Ponieważ w najbliższym czasie roboty będzie sporo, postanowiłem przez najbliższe dni skupić się na publikowaniu tekstów z nieistniejącego już magazynu "Zielono i w poprzek". Pomyślałem, że warto, by zawisły one w sieci, bowiem strona internetowa miesięcznika już nie istnieje. Zapraszam zatem do lektury, która - jak sądzę - urozmaici niniejsze zielone miejsce w sieci.
Tandeta też potrafi być piękna - problem w tym, że zdarza się to jej niespecjalnie często.
Druga połowa XIX wieku obfitowała w wydarzenia nie tylko z dziedziny polityki. Niebywały postęp technologiczny szedł w parze z nowymi prądami w literaturze i w malarstwie. W latach 70. do głosu zaczął dochodzić impresjonizm - prąd, który ponad dosłowne przedstawienie widzianego przez malarza obszaru przedkładał utrwalenie ulotnego oświetlenia obiektów utrwalanych na płótnie. Dla konserwatywnych akademików było to bluźnierstwo. Jednocześnie, na boku sztuki przez duże S powstawały dzieła, których jakość budziła emocje nie ze względu na ich innowacyjność, ale głównie - słabą jakość. W Monachium, jednym z ważniejszych miast nowo powstałej II Rzeszy, narodziło się pojęcie, które szybko wyszło z kręgów malarskich i zrobiło prawdziwą furorę w 100 lat później, razem z działalnością kolejnego geniusza populizmu - Andy'ego Warhola.
To niemieckie (albo też żydowskie, wywodzące się z jidysz) słowo zrobiło furorę najpierw jako inwektywa, stygmatyzująca nowe formy sztuki - od kina, poprzez komiks, radio, telewizję, a skończywszy na ulicznych happeningach. Zdjęcie przez wszystkie z wymienionych zjawisk odium kiczu z samych siebie uprawomacniało je w sztuce i pozwalało traktować je na równi z dotychczas istniejącymi jej gałęziami. W naszym kraju powszechne przekonanie co do tego, że komiks jest rozrywką dla dzieciaków, nie zaś źródłem artystycznych czy też intelektualnych doznań nadal trzyma się mocno, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Tak naprawdę, jak pisze Abraham Moles, "Kicz jest w każdym z nas". Jego obecność ściśle wiąże się z dążeniem do tworzenia czegoś lepszego, doskonalszego od otaczającej rzeczywistości. W pędzie do zaelektryzowania mas swoimi pomysłami wielu twórców - świadomie bądź nie - tworzy dzieła, które balansują na krawędzi geniuszu, tandety i głupoty. Kiczem nazywane były komediowe opery Mozarta, które po latach doczekały się nobilitacji i dziś, po gombrowiczowsku, wszyscy mogą powiedzieć, że "Mozart wielkim kompozytorem był". Z drugiej zaś strony mamy ogrodowe krasnale, na które spoglądamy w sposób raczej negatywny, co później wcale nie przeszkadza nam z uśmiechem na ustach dekorować nimi ogrody.
Sfera pojęciowa i tego, co pod daną nazwę podpada jest tak płynna, że lepiej zacząć podawać konkretne przykłady zjawisk obecnie podpadających pod zjawisko określane nazwą "kicz". W muzyce mamy Dodę, która posiadając wysokie (przebadane) IQ tworzy łzawe melodyjki ujmujące tłumy. Nie sądzę, by czyniła to nieświadomie - w tym wymiarze zbliża się nawet do samego Andy'ego Warhola, grając na nosie standardom elit i tworząc ludyczną rozrywkę pozwalającą ludziom zapomnieć o pustych kontach bankowych. Osobiście jednak wolałbym nie dożyć czasów, kiedy "Dżaga" byłaby puszczana na lekcjach muzyki w podstawówce zaraz po Szopenie - póki co mogę być o to spokojny.
Mamy jednak także pod tym pojęciem do czynienia także z konwencjami, które świadomie balansując na granicy dobrego smaku tworzą arcydzieła. Zwielokrotniona, pomalowana na różne kolory Marylin Monroe, puszka zupy Campbella czy też przewodniczący Mao pokazują absurdalność popkulturowego kultu, mimo, iż same w sobie nie muszą wzbudzać orgiastycznych zachwytów w każdym je oglądającym. Świadomie ekstrawaganckie style lat 70. i 80. królują dziś w radiu (format "złotych przebojów"), serialach ("Różowe lata 70.") czy też na parkietach. Słynny serial "The Rocky Horror Picture Show", który porażał bardziej stopniem tandety niż serwowanym w nim strachem, również wskazuje na to, że kicz bardziej niż jednoznacznie negatywnym hasłem staje się dziedziną niedopowiedzenia, pewnym kotłem z gotującymi się w nim formami i treściami, które jednej osoby będą absolutnie obciachowe, a dla innej okażą się spełnieniem marzeń o obcowaniu z prawdziwą sztuką.
Kicz jest także źródłem zabawy i satysfakcji - tak więc tym bardziej trudno oceniać go w kategoriach li tylko tandety dla mas. Nawet, jeśli przyjąć że ze sztuką nie ma on wiele wspólnego (co w kontekście przywoływanych przeze mnie przykładów byłoby naginaniem rzeczywistości), to jednak samo jego istnienie staje się źródłem inspiracji. Kultura queerowa w dużej mierze opiera się na przegięciu, zarówno w dziedzinie ubioru, jak i stylu zachowania. Tańce w rytmie Steve'ego Wondera czy nieśmiertelnego hitu "YMCA" grupy Village People to tak naprawdę jedynie uwspółcześniona wersja odwiecznych tańców i śpiewów wykonywanych przez niższe klasy społeczne przy wiejskim ognisku - i nie ma w tym nic złego. Potwierdza to tylko tezę, że "kicz jest w każdym z nas".
Jego obecności nie da się nie zauważyć - pod to pojęcie może podpadać najnowszy film indyjski czy pierwsza lepsza reklama na ulicy. Kicz, pragnąc zanalizować otaczającą rzeczywistość, jedzie po niej swym walcem, który miażdży to, co realne. Z tego miażdżenia, jak to w życiu bywa, czasem wychodzą cuda, a czasem - prawdziwe potwory. W Ameryce pojawiają się już domy (całkiem słusznych rozmiarów) o wyglądzie psa czy koszyka piknikowego. Kto jednak wie, czy za 100 lat, w ramach kolejnego prądy intelektualnego nie będziemy świadkami powszechnej indywidualizacji mieszkalnictwa, a pierwsi, którzy poszli tymi śladami, traktowani będą z czcią należną pionierom, dzielnie zmagającym się ze społecznym ostracyzmem? Perspektywa doprawdy kiczowata.
Tandeta też potrafi być piękna - problem w tym, że zdarza się to jej niespecjalnie często.
Druga połowa XIX wieku obfitowała w wydarzenia nie tylko z dziedziny polityki. Niebywały postęp technologiczny szedł w parze z nowymi prądami w literaturze i w malarstwie. W latach 70. do głosu zaczął dochodzić impresjonizm - prąd, który ponad dosłowne przedstawienie widzianego przez malarza obszaru przedkładał utrwalenie ulotnego oświetlenia obiektów utrwalanych na płótnie. Dla konserwatywnych akademików było to bluźnierstwo. Jednocześnie, na boku sztuki przez duże S powstawały dzieła, których jakość budziła emocje nie ze względu na ich innowacyjność, ale głównie - słabą jakość. W Monachium, jednym z ważniejszych miast nowo powstałej II Rzeszy, narodziło się pojęcie, które szybko wyszło z kręgów malarskich i zrobiło prawdziwą furorę w 100 lat później, razem z działalnością kolejnego geniusza populizmu - Andy'ego Warhola.
To niemieckie (albo też żydowskie, wywodzące się z jidysz) słowo zrobiło furorę najpierw jako inwektywa, stygmatyzująca nowe formy sztuki - od kina, poprzez komiks, radio, telewizję, a skończywszy na ulicznych happeningach. Zdjęcie przez wszystkie z wymienionych zjawisk odium kiczu z samych siebie uprawomacniało je w sztuce i pozwalało traktować je na równi z dotychczas istniejącymi jej gałęziami. W naszym kraju powszechne przekonanie co do tego, że komiks jest rozrywką dla dzieciaków, nie zaś źródłem artystycznych czy też intelektualnych doznań nadal trzyma się mocno, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Tak naprawdę, jak pisze Abraham Moles, "Kicz jest w każdym z nas". Jego obecność ściśle wiąże się z dążeniem do tworzenia czegoś lepszego, doskonalszego od otaczającej rzeczywistości. W pędzie do zaelektryzowania mas swoimi pomysłami wielu twórców - świadomie bądź nie - tworzy dzieła, które balansują na krawędzi geniuszu, tandety i głupoty. Kiczem nazywane były komediowe opery Mozarta, które po latach doczekały się nobilitacji i dziś, po gombrowiczowsku, wszyscy mogą powiedzieć, że "Mozart wielkim kompozytorem był". Z drugiej zaś strony mamy ogrodowe krasnale, na które spoglądamy w sposób raczej negatywny, co później wcale nie przeszkadza nam z uśmiechem na ustach dekorować nimi ogrody.
Sfera pojęciowa i tego, co pod daną nazwę podpada jest tak płynna, że lepiej zacząć podawać konkretne przykłady zjawisk obecnie podpadających pod zjawisko określane nazwą "kicz". W muzyce mamy Dodę, która posiadając wysokie (przebadane) IQ tworzy łzawe melodyjki ujmujące tłumy. Nie sądzę, by czyniła to nieświadomie - w tym wymiarze zbliża się nawet do samego Andy'ego Warhola, grając na nosie standardom elit i tworząc ludyczną rozrywkę pozwalającą ludziom zapomnieć o pustych kontach bankowych. Osobiście jednak wolałbym nie dożyć czasów, kiedy "Dżaga" byłaby puszczana na lekcjach muzyki w podstawówce zaraz po Szopenie - póki co mogę być o to spokojny.
Mamy jednak także pod tym pojęciem do czynienia także z konwencjami, które świadomie balansując na granicy dobrego smaku tworzą arcydzieła. Zwielokrotniona, pomalowana na różne kolory Marylin Monroe, puszka zupy Campbella czy też przewodniczący Mao pokazują absurdalność popkulturowego kultu, mimo, iż same w sobie nie muszą wzbudzać orgiastycznych zachwytów w każdym je oglądającym. Świadomie ekstrawaganckie style lat 70. i 80. królują dziś w radiu (format "złotych przebojów"), serialach ("Różowe lata 70.") czy też na parkietach. Słynny serial "The Rocky Horror Picture Show", który porażał bardziej stopniem tandety niż serwowanym w nim strachem, również wskazuje na to, że kicz bardziej niż jednoznacznie negatywnym hasłem staje się dziedziną niedopowiedzenia, pewnym kotłem z gotującymi się w nim formami i treściami, które jednej osoby będą absolutnie obciachowe, a dla innej okażą się spełnieniem marzeń o obcowaniu z prawdziwą sztuką.
Kicz jest także źródłem zabawy i satysfakcji - tak więc tym bardziej trudno oceniać go w kategoriach li tylko tandety dla mas. Nawet, jeśli przyjąć że ze sztuką nie ma on wiele wspólnego (co w kontekście przywoływanych przeze mnie przykładów byłoby naginaniem rzeczywistości), to jednak samo jego istnienie staje się źródłem inspiracji. Kultura queerowa w dużej mierze opiera się na przegięciu, zarówno w dziedzinie ubioru, jak i stylu zachowania. Tańce w rytmie Steve'ego Wondera czy nieśmiertelnego hitu "YMCA" grupy Village People to tak naprawdę jedynie uwspółcześniona wersja odwiecznych tańców i śpiewów wykonywanych przez niższe klasy społeczne przy wiejskim ognisku - i nie ma w tym nic złego. Potwierdza to tylko tezę, że "kicz jest w każdym z nas".
Jego obecności nie da się nie zauważyć - pod to pojęcie może podpadać najnowszy film indyjski czy pierwsza lepsza reklama na ulicy. Kicz, pragnąc zanalizować otaczającą rzeczywistość, jedzie po niej swym walcem, który miażdży to, co realne. Z tego miażdżenia, jak to w życiu bywa, czasem wychodzą cuda, a czasem - prawdziwe potwory. W Ameryce pojawiają się już domy (całkiem słusznych rozmiarów) o wyglądzie psa czy koszyka piknikowego. Kto jednak wie, czy za 100 lat, w ramach kolejnego prądy intelektualnego nie będziemy świadkami powszechnej indywidualizacji mieszkalnictwa, a pierwsi, którzy poszli tymi śladami, traktowani będą z czcią należną pionierom, dzielnie zmagającym się ze społecznym ostracyzmem? Perspektywa doprawdy kiczowata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz