Uchodźcy i osoby poszukujące azylu są gorącym tematem na Malcie. Zacząłem interesować się tym tematem z powodu Afryki, jej ludności i różnych kultur, które fascynowały mnie od zawsze. Najczęściej nielegalni imigranci i imigrantki są ofiarami wojen i głodu oraz innych zjawisk, które niszczą ich dotychczasowy tryb życia. W emigracji spotykamy się z ekstremalnymi przykładami oderwania ludzi od ich kulturowej matrycy. Na Malcie szczególnie widać, że uchodźcy żyją w swoistym stanie zawieszenia.
Patrząc z oddali, Otwarte Centrum Marsa wygląda zupełnie inaczej niż od środka. Nauczyłem się, przebywając z ludźmi tam mieszkającymi, że ludzie są wszędzie tacy sami - wszyscy mamy emocje i uczucia. Nie potrafię pojąć, jak można mieć uczucie nienawiści i gniewu w stosunku innych istot ludzkich. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego zachowujemy się tak samolubnie - wiele i wielu z nas przeszło w przeszłości podobne doświadczenia, zmuszające do emigracji.
W samym centum kierownictwo było nad wyraz przyjazne i poczułem się ciepło przywitany. Wytłumaczyli mi, w jaki sposób ono działa, kim są osoby w nim mieszkające i co robią. Administrator opowiadał o ciężkim stanie psychicznym tych, którzy tu trafiają. Są nadal w szoku po doświadczeniach konfliktów w ich ojczyznach i po okropnej podróży, dzięki której trafiają do krajów, takich jak Malta. Opowiedział mi też o doświadczeniach tych ludzi z pobytu w zamkniętych obozach Hal-Far, do których trafiają po przybyciu na wyspy. Zauważył, że centrum nie jest instytucją charytatywną, natomiast daje imigrantkom i imigrantom schronienie i zapewnia zaspokojenie podstawowych potrzeb. Otrzymują oni wsparcie, zachęcające do brania udziału w programach, w których pomaga się im w zakładaniu "etniczych restauracji", organizowaniu imprez sportowych i grup modlitwy.
Najbardziej zadziwiło mnie poczucie afrykańskiej jedności, chociaż ludzie ci należą do różnych kultur i grup etnicznych, pochodzących z całego kontynentu. Komentarz, który mnie zaskoczył, brzmiał następująco - "Wszyscy jesteśmy Afrykankami i Afrykańczykami. Afryka to jeden ląd i nie ma etniczych, ani też rasowych granic między poszczególnymi krajami." To niesamowicie pozytywne nastawienie, którego się nie spodziewałem. Przeprowadzałem wywiad z Walidem - Erytrejczykiem, z zawodu nauczycielem, pracującym w erytrejskiej restauracji. Zapytałem się go o różnice pomiędzy krajami Afryki, takimi jak jedzenie, języki czy religie. "Wszyscy jesteśmy braćmi - inne jedzenie, ale wszyscy są ludźmi". Pomimo wojen domowych i napięć na linii Erytrea-Etiopia, zauważyłem, że imigranci z tych krajów są sobie bardzo bliscy i przyjacielscy.
Somali Josef jest muzułmańskim uczonym. Powiedział mi, że zgodnie z nauczaniem Koranu, religie nie powinny wpływać na relacje międzyludzkie, ponieważ istnieje tylko jedna, uniwersalna religia. "Nie ma wielkich różnic między islamem i katolicyzmem i nie są one problemem". Ze swoich obserwacji spostrzegłem, że meczet położony jest blisko mieszkań osób z Somalii, podczas gdy kościół katolicki - bliżej budynków Erytrejek i Erytrejczyków. Jest w tym coś logicznego, jeśli pamiętamy o tym, jakie wyznania są w tych grupach dominujące.
Na Malcie wielu uchodźców napotyka na problemy próbując egzystować w obrębie społeczeństwa - na szczęście są tacy, którzy traktują ich z szacunkiem, na który zasługuje każda istota ludzka. Raz na jakiś czas różne organizacje pozarządowe organizują wydarzenia poświęcone temu tematowi. Migrantki i migranci czekają na nie, chcąc spotykać się i socjalizować z Maltankami i Maltańczykami, by uczyć się od siebie nawzajem. Zdumiewa mnie fakt, że ci ludzie cieszą sie tego, co mają (a mają niewiele), a także z tego, w jaki sposób otwarte centrum jest zarządzanie i jak sami uchodźcy dzielą między siebie przestrzeń i w niej żyją.
Wśród uchodźców istnieje zdumiewająca różnorodność. Starają się z jednej strony zachować swoją tożsamość w obrębie własnej grupy etnicznej, a z drugiej - z innymi grupami i mieszkankami i mieszkańcami Malty, by uczyć się żyć lepsze życie w nowej rzeczywistości, z dala od swych domów. Muszą jednak godzić się na to, że centrum, w którym żyją, jest jedynie półotwarte.
Gdy ludzie rozmawiają o imigrantach, stosują strategię podziału na "ich" i "nas". Niektórzy wręcz domagają się ich usunięcia z wysp za wszelką cenę, uważając za zagrożenie. Warto przypomnieć, że i sami Maltańczycy również bywali migrantami i również nie zawsze spotykali się z miłym przyjęciem w krajach, w których się osiedlali. Nastawienie "lokalsów" było takie samo, tyle że wówczas to na Maltanki i Maltan spadał ciężar ksenofobii i rasizmu. Od 1830 roku i francuskiej ekspansji w Północnej Afryce region niegdyś na wieki zamknięty przed osobami z Europy stanął otworem dla imigrantów. Tysiące osób z Malty opuściło dom i osiedliło się w Algierii, Egipcie, Libii i Tunezji. Inne, mniejsze siedliska to Korfu, Konstantynopol, Smyrna, Gibraltar i Marsylia.
Gdy skończyła się II Wojna Światowa, Malta była przepełniona, a bezrobocie spore. Między 1948 a 1973 rokiem znaczna grupa mieszkanek i mieszkańców płaciła rządowi Australii dziesięć funtów i decydowała się osiedlić właśnie tam. Jeszcze w latach 20. XX wieku byli tam dość mocno dyskryminowani. Większość Maltanek i Maltańczyków cierpiała głód i niedolę, pomimo wielu własnych talentów. Ówczesny premier Południowej Australii, Gunn, iznawał ich za "niemile widzianych imigrantów" i odmawiał im pomocy w poszukiwaniu zatrudnienia. Ci, którzy wybrali Afrykę Północną, cierpieli z powodu pojawienia się tam nastrojów nacjonalistycznych. Wraz z innymi grupami migrantów byli tam widzeni jako "outsiderzy".
Dziś ten sam los dotyka uchodźców z Afryki, nazywanych "ludźmi z łódek" - są to te same łódki, którymi wcześniej płynęli Maltańczycy. Nie możemy przymykać oczu na ten kryzys humanitarny. Migrantki i migranci opuszczają swe domy, szukając jedzenia, zatrudnienia i bezpieczeństwa. Nikt nie lubi opuszczać swej rodziny i kraju ojczystego. Musimy pamiętać, że mowa nienawiści nie spowoduje, że wyzwania przed nami stojące znikną, nie przyczynia się też do zrozumienia problemu. Nasi przodkowie opuszczali kraj, szukając lepszej jakości życia. Czy mamy oczekiwać, że inni nie będą próbować zachowywać się podobnie? Wszyscy jesteśmy ludźmi, dzielącymi jeden świat. Wszyscy płyniemy w jednej łódce!
Patrząc z oddali, Otwarte Centrum Marsa wygląda zupełnie inaczej niż od środka. Nauczyłem się, przebywając z ludźmi tam mieszkającymi, że ludzie są wszędzie tacy sami - wszyscy mamy emocje i uczucia. Nie potrafię pojąć, jak można mieć uczucie nienawiści i gniewu w stosunku innych istot ludzkich. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego zachowujemy się tak samolubnie - wiele i wielu z nas przeszło w przeszłości podobne doświadczenia, zmuszające do emigracji.
W samym centum kierownictwo było nad wyraz przyjazne i poczułem się ciepło przywitany. Wytłumaczyli mi, w jaki sposób ono działa, kim są osoby w nim mieszkające i co robią. Administrator opowiadał o ciężkim stanie psychicznym tych, którzy tu trafiają. Są nadal w szoku po doświadczeniach konfliktów w ich ojczyznach i po okropnej podróży, dzięki której trafiają do krajów, takich jak Malta. Opowiedział mi też o doświadczeniach tych ludzi z pobytu w zamkniętych obozach Hal-Far, do których trafiają po przybyciu na wyspy. Zauważył, że centrum nie jest instytucją charytatywną, natomiast daje imigrantkom i imigrantom schronienie i zapewnia zaspokojenie podstawowych potrzeb. Otrzymują oni wsparcie, zachęcające do brania udziału w programach, w których pomaga się im w zakładaniu "etniczych restauracji", organizowaniu imprez sportowych i grup modlitwy.
Najbardziej zadziwiło mnie poczucie afrykańskiej jedności, chociaż ludzie ci należą do różnych kultur i grup etnicznych, pochodzących z całego kontynentu. Komentarz, który mnie zaskoczył, brzmiał następująco - "Wszyscy jesteśmy Afrykankami i Afrykańczykami. Afryka to jeden ląd i nie ma etniczych, ani też rasowych granic między poszczególnymi krajami." To niesamowicie pozytywne nastawienie, którego się nie spodziewałem. Przeprowadzałem wywiad z Walidem - Erytrejczykiem, z zawodu nauczycielem, pracującym w erytrejskiej restauracji. Zapytałem się go o różnice pomiędzy krajami Afryki, takimi jak jedzenie, języki czy religie. "Wszyscy jesteśmy braćmi - inne jedzenie, ale wszyscy są ludźmi". Pomimo wojen domowych i napięć na linii Erytrea-Etiopia, zauważyłem, że imigranci z tych krajów są sobie bardzo bliscy i przyjacielscy.
Somali Josef jest muzułmańskim uczonym. Powiedział mi, że zgodnie z nauczaniem Koranu, religie nie powinny wpływać na relacje międzyludzkie, ponieważ istnieje tylko jedna, uniwersalna religia. "Nie ma wielkich różnic między islamem i katolicyzmem i nie są one problemem". Ze swoich obserwacji spostrzegłem, że meczet położony jest blisko mieszkań osób z Somalii, podczas gdy kościół katolicki - bliżej budynków Erytrejek i Erytrejczyków. Jest w tym coś logicznego, jeśli pamiętamy o tym, jakie wyznania są w tych grupach dominujące.
Na Malcie wielu uchodźców napotyka na problemy próbując egzystować w obrębie społeczeństwa - na szczęście są tacy, którzy traktują ich z szacunkiem, na który zasługuje każda istota ludzka. Raz na jakiś czas różne organizacje pozarządowe organizują wydarzenia poświęcone temu tematowi. Migrantki i migranci czekają na nie, chcąc spotykać się i socjalizować z Maltankami i Maltańczykami, by uczyć się od siebie nawzajem. Zdumiewa mnie fakt, że ci ludzie cieszą sie tego, co mają (a mają niewiele), a także z tego, w jaki sposób otwarte centrum jest zarządzanie i jak sami uchodźcy dzielą między siebie przestrzeń i w niej żyją.
Wśród uchodźców istnieje zdumiewająca różnorodność. Starają się z jednej strony zachować swoją tożsamość w obrębie własnej grupy etnicznej, a z drugiej - z innymi grupami i mieszkankami i mieszkańcami Malty, by uczyć się żyć lepsze życie w nowej rzeczywistości, z dala od swych domów. Muszą jednak godzić się na to, że centrum, w którym żyją, jest jedynie półotwarte.
Gdy ludzie rozmawiają o imigrantach, stosują strategię podziału na "ich" i "nas". Niektórzy wręcz domagają się ich usunięcia z wysp za wszelką cenę, uważając za zagrożenie. Warto przypomnieć, że i sami Maltańczycy również bywali migrantami i również nie zawsze spotykali się z miłym przyjęciem w krajach, w których się osiedlali. Nastawienie "lokalsów" było takie samo, tyle że wówczas to na Maltanki i Maltan spadał ciężar ksenofobii i rasizmu. Od 1830 roku i francuskiej ekspansji w Północnej Afryce region niegdyś na wieki zamknięty przed osobami z Europy stanął otworem dla imigrantów. Tysiące osób z Malty opuściło dom i osiedliło się w Algierii, Egipcie, Libii i Tunezji. Inne, mniejsze siedliska to Korfu, Konstantynopol, Smyrna, Gibraltar i Marsylia.
Gdy skończyła się II Wojna Światowa, Malta była przepełniona, a bezrobocie spore. Między 1948 a 1973 rokiem znaczna grupa mieszkanek i mieszkańców płaciła rządowi Australii dziesięć funtów i decydowała się osiedlić właśnie tam. Jeszcze w latach 20. XX wieku byli tam dość mocno dyskryminowani. Większość Maltanek i Maltańczyków cierpiała głód i niedolę, pomimo wielu własnych talentów. Ówczesny premier Południowej Australii, Gunn, iznawał ich za "niemile widzianych imigrantów" i odmawiał im pomocy w poszukiwaniu zatrudnienia. Ci, którzy wybrali Afrykę Północną, cierpieli z powodu pojawienia się tam nastrojów nacjonalistycznych. Wraz z innymi grupami migrantów byli tam widzeni jako "outsiderzy".
Dziś ten sam los dotyka uchodźców z Afryki, nazywanych "ludźmi z łódek" - są to te same łódki, którymi wcześniej płynęli Maltańczycy. Nie możemy przymykać oczu na ten kryzys humanitarny. Migrantki i migranci opuszczają swe domy, szukając jedzenia, zatrudnienia i bezpieczeństwa. Nikt nie lubi opuszczać swej rodziny i kraju ojczystego. Musimy pamiętać, że mowa nienawiści nie spowoduje, że wyzwania przed nami stojące znikną, nie przyczynia się też do zrozumienia problemu. Nasi przodkowie opuszczali kraj, szukając lepszej jakości życia. Czy mamy oczekiwać, że inni nie będą próbować zachowywać się podobnie? Wszyscy jesteśmy ludźmi, dzielącymi jeden świat. Wszyscy płyniemy w jednej łódce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz