Debata na temat usług publicznych w naszym kraju nie należy do specjalnie rozbudowanych - jak zresztą debata na jakikolwiek temat, może poza teczkami i spotami wyborczymi. Tymczasem kluczowe dla zrównoważonego rozwoju naszych społeczności kwestie, takie jak służba zdrowia, edukacja, opieka nad osobami starszymi, transport czy kultura nie są dla rządzących nami polityków kwestiami istotnymi. Niewypowiedziany konsensus, zapewniający, że jedynym lekarstwem na złe funkcjonowanie usług publicznych jest ich prywatyzacja, knebluje rzetelną debatę publiczną na ten temat. Jest to tym łatwiejsze, że większość z tych usług leży w gestiach resortów uznawanych za "miękkie", które padają łupem słabszych koalicjantów albo ludzi nie będących ekspertami w danej dziedzinie. Co gorsza - czasem, gdy są to osoby kompetentne, często wchodzą one w konflikty interesów, dążąc do reform sprzyjających tej czy innej grupie interesów. W takiej sytuacji dobro wspólne schodzi na dalszy plan. Niestety.
Czy jest możliwość zerwania tego zaklętego kręgu niemocy? Nie jest ona łatwa, ale trochę alternatyw jest już dostępnych. Jedną z nich wyczytać możemy z publikacji Eda Mayo i Henrietty Moore dla New Economics Foundation - "Mutual State. How Local Communities Can Run Public Services". Wizja tam zaprezentowana - choć w wielu momentach dość utopijna, szczególnie przy jej przekładaniu na polskie realia - warta jest rozważenia, bowiem na chwilę obecną tkwimy w jałowym dość sporze pomiędzy fanatykami prywatyzacji a obrońcami własności państwowej i komunalnej. Twórcy broszury udowadniają, że istnieją inne możliwości zaspokajania kluczowych dla lokalnych społeczności potrzeb, zwiększające poziom demokratycznej partycypacji, utrzymujące publiczny charakter usług i zapewniających zaspokajanie nie ślepego dążenia do maksymalizacji zysków. Taką możliwość oferuje ekonomia spoleczna, której najbardziej charakterystyczną reprezentantką są spółdzielnie.
Spółdzielnie mają wprowadzić politykę społeczną w XXI wiek? Czemu nie, wszakże na przykład na rynku tygodników opinii najlepiej radzi sobie będąca spółdzielnią pracy "Polityka" i kościelny "Gość Niedzielny". Skoro w warunkach rynkowych podmioty, nie będące elementami wielkich korporacji, potrafią radzić sobie lepiej niż dajmy na to należący do Axel Springer "Newsweek", to czemu mają nie dawać sobie rady z obsługą lokalnych usług publicznych? Inna jest w wypadku tego typu przedsięwzięć optyka działania, skierowana bardziej na zaspokajanie określonych przez pracowników-udziałowców optyka widzenia, niż li tylko dążenie do zysku. Etos działania dla dobra wspólnego, jaki rodzi się np. w wypadku spółdzielni socjalnych, aktywnie walczących z wykluczeniem społecznym, sprawia, że stać się one mogą "czarnymi koniami" myślenia o nowoczesnej polityce społecznej. Polityce, która w tak rozwarstwionym jak Polska kraju jest niezmiernie potrzebna.
Jakie konkretne przykłady działania lokalnych społeczności proponują autorzy? Patrząc się na realnie działające - i spisujące się na medal - pomysły z Wielkiej Brytanii, można być zadowolonym. Niektóre z tych idei są prościutkie do spełnienia - jak na przykład wprowadzenie do organów decyzyjnych w szkół nie tylko rodziców, ale i... dzieci, mogących służyć cennymi uwagami na przykład w momencie remontu szkoły. Skoro to one są głównymi użytkowniczkami i użytkownikami tych placówek, ich pomijanie osłabia potencjał rozwoju kapitału społecznego. Wprowadzenie elementów sprawiedliwości naprawczej, gdzie w proces sądzenia zaangażowane są ofiary przestępstw i lokalna społeczność, a głównym celem jest poznanie osób, którym uczyniło się krzywdę, zmniejsza wskaźniki recydywy na terenach, na których tego typu działania zostały wprowadzone. Szpitale, do rad których weszli zwykli ludzie, są w stanie lepiej adresować swoją działalność, a niezależne inicjatywy, zajmujące się profilaktyką, zmniejszają potrzebę korzystania z usług szpitalnych, tym samym odciążąjąc je finansowo.
Tego typu przykładów jest w dostępnej na stronach internetowych NEF publikacji znacznie więcej. Należy zatem zadać sobie pytanie o to, jak daleko sięgać może taka transformacja usług publicznych. Moim zdaniem w Polsce na chwilę obecną zakres tego typu zmian mógłby być mniejszy niż na Wyspach - co nie znaczy, że nie należy z tego typu działaniami eksperymentować. W Wielkiej Brytanii spółdzielczość i samopomoc mają za sobą nieprzerwaną, wieloletnią historię. W Polsce nasze chlubne tradycje zostały przetrzebione przez komunizm i transformację gospodarczą. Powoli jednak zaczyna być widoczne pewne światełko w tym tunelu - świeża krew i bardziej europejskie podejście powoli, ale konsekwentnie zaczyna zmieniać związki zawodowe, a także instytucje publiczne i społeczeństwo obywatelskie. Pojawiać się zaczynają warunki do bardziej efektywnego zarządzania i dostarczania usług publicznych. W Warszawie widać to całkiem nieźle - obok złogów rodem z poprzedniej epoki pojawiać się zaczynają godne pochwały działania stołecznych domów kultury czy też ośrodków pomocy społecznej. Chciałoby się rzec "liczymy na więcej" - tym bardziej, że w mieście blichtru nie wszyscy korzystają z bogactwa metropolii.
Na chwilę obecną potrzebujemy silnych instytucji publicznych - cóż bowiem z tego, że oddamy usługi publiczne w ręce lokalnych społeczności, skoro nie będziemy w stanie zapewnić im odpowiedniej pomocy finansowej i instytucjonalnej, a także w późniejszym okresie zapewnić odpowiedniego monitoringu jakości owych usług? Jak już kiedyś pisałem - w ten sposób możemy wylać dziecko z kąpielą i obrzydzić ludziom nie tylko władze (krajowe i samorządowe), ale także i samoorganizację społeczną i aktywną partycypację. Byłoby to prawdziwą katastrofą. Również brak odpowiednich uregulowań prawnych na szczeblu krajowym i europejskim, gwarantujących odmienne traktowanie usług publicznych w stosunku do reszty usług, podlegających liberalizacji. Zieloni w Parlamencie Europejskim są za uchwaleniem Dyrektywy o Usługach Publicznych, gwarantujących ich wysoką jakość oraz fakt, że zysk nie będzie miernikiem ich skuteczności. W leczeniu ludzi najważniejsze jest ich wyleczenie i zapobieganie zachorowaniom, w edukacji - tworzenie obywatelek i obywateli i przekazywanie ludziom wiedzy niezbędnej do poruszania się w zglobalizowanym świecie. W tego typu usługach przekładanie pieniędzy nad cele społeczne jest zaprzeczaniem sensu ich funkcjonowania, a z tego typu myśleniem należy aktywnie walczyć.
Ekonomia społeczna, przy aktywnym państwie i samorządach, może znakomicie uzupełniać i wspierać dostarczanie usług publicznych. Aktywne współdziałanie społeczeństwa np. poprzez możliwość współdecydowania o decyzjach podejmowanych w szkołach i szpitalach czy też tworzenie organizacji non-profit, obsługujących społeczne lecznictwo, edukację czy transport powinno być czynnie wspierane przez instytucje publiczne, jeśli chcą one zasługiwać na tę nazwę. Oczywiście nie ma co poddawać się mirażowi, że samoorganizacja będzie lekiem na całe zło - kto zna przekręty w niektórych (szczęśliwie nie wszystkich) spółdzielniach mieszkaniowych wie o tym najlepiej. Bez regularnego monitoringu jakości wykonywania usług publicznych, a także wzmacniania możliwości "audytu obywatelskiego" sektor społeczny może popełniać błędy tak samo, jak sektor publiczny czy prywatny. Mając te wątpliwości w głowie, możemy już dziś zacząć budowę nowoczesnej, społecznej gospodarki rynkowej, pozostającej w kontrze do neoliberalnej mantry prywatyzacyjnej. Pierwsze przykłady, takie jak społeczności samodzielnie projektujące rewitalizacje swoich podwórek czy też Szpital Wolski, chcący przekształcić się w spółkę pracowniczą non-profit, już mamy. Czas na kolejne, które rozwiązywać będą problemy, takie jak słabe wyniki gimnazjalistek i gimnazjalistów na Pradze Północ, najbliżej źródła problemu, jak tylko to możliwe.
Czy jest możliwość zerwania tego zaklętego kręgu niemocy? Nie jest ona łatwa, ale trochę alternatyw jest już dostępnych. Jedną z nich wyczytać możemy z publikacji Eda Mayo i Henrietty Moore dla New Economics Foundation - "Mutual State. How Local Communities Can Run Public Services". Wizja tam zaprezentowana - choć w wielu momentach dość utopijna, szczególnie przy jej przekładaniu na polskie realia - warta jest rozważenia, bowiem na chwilę obecną tkwimy w jałowym dość sporze pomiędzy fanatykami prywatyzacji a obrońcami własności państwowej i komunalnej. Twórcy broszury udowadniają, że istnieją inne możliwości zaspokajania kluczowych dla lokalnych społeczności potrzeb, zwiększające poziom demokratycznej partycypacji, utrzymujące publiczny charakter usług i zapewniających zaspokajanie nie ślepego dążenia do maksymalizacji zysków. Taką możliwość oferuje ekonomia spoleczna, której najbardziej charakterystyczną reprezentantką są spółdzielnie.
Spółdzielnie mają wprowadzić politykę społeczną w XXI wiek? Czemu nie, wszakże na przykład na rynku tygodników opinii najlepiej radzi sobie będąca spółdzielnią pracy "Polityka" i kościelny "Gość Niedzielny". Skoro w warunkach rynkowych podmioty, nie będące elementami wielkich korporacji, potrafią radzić sobie lepiej niż dajmy na to należący do Axel Springer "Newsweek", to czemu mają nie dawać sobie rady z obsługą lokalnych usług publicznych? Inna jest w wypadku tego typu przedsięwzięć optyka działania, skierowana bardziej na zaspokajanie określonych przez pracowników-udziałowców optyka widzenia, niż li tylko dążenie do zysku. Etos działania dla dobra wspólnego, jaki rodzi się np. w wypadku spółdzielni socjalnych, aktywnie walczących z wykluczeniem społecznym, sprawia, że stać się one mogą "czarnymi koniami" myślenia o nowoczesnej polityce społecznej. Polityce, która w tak rozwarstwionym jak Polska kraju jest niezmiernie potrzebna.
Jakie konkretne przykłady działania lokalnych społeczności proponują autorzy? Patrząc się na realnie działające - i spisujące się na medal - pomysły z Wielkiej Brytanii, można być zadowolonym. Niektóre z tych idei są prościutkie do spełnienia - jak na przykład wprowadzenie do organów decyzyjnych w szkół nie tylko rodziców, ale i... dzieci, mogących służyć cennymi uwagami na przykład w momencie remontu szkoły. Skoro to one są głównymi użytkowniczkami i użytkownikami tych placówek, ich pomijanie osłabia potencjał rozwoju kapitału społecznego. Wprowadzenie elementów sprawiedliwości naprawczej, gdzie w proces sądzenia zaangażowane są ofiary przestępstw i lokalna społeczność, a głównym celem jest poznanie osób, którym uczyniło się krzywdę, zmniejsza wskaźniki recydywy na terenach, na których tego typu działania zostały wprowadzone. Szpitale, do rad których weszli zwykli ludzie, są w stanie lepiej adresować swoją działalność, a niezależne inicjatywy, zajmujące się profilaktyką, zmniejszają potrzebę korzystania z usług szpitalnych, tym samym odciążąjąc je finansowo.
Tego typu przykładów jest w dostępnej na stronach internetowych NEF publikacji znacznie więcej. Należy zatem zadać sobie pytanie o to, jak daleko sięgać może taka transformacja usług publicznych. Moim zdaniem w Polsce na chwilę obecną zakres tego typu zmian mógłby być mniejszy niż na Wyspach - co nie znaczy, że nie należy z tego typu działaniami eksperymentować. W Wielkiej Brytanii spółdzielczość i samopomoc mają za sobą nieprzerwaną, wieloletnią historię. W Polsce nasze chlubne tradycje zostały przetrzebione przez komunizm i transformację gospodarczą. Powoli jednak zaczyna być widoczne pewne światełko w tym tunelu - świeża krew i bardziej europejskie podejście powoli, ale konsekwentnie zaczyna zmieniać związki zawodowe, a także instytucje publiczne i społeczeństwo obywatelskie. Pojawiać się zaczynają warunki do bardziej efektywnego zarządzania i dostarczania usług publicznych. W Warszawie widać to całkiem nieźle - obok złogów rodem z poprzedniej epoki pojawiać się zaczynają godne pochwały działania stołecznych domów kultury czy też ośrodków pomocy społecznej. Chciałoby się rzec "liczymy na więcej" - tym bardziej, że w mieście blichtru nie wszyscy korzystają z bogactwa metropolii.
Na chwilę obecną potrzebujemy silnych instytucji publicznych - cóż bowiem z tego, że oddamy usługi publiczne w ręce lokalnych społeczności, skoro nie będziemy w stanie zapewnić im odpowiedniej pomocy finansowej i instytucjonalnej, a także w późniejszym okresie zapewnić odpowiedniego monitoringu jakości owych usług? Jak już kiedyś pisałem - w ten sposób możemy wylać dziecko z kąpielą i obrzydzić ludziom nie tylko władze (krajowe i samorządowe), ale także i samoorganizację społeczną i aktywną partycypację. Byłoby to prawdziwą katastrofą. Również brak odpowiednich uregulowań prawnych na szczeblu krajowym i europejskim, gwarantujących odmienne traktowanie usług publicznych w stosunku do reszty usług, podlegających liberalizacji. Zieloni w Parlamencie Europejskim są za uchwaleniem Dyrektywy o Usługach Publicznych, gwarantujących ich wysoką jakość oraz fakt, że zysk nie będzie miernikiem ich skuteczności. W leczeniu ludzi najważniejsze jest ich wyleczenie i zapobieganie zachorowaniom, w edukacji - tworzenie obywatelek i obywateli i przekazywanie ludziom wiedzy niezbędnej do poruszania się w zglobalizowanym świecie. W tego typu usługach przekładanie pieniędzy nad cele społeczne jest zaprzeczaniem sensu ich funkcjonowania, a z tego typu myśleniem należy aktywnie walczyć.
Ekonomia społeczna, przy aktywnym państwie i samorządach, może znakomicie uzupełniać i wspierać dostarczanie usług publicznych. Aktywne współdziałanie społeczeństwa np. poprzez możliwość współdecydowania o decyzjach podejmowanych w szkołach i szpitalach czy też tworzenie organizacji non-profit, obsługujących społeczne lecznictwo, edukację czy transport powinno być czynnie wspierane przez instytucje publiczne, jeśli chcą one zasługiwać na tę nazwę. Oczywiście nie ma co poddawać się mirażowi, że samoorganizacja będzie lekiem na całe zło - kto zna przekręty w niektórych (szczęśliwie nie wszystkich) spółdzielniach mieszkaniowych wie o tym najlepiej. Bez regularnego monitoringu jakości wykonywania usług publicznych, a także wzmacniania możliwości "audytu obywatelskiego" sektor społeczny może popełniać błędy tak samo, jak sektor publiczny czy prywatny. Mając te wątpliwości w głowie, możemy już dziś zacząć budowę nowoczesnej, społecznej gospodarki rynkowej, pozostającej w kontrze do neoliberalnej mantry prywatyzacyjnej. Pierwsze przykłady, takie jak społeczności samodzielnie projektujące rewitalizacje swoich podwórek czy też Szpital Wolski, chcący przekształcić się w spółkę pracowniczą non-profit, już mamy. Czas na kolejne, które rozwiązywać będą problemy, takie jak słabe wyniki gimnazjalistek i gimnazjalistów na Pradze Północ, najbliżej źródła problemu, jak tylko to możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz