W Paradach Równości nie chodzi o kreowanie rzeczywistości. Chodzi o pokazanie odcieni miłości, które społeczeństwo zamiata pod dywan.
Orgii nie było końca. Roznegliżowane ciała wzdragały się w nieokiełznanej, zdemoralizowanej rozkoszy. Kopulowało wszystko, włącznie ze stojącym na parkingu garbusem, bezwstydnie figlującym z perwersyjnym maluchem. Cywilizacja śmierci triumfowała, siejąc grzech, rozpustę i zniszczenie, profanując kościoły i budując na ich miejscu domy publiczne i meczety. Na widok ów ciężarnym matkom przytrafiały się poronienia, a dzieci już narodzone zostały zarażone wirusem homoseksualizmu na wieki wieków amen.
Z grubsza taki obraz Parad Równości i jakiegokolwiek jawnego udziału gejów i lesbijek w dyskursie publicznym rysuje się w prawicowej publicystyce. Niezależnie od faktów są oni gotowi w dowolny sposób fałszować rzeczywistość, byle odpowiadała ich potrzebom. W ten sposób zakłamano wypadki w szpitalach w Szkocji. Oto personel miał tam dostać zakaz mówienia do dzieci o ich mamie i tacie, rzekomo by nie urazić homoseksualnych rodziców. W rzeczywistości dyrekcje polecały jedynie, by do czasu, kiedy nie wiadomo nic na temat tożsamości opiekunów dziecka unikać tych terminów po to, by np. nie rozpłakało się ono na zapytanie o kogoś, kogo mogło stracić w wypadku albo też zwyczajnie nie posiada. Ale dla moralizatorów nie ma to absolutnie żadnego znaczenia - gotowi byliby nawet oddać dzieci w opiekę patologicznym rodzinom, byle by były heteroseksualne, albo też zostawiać je w akcie miłości w domach dziecka, instytucjach, które, jak powszechnie wiadomo, słyną z dawania olbrzymich dawek miłości.
W zeszłym roku miałem przyjemność wziąć udział po raz pierwszy w przemarszu wszystkich tych, dla których hasło "nieważna płeć, ważne uczucie" nie jest tylko pustosłowiem. Było mnóstwo żywiołowej muzyki, wielokolorowych balonów, przyjaźnie nastawionych ludzi i wszędobylskiego motywu tęczy, spinającej wszystkich symboliczną klamrą. Pomimo różnic w poglądach wszyscy okazywali sobie szacunek i tolerancję. Owszem, gdzieś po bokach majaczyli chłopcy w czarnych strojach, którym nie w smak było, że ktoś zakłóca szarość codzienności jedynie słusznej części Polski. Ale tym razem ginęli - w gąszczu przyjaźnie nastawionych ludzi, którzy nie bali się trzymających się za rękę chłopaków i całujących się dziewczyn. Pary różnych orientacji przeszły ulicami Warszawy, nic sobie nie robiąc z pohukiwań podówczas rządzących.
Odmienność zawsze stanowiła drzazgę w oku wszystkich tych, którzy usiłowali przykroić społeczeństwo do własnych wizji. W ten sposób spychano Żydów do gett, ten sam mechanizm doprowadził do ludobójstwa Pol Pota w Kambodży. Homoseksualiści, którzy potrafią kochać nie gorzej niż osoby heteroseksualne nie mają na swoim koncie większych przewin jako ogół, należy zatem im je dorobić. Wymyśla się zatem powszechne rzekomo tendencje pedofilskie, podczas gdy na te same przewiny duchownych wszelakich wyznań przymyka się oko. Wymyśla się niebotyczne liczby rzekomych partnerów seksualnych, zapominając o zjawisku bicia kobiet (i mężów) w domach czy lawinie rozwodów. Ma być swojsko i basta - a wróg musi być poniżony, nawet jeśli nie ma ku temu podstaw. Karygodne zachowanie poszczególnego osobnika przeniesie się na całą społeczność i recepta na nienawiść gotowa.
Gdyby iść takim torem rozumowania, szary zjadacz chleba winien pałać gniewem na leworęcznych (kiedyś zresztą palono ich na stosie jako wysłanników szatana, więc tradycja czeka na wskrzeszenie), a najlepiej, by nie znosił własny naród za kolonizację Ukrainy w XVII wieku i zajęcie Zaolzia w 1938. Na całe szczęście po drugiej stronie barykady takich tendencji nie ma, inaczej mielibyśmy gwarantowaną wojnę domową.
Niektórzy po prostu nie mogą żyć bez wroga. Gdy jednak wrogiem staje się miłość sprawa wygląda na doprawdy absurdalną. Nagle znika gdzieś chrześcijańskie miłosierdzie, zastępowane przez fanatyzm, wrogość i uprzedzenia. Nie chodzi tu o to, że druga strona jest przedstawicielem jakiejś oświeceniowej, światłej siły, która ma zawsze rację. Jak w każdym obozie nie brakuje tam osobniczek i osobników zachowujących się niczym w oblężonej twierdzy. Jednak odmawianie podstawowych praw, takich jak możliwość wizyt w szpitalu czy odbioru korespondencji listowej bez wystawiania osobnych dokumentów nie może w żaden sposób doprowadzić do upadku cywilizacji. Skoro nie doprowadzili do tego obściskujący się po strzelaniu kolejnych bramek piłkarze to wątpliwe, by jakiekolwiek oznaki męskiej czułości miały ku temu stworzyć okazję. Nie piszę o żeńskiej, bo ta została już zalegitymizowana poprzez filmy erotyczne, ale na którą przyzwolenie kończy się, gdy dziewczyna daje do zrozumienia, że nie chce w swoim łóżku jakiegoś patriarchalnie nastawionego samca.
Zaczyna się wiosna - pora dość jednoznacznie określana jako czas zakochania. Zwieńczy ją kolejna Parada, na której zamierzam znów być. Po to, by po raz kolejny zobaczyć ludzi, którzy chociaż przez jeden dzień w roku mogą wspólnie pokazać, że żyją i mają się dobrze. Że nie są "wstrętnymi pederastami" i nie dadzą obrażać się w nieskończoność. Że pewnego dnia będą mogli chodzić za rękę ramię w ramię z ich heteroseksualnymi przyjaciółmi i nie będą musieli chować się w klubach-enklawach, w których choć na chwilę kupują sobie wolność. Przyjdzie ku temu czas - w co szczerze i nieodmiennie wierzę.
Tekst z wiosny 2008.
Orgii nie było końca. Roznegliżowane ciała wzdragały się w nieokiełznanej, zdemoralizowanej rozkoszy. Kopulowało wszystko, włącznie ze stojącym na parkingu garbusem, bezwstydnie figlującym z perwersyjnym maluchem. Cywilizacja śmierci triumfowała, siejąc grzech, rozpustę i zniszczenie, profanując kościoły i budując na ich miejscu domy publiczne i meczety. Na widok ów ciężarnym matkom przytrafiały się poronienia, a dzieci już narodzone zostały zarażone wirusem homoseksualizmu na wieki wieków amen.
Z grubsza taki obraz Parad Równości i jakiegokolwiek jawnego udziału gejów i lesbijek w dyskursie publicznym rysuje się w prawicowej publicystyce. Niezależnie od faktów są oni gotowi w dowolny sposób fałszować rzeczywistość, byle odpowiadała ich potrzebom. W ten sposób zakłamano wypadki w szpitalach w Szkocji. Oto personel miał tam dostać zakaz mówienia do dzieci o ich mamie i tacie, rzekomo by nie urazić homoseksualnych rodziców. W rzeczywistości dyrekcje polecały jedynie, by do czasu, kiedy nie wiadomo nic na temat tożsamości opiekunów dziecka unikać tych terminów po to, by np. nie rozpłakało się ono na zapytanie o kogoś, kogo mogło stracić w wypadku albo też zwyczajnie nie posiada. Ale dla moralizatorów nie ma to absolutnie żadnego znaczenia - gotowi byliby nawet oddać dzieci w opiekę patologicznym rodzinom, byle by były heteroseksualne, albo też zostawiać je w akcie miłości w domach dziecka, instytucjach, które, jak powszechnie wiadomo, słyną z dawania olbrzymich dawek miłości.
W zeszłym roku miałem przyjemność wziąć udział po raz pierwszy w przemarszu wszystkich tych, dla których hasło "nieważna płeć, ważne uczucie" nie jest tylko pustosłowiem. Było mnóstwo żywiołowej muzyki, wielokolorowych balonów, przyjaźnie nastawionych ludzi i wszędobylskiego motywu tęczy, spinającej wszystkich symboliczną klamrą. Pomimo różnic w poglądach wszyscy okazywali sobie szacunek i tolerancję. Owszem, gdzieś po bokach majaczyli chłopcy w czarnych strojach, którym nie w smak było, że ktoś zakłóca szarość codzienności jedynie słusznej części Polski. Ale tym razem ginęli - w gąszczu przyjaźnie nastawionych ludzi, którzy nie bali się trzymających się za rękę chłopaków i całujących się dziewczyn. Pary różnych orientacji przeszły ulicami Warszawy, nic sobie nie robiąc z pohukiwań podówczas rządzących.
Odmienność zawsze stanowiła drzazgę w oku wszystkich tych, którzy usiłowali przykroić społeczeństwo do własnych wizji. W ten sposób spychano Żydów do gett, ten sam mechanizm doprowadził do ludobójstwa Pol Pota w Kambodży. Homoseksualiści, którzy potrafią kochać nie gorzej niż osoby heteroseksualne nie mają na swoim koncie większych przewin jako ogół, należy zatem im je dorobić. Wymyśla się zatem powszechne rzekomo tendencje pedofilskie, podczas gdy na te same przewiny duchownych wszelakich wyznań przymyka się oko. Wymyśla się niebotyczne liczby rzekomych partnerów seksualnych, zapominając o zjawisku bicia kobiet (i mężów) w domach czy lawinie rozwodów. Ma być swojsko i basta - a wróg musi być poniżony, nawet jeśli nie ma ku temu podstaw. Karygodne zachowanie poszczególnego osobnika przeniesie się na całą społeczność i recepta na nienawiść gotowa.
Gdyby iść takim torem rozumowania, szary zjadacz chleba winien pałać gniewem na leworęcznych (kiedyś zresztą palono ich na stosie jako wysłanników szatana, więc tradycja czeka na wskrzeszenie), a najlepiej, by nie znosił własny naród za kolonizację Ukrainy w XVII wieku i zajęcie Zaolzia w 1938. Na całe szczęście po drugiej stronie barykady takich tendencji nie ma, inaczej mielibyśmy gwarantowaną wojnę domową.
Niektórzy po prostu nie mogą żyć bez wroga. Gdy jednak wrogiem staje się miłość sprawa wygląda na doprawdy absurdalną. Nagle znika gdzieś chrześcijańskie miłosierdzie, zastępowane przez fanatyzm, wrogość i uprzedzenia. Nie chodzi tu o to, że druga strona jest przedstawicielem jakiejś oświeceniowej, światłej siły, która ma zawsze rację. Jak w każdym obozie nie brakuje tam osobniczek i osobników zachowujących się niczym w oblężonej twierdzy. Jednak odmawianie podstawowych praw, takich jak możliwość wizyt w szpitalu czy odbioru korespondencji listowej bez wystawiania osobnych dokumentów nie może w żaden sposób doprowadzić do upadku cywilizacji. Skoro nie doprowadzili do tego obściskujący się po strzelaniu kolejnych bramek piłkarze to wątpliwe, by jakiekolwiek oznaki męskiej czułości miały ku temu stworzyć okazję. Nie piszę o żeńskiej, bo ta została już zalegitymizowana poprzez filmy erotyczne, ale na którą przyzwolenie kończy się, gdy dziewczyna daje do zrozumienia, że nie chce w swoim łóżku jakiegoś patriarchalnie nastawionego samca.
Zaczyna się wiosna - pora dość jednoznacznie określana jako czas zakochania. Zwieńczy ją kolejna Parada, na której zamierzam znów być. Po to, by po raz kolejny zobaczyć ludzi, którzy chociaż przez jeden dzień w roku mogą wspólnie pokazać, że żyją i mają się dobrze. Że nie są "wstrętnymi pederastami" i nie dadzą obrażać się w nieskończoność. Że pewnego dnia będą mogli chodzić za rękę ramię w ramię z ich heteroseksualnymi przyjaciółmi i nie będą musieli chować się w klubach-enklawach, w których choć na chwilę kupują sobie wolność. Przyjdzie ku temu czas - w co szczerze i nieodmiennie wierzę.
Tekst z wiosny 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz