychczasowych nie interesowała się nimi, okopując się w obrębie bądź to klasy robotniczej, bądź osób wierzących albo chociaż zainteresowanych jakąś formą "ładu moralnego", bądź też niemieckiego biznesu. Rok 1968 i studenckie niepokoje ówczesnego okresu pokazały, że istnieje rosnąca grupa ludzi, na pytania których CDU, SPD i FDP nie odpowiadały. Rosnąca rola wartości postmaterialnych, wzrost świadomości ograniczeń ekologicznych, w obrębie których rozwija się ludzkość, nierówność płci i zaduch obyczajowy, tłumiony za pomocą skupiania się na wskaźnikach ekonomicznych, wyścig zbrojeń - wszystko to złożyło się na atmosferę, która zachęciła do upartyjnienia i upolitycznienia tych kwestii. Świadomość klęski innych metod zmiany społecznej - czy to skupiania się wyłącznie na ulicznym proteście, czy też terrorystycznych działań RAF - również pomogła w podjęciu decyzji.
Bywały okresy, kiedy projekt ten wydawał się skończony. Sama Kelly mawiała, że Zieloni dążą do stworzenia społeczeństwa, w którym partia tego typu nie będzie już potrzebna. W 1990 roku wpadli na kuriozalny pomysł rozgrywania kampanii pod hasłem "wszyscy mówią o Niemczech, my mówimy o klimacie", co sprawiło, że zachodnia część partii wypadła z Bundestagu. Doświadczenie to jest po dziś dzień pamiętane w partii, nauczyło ją to, że kierowany do ludzi przekaz nie może być oderwany od realnych problemów, przed którymi stają. Fala neoliberalnej, globalnej restrukturyzacji gospodarczej, przetaczająca się przez świat w latach 80. XX wieku podminowała stabilność życia wielu ludzi - na to zjawisko Zieloni musieli odpowiedzieć.
Zadanie to było tym bardziej naglące, że w 1998 roku, po raz pierwszy w historii Niemiec, weszli do rządu federalnego w koalicji z SPD. Świadomość konieczności kompromisów, nierzadko bardzo bolesnych, a także niezadowolenia bazy społecznej, z której się wyrosło, bywała bardzo bolesna. Kosowo i Afganistan wyznaczyły punkty szczytowe kryzysu wewnątrz formacji, związanego z rozumieniem pacyfistycznych podstaw zielonej filozofii. Reformy socjalne zainicjowane przez SPD czy kwestie wewnątrzpartyjnej demokracji również dołożyły swój udział do kociołka z problemami. Pojawiały się analizy, które - po kolejnych klęskach w wyborach w landach - wieszczyły koniec tego projektu politycznego. Tak jednak się nie stało, Zieloni zrozumieli, co było nie tak, a do tego mogli pochwalić się realnymi zmianami, związanymi z realizacją swoich haseł wyborczych, takich jak rozwój energetyki odnawialnej, wzrost ilości zielonych miejsc pracy, poprawa ochrony konsumenckiej i przede wszystkim - przeforsowanie stopniowego wyłączenia wszystkich elektrowni atomowych w tym kraju.
Dziś, jak pisze Ralf Fuecks, dyrektor fundacji Heinricha Boella, kolor zielony na dobre zadomowił się w niemieckim społeczeństwie, będąc awangardą zmian w sposobie myślenia i życia. Być może rządy czarno-żółtej koalicji spowolnią zmiany na lepsze, ale nie są ich w stanie zatrzymać. Wedle najnowszych sondaży Zieloni wracają na pozycję trzeciej największej siły politycznej w kraju, co jest dobrą prognozą przed kolejnymi wyborami regionalnymi. Po ich stronie stoi kompetencja ekologiczna, społeczna i ekonomiczna, którą promują pod hasłem Zielonego Nowego Ładu. Coraz silniej stają się obecni także na obszarze byłej NRD, gdzie do tej pory trudno było im przekroczyć próg 5%. Wszystkie te fakty sprawiają, że można być optymistycznym - wszak zielony to kolor nadziei. Życzę zatem niemieckim koleżankom i kolegom wszystkiego najlepszego, mając nadzieję na to, że pewnego dnia podobny proces zajdzie i w Polsce.
Skąd wzięła się wśród ruchów społecznych potrzeba stworzenia własnej partii? Po pierwsza, żadna z dotychczasowych nie interesowała się nimi, okopując się w obrębie bądź to klasy robotniczej, bądź osób wierzących albo chociaż zainteresowanych jakąś formą "ładu moralnego", bądź też niemieckiego biznesu. Rok 1968 i studenckie niepokoje ówczesnego okresu pokazały, że istnieje rosnąca grupa ludzi, na pytania których CDU, SPD i FDP nie odpowiadały. Rosnąca rola wartości postmaterialnych, wzrost świadomości ograniczeń ekologicznych, w obrębie których rozwija się ludzkość, nierówność płci i zaduch obyczajowy, tłumiony za pomocą skupiania się na wskaźnikach ekonomicznych, wyścig zbrojeń - wszystko to złożyło się na atmosferę, która zachęciła do upartyjnienia i upolitycznienia tych kwestii. Świadomość klęski innych metod zmiany społecznej - czy to skupiania się wyłącznie na ulicznym proteście, czy też terrorystycznych działań RAF - również pomogła w podjęciu decyzji.
Bywały okresy, kiedy projekt ten wydawał się skończony. Sama Kelly mawiała, że Zieloni dążą do stworzenia społeczeństwa, w którym partia tego typu nie będzie już potrzebna. W 1990 roku wpadli na kuriozalny pomysł rozgrywania kampanii pod hasłem "wszyscy mówią o Niemczech, my mówimy o klimacie", co sprawiło, że zachodnia część partii wypadła z Bundestagu. Doświadczenie to jest po dziś dzień pamiętane w partii, nauczyło ją to, że kierowany do ludzi przekaz nie może być oderwany od realnych problemów, przed którymi stają. Fala neoliberalnej, globalnej restrukturyzacji gospodarczej, przetaczająca się przez świat w latach 80. XX wieku podminowała stabilność życia wielu ludzi - na to zjawisko Zieloni musieli odpowiedzieć.
Zadanie to było tym bardziej naglące, że w 1998 roku, po raz pierwszy w historii Niemiec, weszli do rządu federalnego w koalicji z SPD. Świadomość konieczności kompromisów, nierzadko bardzo bolesnych, a także niezadowolenia bazy społecznej, z której się wyrosło, bywała bardzo bolesna. Kosowo i Afganistan wyznaczyły punkty szczytowe kryzysu wewnątrz formacji, związanego z rozumieniem pacyfistycznych podstaw zielonej filozofii. Reformy socjalne zainicjowane przez SPD czy kwestie wewnątrzpartyjnej demokracji również dołożyły swój udział do kociołka z problemami. Pojawiały się analizy, które - po kolejnych klęskach w wyborach w landach - wieszczyły koniec tego projektu politycznego. Tak jednak się nie stało, Zieloni zrozumieli, co było nie tak, a do tego mogli pochwalić się realnymi zmianami, związanymi z realizacją swoich haseł wyborczych, takich jak rozwój energetyki odnawialnej, wzrost ilości zielonych miejsc pracy, poprawa ochrony konsumenckiej i przede wszystkim - przeforsowanie stopniowego wyłączenia wszystkich elektrowni atomowych w tym kraju.
Dziś, jak pisze Ralf Fuecks, dyrektor fundacji Heinricha Boella, kolor zielony na dobre zadomowił się w niemieckim społeczeństwie, będąc awangardą zmian w sposobie myślenia i życia. Być może rządy czarno-żółtej koalicji spowolnią zmiany na lepsze, ale nie są ich w stanie zatrzymać. Wedle najnowszych sondaży Zieloni wracają na pozycję trzeciej największej siły politycznej w kraju, co jest dobrą prognozą przed kolejnymi wyborami regionalnymi. Po ich stronie stoi kompetencja ekologiczna, społeczna i ekonomiczna, którą promują pod hasłem Zielonego Nowego Ładu. Coraz silniej stają się obecni także na obszarze byłej NRD, gdzie do tej pory trudno było im przekroczyć próg 5%. Wszystkie te fakty sprawiają, że można być optymistycznym - wszak zielony to kolor nadziei. Życzę zatem niemieckim koleżankom i kolegom wszystkiego najlepszego, mając nadzieję na to, że pewnego dnia podobny proces zajdzie i w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz