Kolejna kłótnia na północy miasta - tym razem między ZTM a radnymi Żoliborza w sprawie komunikacji miejskiej w tejże dzielnicy. Remont wiaduktu na Andersa spędza wszystkim sen z powiek, a planowane wyłączenie tramwajów na Marszałkowskiej doleje tu oliwy do ognia komunikacyjnych problemów. W takiej sytuacji miejski przewoźnik powinien dwoić się i troić, by zapewnić dzielnicy jak najlepsze warunki transportowe. Na chwilę obecną jednak dużo bardziej widoczne są przepychanki niż poprawa dość ciężkiej sytuacji komunikacyjnej. Oddany niedawno do użytku wiadukt zastępczy rozwiązuje nieco problemów, ale nadal całkiem sporo pozostaje na wierzchu.
Problem na Żoliborzu jest taki, że jak zwykle wszystko zdecydowano się zrobić nie tak. Okolice Andersa, zamiast przystosować do ruchu rowerowego i transportu zbiorowego, miały być ulepszone z myślą o samochodach. Kiedy już udało się dojść do kompromisu z Zielonym Mazowszem (jakby nie można było wcześniej) okazało się, że wyłączenie Andersa powoduje problemy z przemieszczaniem się ludzi. Plany kładek i tuneli pojawiały się dość naprędce, po czym okazywało się, że z owych planów niewiele można było zrealizować w szybkim tempie. Mieszkanki i mieszkanki ulic objazdowych zirytowali się na wzrost ruchu, hałasu i spalin, zaś ZTM, patrząc po opiniach mediów i zwykłych ludzi - nie stanął na wysokości zadania. Szczególnie wiele kontrowersji wzbudziły zmiany na liniach 520 i 122 - obie, moim skromnym zdaniem, przed zmianą ich tras zapewniały bardzo dobre połączenia w obrębie miasta.
Teraz, kiedy wiadukt przy Dworcu Gdańskim ruszył, obwieszczono ograniczenie problemów komunikacyjnych. Oczywiście dotyczy to tylko samochodów. Szczęśliwie przed 10 maja - a więc datą rozpoczęcia remontów na Marszałkowskiej - wjadą tam także i autobusy. Cała ta sytuacja powoduje jednak nadszarpnięcie wizerunku transportu zbiorowego w mieście i jego reputacji - a nie jest to sytuacja dobra, tak z punktu widzenia społecznego, jak i ekologicznego. Ma się bowiem wrażenie, że przewoźnik nie jest przygotowany do nagłych zmian w przestrzeni miejskiej, takich jak tego typu remonty.
Jeszcze gorzej bywa z niespodziewanymi sytuacjami w metrze. Gdy niedawno rankiem ktoś rzucił się pod wagonik metra, miasto stanęło, a dojazd do pracy czy szkoły stał się gehenną. Aż dziw bierze, że w takiej sytuacji nie ma przygotowanego np. planu linii autobusowej jeżdżącej wzdłuż stacji metra, o specyficznej, łatwej do zapamiętania nazwie (np. Z-10), oznaczonej na przystankach. Strategia ta jest potrzebna tym bardziej, im bardziej wdraża się koncepcję niedublowania się metra i linii autobusowych. Oczywiście nie rozwiązałoby to wszystkich problemów, np. stania w korkach. Zjawisko to byłoby ograniczone, gdyby zgodnie z naszymi zaleceniami na ulicach, mających więcej niż 1 pas ruchu w danym kierunku utworzyć buspasy i skutecznie egzekwować przestrzeganie przepisów. Nieraz stałem na Świętokrzyskiej w długim korku, w którym kilkadziesiąt osób, które zdecydowały się na jazdę autobusem, musiało cierpieć z powodu stania w korku spowodowanym przez nadmierne użytkowanie samochodów.
Wrogów w sprawie żoliborskiej szukano wszędzie - najpierw byli to ekolodzy, potem drogowcy, teraz ZTM. Jeśli chcemy takich sytuacji unikać w przyszłości, potrzebna jest spójna strategia miejska, dążąca do osiągnięcia stanu równowagi w sposobach poruszania się po mieście. Jak szacują eksperci, idealnym "miksem" na chwilę obecną byłoby 1/3 podróży wykonywanych pieszo bądź rowerem, 1/3 transportem zbiorowym i 1/3 samochodem, przy czym ten ostatni wskaźnik mógłby ulegać dalszemu zmniejszaniu. Tymczasem budowa ścieżek stoi, autobusy płoną, a samochody stoją w korkach. Perspektywa to niewesoła, zatem warto by było zakasać rękawy i zacząć promować "modal shift", a więc skupienie większej uwagi na ekologicznym transporcie zbiorowym. Alternatywą jest korek - mało bowiem prawdopodobne jest poszerzanie ulic tam, gdzie nie ma parków, a są np. Złote Tarasy...
Problem na Żoliborzu jest taki, że jak zwykle wszystko zdecydowano się zrobić nie tak. Okolice Andersa, zamiast przystosować do ruchu rowerowego i transportu zbiorowego, miały być ulepszone z myślą o samochodach. Kiedy już udało się dojść do kompromisu z Zielonym Mazowszem (jakby nie można było wcześniej) okazało się, że wyłączenie Andersa powoduje problemy z przemieszczaniem się ludzi. Plany kładek i tuneli pojawiały się dość naprędce, po czym okazywało się, że z owych planów niewiele można było zrealizować w szybkim tempie. Mieszkanki i mieszkanki ulic objazdowych zirytowali się na wzrost ruchu, hałasu i spalin, zaś ZTM, patrząc po opiniach mediów i zwykłych ludzi - nie stanął na wysokości zadania. Szczególnie wiele kontrowersji wzbudziły zmiany na liniach 520 i 122 - obie, moim skromnym zdaniem, przed zmianą ich tras zapewniały bardzo dobre połączenia w obrębie miasta.
Teraz, kiedy wiadukt przy Dworcu Gdańskim ruszył, obwieszczono ograniczenie problemów komunikacyjnych. Oczywiście dotyczy to tylko samochodów. Szczęśliwie przed 10 maja - a więc datą rozpoczęcia remontów na Marszałkowskiej - wjadą tam także i autobusy. Cała ta sytuacja powoduje jednak nadszarpnięcie wizerunku transportu zbiorowego w mieście i jego reputacji - a nie jest to sytuacja dobra, tak z punktu widzenia społecznego, jak i ekologicznego. Ma się bowiem wrażenie, że przewoźnik nie jest przygotowany do nagłych zmian w przestrzeni miejskiej, takich jak tego typu remonty.
Jeszcze gorzej bywa z niespodziewanymi sytuacjami w metrze. Gdy niedawno rankiem ktoś rzucił się pod wagonik metra, miasto stanęło, a dojazd do pracy czy szkoły stał się gehenną. Aż dziw bierze, że w takiej sytuacji nie ma przygotowanego np. planu linii autobusowej jeżdżącej wzdłuż stacji metra, o specyficznej, łatwej do zapamiętania nazwie (np. Z-10), oznaczonej na przystankach. Strategia ta jest potrzebna tym bardziej, im bardziej wdraża się koncepcję niedublowania się metra i linii autobusowych. Oczywiście nie rozwiązałoby to wszystkich problemów, np. stania w korkach. Zjawisko to byłoby ograniczone, gdyby zgodnie z naszymi zaleceniami na ulicach, mających więcej niż 1 pas ruchu w danym kierunku utworzyć buspasy i skutecznie egzekwować przestrzeganie przepisów. Nieraz stałem na Świętokrzyskiej w długim korku, w którym kilkadziesiąt osób, które zdecydowały się na jazdę autobusem, musiało cierpieć z powodu stania w korku spowodowanym przez nadmierne użytkowanie samochodów.
Wrogów w sprawie żoliborskiej szukano wszędzie - najpierw byli to ekolodzy, potem drogowcy, teraz ZTM. Jeśli chcemy takich sytuacji unikać w przyszłości, potrzebna jest spójna strategia miejska, dążąca do osiągnięcia stanu równowagi w sposobach poruszania się po mieście. Jak szacują eksperci, idealnym "miksem" na chwilę obecną byłoby 1/3 podróży wykonywanych pieszo bądź rowerem, 1/3 transportem zbiorowym i 1/3 samochodem, przy czym ten ostatni wskaźnik mógłby ulegać dalszemu zmniejszaniu. Tymczasem budowa ścieżek stoi, autobusy płoną, a samochody stoją w korkach. Perspektywa to niewesoła, zatem warto by było zakasać rękawy i zacząć promować "modal shift", a więc skupienie większej uwagi na ekologicznym transporcie zbiorowym. Alternatywą jest korek - mało bowiem prawdopodobne jest poszerzanie ulic tam, gdzie nie ma parków, a są np. Złote Tarasy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz