Druga połowa lutego zawiodła mnie aż do Brukseli, gdzie dzięki Fundacji im. Heinricha Boella i prowadzącej szkolenia "Gender and EU" Agnieszki Grzybek, wraz z osobami z Polski, Czech, Słowacji i Ukrainy badaliśmy kwestie polityki płci i jej praktycznego zastosowania, w szczególności w sektorze edukacyjnym. W stolicy Europy poznawałyśmy i poznawaliśmy bliżej sytuację naszych krajach, otrzymując jednocześnie dużo praktycznych, przydatnych informacji na temat tego, jak instytucje kontynentalnego społeczeństwa obywatelskiego, a także Zielone i Zieloni w Parlamencie Europejskim mogą pomóc w lobbowaniu i zmienianiu rzeczywistości w nowych państwach członkowskich i najbliższym sąsiedztwie.
Jest nad czym pracować - Polska i Czechy są na przykład jednynymi krajami UE, które nie mają niezależnej od rządu instytucji zajmującej się zwalczaniem dyskryminacji (Słowenia już opracowuje prawo, na mocy którego wkrótce nadrobi zaległości w tej dziedzinie, z kolei urząd minister Radziszewskiej daleki jest od doskonałości, delikatnie mówiąc...). Jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne, to najbardziej bodaj uderzający jest przykład Słowacji, przytoczony w raporcie organizacji ASPEKT - tam kobieta na tym samym co mężczyzna stanowisku zarabia raptem 82,6% tego, co kolego z pracy, a wskaźnik ten rośnie. Sfeminizowany zawód nauczyciela (złożonego w 80% z kobiet) jest jednocześnie 5. najgorzej płatnym zawodem w tym kraju. Kobiet zaczyna ubywać w tych szczeblach, w których... płacą więcej, jak np. na uniwersytetach. Edukacji równościowej nie pomaga tam wysoki współczynnik szkół wyznaniowych, sięgający 22% w wypadku liceów.
Podobnych wskaźników można pokazywać całkiem sporo - i nie tylko na Słowacji. Są to kwestie, dla których istnieje duża potrzeba urzędu dyskryminacyjnego. Aktualny trend w Europie, jak wskazał Krzysztof Śmiszek z Eqiunet (paneuropejskiej organizacji zrzeszającej podobne urzędy z całej Europy) idzie w kierunku łączenia różnych ciał zajmujących się tego typu tematyką w jedno duże (np. niedawno w Szwecji cztery urzędy, zajmujące się m.in. walką z dyskryminacją mniejszości seksualnych i kobiet, połączono w jeden). Nie jest to decyzja jednoznacznie zła czy dobra - zależy głównie od tego, na co kładzie się nacisk - czy na dyskryminację z jednego, konkretnego powodu, czy też żywi się przekonanie, że źródła wykluczenia przenikają się i można cierpieć np. będąc kobietą - imigrantką czy też niepełnosprawnym homoseksualistą.
Ponieważ to od jakości edukacji zależy m.in. to, czy stereotypy dotyczące ról płciowych będą ograniczać możliwość samorealizacji, bardzo istotne jest odpowiednie reformowanie systemu szkolnictwa. W Czechach, dzięki wysiłkom zielonego ministra edukacji, Ondreja Liski, w obrębie jego ministerstwa powstał departament równych sznas, bez którego - jak mówiły reprezentantki Gender Studies, organizacji feministycznej z tego kraju - nie ma szans na zmiany. Poza problemami płacowymi istotną kwestią jest zmiana sposobu nauczania wychowania seksualnego z biologicznego na uwzględniający dużo bardziej niż do tej pory wymiar społeczny. Nowy, bardziej elastyczny ramowy program nauczania (skupiający się już nie na tym, co szkoła ma przekazywać, ale na tym, co powinien wiedzieć uczeń/uczennica) pozwala na większą autonomię szkół i to w jego ramach należy wdrażać do tej pory marginalną edukację genderową.
O tym, że w Polsce nie jest najlepiej pod tym względem, nie trzeba szczególnie przypominać. Badania Feminoteki, zaprezentowane przez Ewę Rutkowską i Joannę Piotrowską pokazują, że polityka płci (tak jak i edukacja seksualna, wykładana nierzadko przez katechetów) jest praktycznie nieobecna w polityce Ministerstwa Edukacji Narodowej. Przekonanie o "grzecznych a głupich" uczennicach pokutuje nawet wśród... nauczycielek, co nie sprzyja emancypacji w obrębie szkolnych murów. W samym programie nauczania historii w dziejach naszego kraju pojawiają się raptem 3 kobiety - Jadwiga, Helena Modrzejewska i Maria Curie-Skłodowska, bez wzmianek o ruchu kobiecym początku XX wieku - trudno zatem uznać, że stykamy się w procesie edukacyjnym ze znaczącą rolą kobiet...
To, co dziś robią kobiece organizacje pozarządowe, powinno już dawno być elementem polityki państwowej - czy to, jeśli chodzi o monitoring, czy też propozycje edukacyjne i szkolenia. Ponieważ nie jest niestety tak różowo, potrzebne są takie działania, jak np. European Women's Lobby, które zachęca europosłanki i europosłów do bardziej prorównościowych rozwiązań w europejskiej legislacji i promuje kampanię "50/50" na rzecz bardziej zrównoważonego płciowo parlamentu europejskiego. Sojuszniczkami i sojusznikami polityki płci dobrej dla wszystkich są Zieloni w PE, starający się wpływać na inne grupy w celu wdrażania progresywnej polityki w całej UE.
Jest nad czym pracować - Polska i Czechy są na przykład jednynymi krajami UE, które nie mają niezależnej od rządu instytucji zajmującej się zwalczaniem dyskryminacji (Słowenia już opracowuje prawo, na mocy którego wkrótce nadrobi zaległości w tej dziedzinie, z kolei urząd minister Radziszewskiej daleki jest od doskonałości, delikatnie mówiąc...). Jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne, to najbardziej bodaj uderzający jest przykład Słowacji, przytoczony w raporcie organizacji ASPEKT - tam kobieta na tym samym co mężczyzna stanowisku zarabia raptem 82,6% tego, co kolego z pracy, a wskaźnik ten rośnie. Sfeminizowany zawód nauczyciela (złożonego w 80% z kobiet) jest jednocześnie 5. najgorzej płatnym zawodem w tym kraju. Kobiet zaczyna ubywać w tych szczeblach, w których... płacą więcej, jak np. na uniwersytetach. Edukacji równościowej nie pomaga tam wysoki współczynnik szkół wyznaniowych, sięgający 22% w wypadku liceów.
Podobnych wskaźników można pokazywać całkiem sporo - i nie tylko na Słowacji. Są to kwestie, dla których istnieje duża potrzeba urzędu dyskryminacyjnego. Aktualny trend w Europie, jak wskazał Krzysztof Śmiszek z Eqiunet (paneuropejskiej organizacji zrzeszającej podobne urzędy z całej Europy) idzie w kierunku łączenia różnych ciał zajmujących się tego typu tematyką w jedno duże (np. niedawno w Szwecji cztery urzędy, zajmujące się m.in. walką z dyskryminacją mniejszości seksualnych i kobiet, połączono w jeden). Nie jest to decyzja jednoznacznie zła czy dobra - zależy głównie od tego, na co kładzie się nacisk - czy na dyskryminację z jednego, konkretnego powodu, czy też żywi się przekonanie, że źródła wykluczenia przenikają się i można cierpieć np. będąc kobietą - imigrantką czy też niepełnosprawnym homoseksualistą.
Ponieważ to od jakości edukacji zależy m.in. to, czy stereotypy dotyczące ról płciowych będą ograniczać możliwość samorealizacji, bardzo istotne jest odpowiednie reformowanie systemu szkolnictwa. W Czechach, dzięki wysiłkom zielonego ministra edukacji, Ondreja Liski, w obrębie jego ministerstwa powstał departament równych sznas, bez którego - jak mówiły reprezentantki Gender Studies, organizacji feministycznej z tego kraju - nie ma szans na zmiany. Poza problemami płacowymi istotną kwestią jest zmiana sposobu nauczania wychowania seksualnego z biologicznego na uwzględniający dużo bardziej niż do tej pory wymiar społeczny. Nowy, bardziej elastyczny ramowy program nauczania (skupiający się już nie na tym, co szkoła ma przekazywać, ale na tym, co powinien wiedzieć uczeń/uczennica) pozwala na większą autonomię szkół i to w jego ramach należy wdrażać do tej pory marginalną edukację genderową.
O tym, że w Polsce nie jest najlepiej pod tym względem, nie trzeba szczególnie przypominać. Badania Feminoteki, zaprezentowane przez Ewę Rutkowską i Joannę Piotrowską pokazują, że polityka płci (tak jak i edukacja seksualna, wykładana nierzadko przez katechetów) jest praktycznie nieobecna w polityce Ministerstwa Edukacji Narodowej. Przekonanie o "grzecznych a głupich" uczennicach pokutuje nawet wśród... nauczycielek, co nie sprzyja emancypacji w obrębie szkolnych murów. W samym programie nauczania historii w dziejach naszego kraju pojawiają się raptem 3 kobiety - Jadwiga, Helena Modrzejewska i Maria Curie-Skłodowska, bez wzmianek o ruchu kobiecym początku XX wieku - trudno zatem uznać, że stykamy się w procesie edukacyjnym ze znaczącą rolą kobiet...
To, co dziś robią kobiece organizacje pozarządowe, powinno już dawno być elementem polityki państwowej - czy to, jeśli chodzi o monitoring, czy też propozycje edukacyjne i szkolenia. Ponieważ nie jest niestety tak różowo, potrzebne są takie działania, jak np. European Women's Lobby, które zachęca europosłanki i europosłów do bardziej prorównościowych rozwiązań w europejskiej legislacji i promuje kampanię "50/50" na rzecz bardziej zrównoważonego płciowo parlamentu europejskiego. Sojuszniczkami i sojusznikami polityki płci dobrej dla wszystkich są Zieloni w PE, starający się wpływać na inne grupy w celu wdrażania progresywnej polityki w całej UE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz