Oto i kolejna książka z serii Krytyki Politycznej budzi emocje i ogłaszana jest "dziełem sezonu". Równie sporo emocji co jej treść budzi podzielane przez niektóre osoby, z którymi na ten temat rozmawiałem, poczucie pewnej nieadekwatności. Mało kto spodziewał się chyba, że szacowna, lewicowa oficyna wyda tak w gruncie rzeczy apolityczną książkę. Apolityczną raczej nie z powodu rzeczywistości, jaką ukazuje, ale raczej sposobu jej przedstawienia, niekoniecznie ułatwiającego wydobycie jej potencjalnie emancypacyjnego charakteru na wierzch. Sam scenariusz Macieja Pisuka z całą pewnością osiągnie finansowy sukces, sądząc po ilości osób na spotkaniach promocyjnych i obecności Przewodnika w dziale prasowym Empiku. Być może sprawi też, że młodzi ludzie, którzy do tej pory ekipie Sławomira Sierakowskiego i jego ziomek i ziomów nie poświęcali (delikatnie mówiąc) zbyt dużo czasu, zaczną darzyć ją pewną sympatią. O to chyba zresztą chodziło, skoro na stronie Krytyki z niejaką dumą publikuje się skan z "Najwyższego Czasu", ostrzegający prawicę przed oddaniem pola kultury i lekceważeniem posiłkującej się Gramscim młodej lewicy.
Wolę jednak skupić się na samej "Paktofonice" - raczej jako książce niż zespole. Nie będę ukrywał, że muzyka hip-hopowa niekoniecznie jest "z mojej bajki". Nie chodzi o to, bym miał uważać ją za jakąś "kulturowo niższą" od tej, której sam słucham. Doceniam jej potencjał artystyczny i to, że potrafi być dziełem sztuki. Rozróżniam poziom artystyczny i tekstowy Paktofoniki i, dajmy na to, Waszki G, która robi furorę na uniwersytetach jako dość skrajny przykład tego, w jaki sposób rynek muzyczny przejmuje i kanalizuje młodzieńcze niepokoje. Autentyczne problemy egzystencjalne i społeczne nie jest trudno zamienić na półnagich mężczyzn, wymachujących maczetami - aczkolwiek wielka szkoda, że powyższe stwierdzenie jest prawdziwe. Problemy młodych facetów z blokowisk nie są koniecznie moimi problemami, co nie znaczy, że je lekceważę. Widocznie, jak zostało to u mnie zdiagnozowane, przejawia się w tym mój odmienny od Magika, Rahima i Fokusa habitus klasowy.
Powiem szczerze - spodziewałem się czegoś więcej. Być może odczucie to jest efektem wstępu - wywiadu Piotra Mareckiego z Maciejem Pisukiem, autorem scenariusza do niezrealizowanego filmu o kultowym zespole z Mikołowa. Wywiad sam w sobie jest dość ciekawy, pokazujący ograniczenia, przed którymi musi stawać artysta, chcący zrealizować swoją wizję. Oczekiwanie, że ewentualny producent będzie mógł zarabiać na sprzedaży kubków z twarzami członków PFK mrozi krew w żyłach, pokazując kompletną znieczulicę. Wywiad ten powinien być jednak puentą całej historii dużo bardziej niż jej początkiem, tworzy bowiem obraz scenariusza-ideału, któremu doprawdy trudno sprostać.
Zaangażowanie emocjonalne autora we własne dzieło nie jest niczym zdrożnym, jednak jego gloryfikowanie nie jest już tak oczywiste. Owszem, czyta się świetnie, pomysły artystyczne - nawet w stanie surowym - są całkiem pomysłowe, jednak dla osoby niekoniecznie związanej z zespołem i jego twórczością, otwartej jednak na tego typu kulturę i indywidualności, wiele kwestii pozostaje niedomkniętych. Kiedy obiecuje się, że ma to być "głos pokolenia", tego typu niedociągnięcia zaczynają uwierać. Wystarczyłoby nie używać tego typu wielkich zwrotów autopromocyjnych, a byłyby one zapewne niezauważalne w procesie narracyjnym - dzieje się jednak inaczej, dlatego wszystkich tych, mających lekturę przed sobą, zachęcam do przeniesienia czytania wywiadu z Pisukiem na koniec - może unikniecie w ten sposób zupełnie niekoniecznego rozminięcia się oczekiwań z rzeczywistością.
Nie rozumiem, dlaczego główny bohater, Magik, sportretowany został w dość nieprzekonujący sposób. Kiedy autor narzeka, że pewna ekipa producencka nie znalazła niczego interesującego w "opowieści o ćpunie, który się zabił", staję po jego stronie - uważam, że z całą pewnością Piotr Łuszcz był wartościowym człowiekiem, a nie żadnym ćpunem. Jednocześnie na poziomie opowieści jego zachowań w pewnym momencie nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Jak bowiem pojąć bez jakiegoś rysu psychologicznego, dialogu czy czegoś podobnego fakt bycia przezeń nieszczęśliwym? Czego brakowało mu w relacji z żoną, z którą miał dziecko, że "bohater naszych czasów" decyduje się na przygodny seks w toalecie? Bardzo chcę to zrozumieć, bo nie potrafię pojąć niesamowitej bariery emocjonalnej i niemal niezrozumienia, dlaczego potem żona chce wystąpić o rozwód?
Nie chodzi mi tu o tanie moralizatorstwo - po prostu mam wrażenie, że Pisuk, który wsiąkł w otoczenie ludzi, którzy znali i kochali Magika, uznał za oczywiste zbyt wiele spraw i interakcji, zachodzących pomiędzy poszczególnymi osobami dramatu. W ten sposób np. Gustaw, który miał chyba być emanacją tego, jak rynek muzyczny wyzyskuje artystki i artystów, staje się tu "bratem łatą" - jak bowiem mieć pretensje do człowieka, który przyjeżdża po głównego bohatera w środku nocy, zakłada własne pieniądze, by wydać płytę jego zespołowi i jednocześnie wysłuchuje, jak mało funduszy jest w stanie zapewnić? I to zaraz po tym, jak powstająca PFK zostaje wykorzystana przez innego, znacznie mniej przyjemnego osobnika, który wydaje ich piosenki, nie zapłaciwszy ani grosza?
Co w tej historii uderza, to brak kontaktu. I znowuż - zapewnia się nas o tym, że Magik, Fokus i Rahim byli ze sobą żżyci i mieli ze sobą relacje przyjacielskie. I ja w to wierzę - zapewne jest też tak w środowisku miłośniczek i miłośników hip-hopu. Tylko dlaczego tak słabo to widać? Rozmawiają o muzyce, a kiedy pojawiają się motywy rozmowy na tematy osobiste, pojawia się agresja. Oczy się szklą, ale nie płaczą. Obejmują się tu jedynie Magik z Justyną i jego ojciec, kiedy trzyma w rękach umierającego syna. To oskarżenie dużo bardziej w stosunku do kultury, która blokuje możliwości ekspresji prawdziwych uczuć, w której "chłopaki nie płaczą" i nikt nie umie ze sobą rozmawiać - niezelżnie, czy w stosunkach rodzice-dziecko, mąż-żona czy też przyjacielskich.
Mimo wszystko to dobra książka. Nie wątpię, że dla miłośniczek i miłośników Paktofoniki będzie ona interesująca - w końcu dużo kwestii jest dla nich bardziej intuicyjnych niż dla laika. Dużo łatwiej zrozumieć przymus kulturowy, jeśli się niemu podlega, dużo bardziej zrozumieć dość letni stosunek do nauki, jeśli przeżywa się podobne rozsterki. Szkoda jednak, że mało w scenariuszu wydanym przez KP realnej diagnozy społecznej i poszukania odpowiedzi na to, dlaczego talenty wielu młodych ludzi marnują się w czterech ścianach mieszkań w bloku. Szkoda też, że nie do końca udało się stworzyć opowieści otwartej także np. dla osób do hip-hopu nieprzekonanych. Wiem, że to trudne (jako miłośnik komiksu wiem, co to znaczy "być niszą"), zatem nie mam aż takich pretensji. Zachęcam zatem do lektury - nieodmiennie.
Wolę jednak skupić się na samej "Paktofonice" - raczej jako książce niż zespole. Nie będę ukrywał, że muzyka hip-hopowa niekoniecznie jest "z mojej bajki". Nie chodzi o to, bym miał uważać ją za jakąś "kulturowo niższą" od tej, której sam słucham. Doceniam jej potencjał artystyczny i to, że potrafi być dziełem sztuki. Rozróżniam poziom artystyczny i tekstowy Paktofoniki i, dajmy na to, Waszki G, która robi furorę na uniwersytetach jako dość skrajny przykład tego, w jaki sposób rynek muzyczny przejmuje i kanalizuje młodzieńcze niepokoje. Autentyczne problemy egzystencjalne i społeczne nie jest trudno zamienić na półnagich mężczyzn, wymachujących maczetami - aczkolwiek wielka szkoda, że powyższe stwierdzenie jest prawdziwe. Problemy młodych facetów z blokowisk nie są koniecznie moimi problemami, co nie znaczy, że je lekceważę. Widocznie, jak zostało to u mnie zdiagnozowane, przejawia się w tym mój odmienny od Magika, Rahima i Fokusa habitus klasowy.
Powiem szczerze - spodziewałem się czegoś więcej. Być może odczucie to jest efektem wstępu - wywiadu Piotra Mareckiego z Maciejem Pisukiem, autorem scenariusza do niezrealizowanego filmu o kultowym zespole z Mikołowa. Wywiad sam w sobie jest dość ciekawy, pokazujący ograniczenia, przed którymi musi stawać artysta, chcący zrealizować swoją wizję. Oczekiwanie, że ewentualny producent będzie mógł zarabiać na sprzedaży kubków z twarzami członków PFK mrozi krew w żyłach, pokazując kompletną znieczulicę. Wywiad ten powinien być jednak puentą całej historii dużo bardziej niż jej początkiem, tworzy bowiem obraz scenariusza-ideału, któremu doprawdy trudno sprostać.
Zaangażowanie emocjonalne autora we własne dzieło nie jest niczym zdrożnym, jednak jego gloryfikowanie nie jest już tak oczywiste. Owszem, czyta się świetnie, pomysły artystyczne - nawet w stanie surowym - są całkiem pomysłowe, jednak dla osoby niekoniecznie związanej z zespołem i jego twórczością, otwartej jednak na tego typu kulturę i indywidualności, wiele kwestii pozostaje niedomkniętych. Kiedy obiecuje się, że ma to być "głos pokolenia", tego typu niedociągnięcia zaczynają uwierać. Wystarczyłoby nie używać tego typu wielkich zwrotów autopromocyjnych, a byłyby one zapewne niezauważalne w procesie narracyjnym - dzieje się jednak inaczej, dlatego wszystkich tych, mających lekturę przed sobą, zachęcam do przeniesienia czytania wywiadu z Pisukiem na koniec - może unikniecie w ten sposób zupełnie niekoniecznego rozminięcia się oczekiwań z rzeczywistością.
Nie rozumiem, dlaczego główny bohater, Magik, sportretowany został w dość nieprzekonujący sposób. Kiedy autor narzeka, że pewna ekipa producencka nie znalazła niczego interesującego w "opowieści o ćpunie, który się zabił", staję po jego stronie - uważam, że z całą pewnością Piotr Łuszcz był wartościowym człowiekiem, a nie żadnym ćpunem. Jednocześnie na poziomie opowieści jego zachowań w pewnym momencie nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Jak bowiem pojąć bez jakiegoś rysu psychologicznego, dialogu czy czegoś podobnego fakt bycia przezeń nieszczęśliwym? Czego brakowało mu w relacji z żoną, z którą miał dziecko, że "bohater naszych czasów" decyduje się na przygodny seks w toalecie? Bardzo chcę to zrozumieć, bo nie potrafię pojąć niesamowitej bariery emocjonalnej i niemal niezrozumienia, dlaczego potem żona chce wystąpić o rozwód?
Nie chodzi mi tu o tanie moralizatorstwo - po prostu mam wrażenie, że Pisuk, który wsiąkł w otoczenie ludzi, którzy znali i kochali Magika, uznał za oczywiste zbyt wiele spraw i interakcji, zachodzących pomiędzy poszczególnymi osobami dramatu. W ten sposób np. Gustaw, który miał chyba być emanacją tego, jak rynek muzyczny wyzyskuje artystki i artystów, staje się tu "bratem łatą" - jak bowiem mieć pretensje do człowieka, który przyjeżdża po głównego bohatera w środku nocy, zakłada własne pieniądze, by wydać płytę jego zespołowi i jednocześnie wysłuchuje, jak mało funduszy jest w stanie zapewnić? I to zaraz po tym, jak powstająca PFK zostaje wykorzystana przez innego, znacznie mniej przyjemnego osobnika, który wydaje ich piosenki, nie zapłaciwszy ani grosza?
Co w tej historii uderza, to brak kontaktu. I znowuż - zapewnia się nas o tym, że Magik, Fokus i Rahim byli ze sobą żżyci i mieli ze sobą relacje przyjacielskie. I ja w to wierzę - zapewne jest też tak w środowisku miłośniczek i miłośników hip-hopu. Tylko dlaczego tak słabo to widać? Rozmawiają o muzyce, a kiedy pojawiają się motywy rozmowy na tematy osobiste, pojawia się agresja. Oczy się szklą, ale nie płaczą. Obejmują się tu jedynie Magik z Justyną i jego ojciec, kiedy trzyma w rękach umierającego syna. To oskarżenie dużo bardziej w stosunku do kultury, która blokuje możliwości ekspresji prawdziwych uczuć, w której "chłopaki nie płaczą" i nikt nie umie ze sobą rozmawiać - niezelżnie, czy w stosunkach rodzice-dziecko, mąż-żona czy też przyjacielskich.
Mimo wszystko to dobra książka. Nie wątpię, że dla miłośniczek i miłośników Paktofoniki będzie ona interesująca - w końcu dużo kwestii jest dla nich bardziej intuicyjnych niż dla laika. Dużo łatwiej zrozumieć przymus kulturowy, jeśli się niemu podlega, dużo bardziej zrozumieć dość letni stosunek do nauki, jeśli przeżywa się podobne rozsterki. Szkoda jednak, że mało w scenariuszu wydanym przez KP realnej diagnozy społecznej i poszukania odpowiedzi na to, dlaczego talenty wielu młodych ludzi marnują się w czterech ścianach mieszkań w bloku. Szkoda też, że nie do końca udało się stworzyć opowieści otwartej także np. dla osób do hip-hopu nieprzekonanych. Wiem, że to trudne (jako miłośnik komiksu wiem, co to znaczy "być niszą"), zatem nie mam aż takich pretensji. Zachęcam zatem do lektury - nieodmiennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz