Nie, nie będę pisał o aktualnych mrozach i wszechobecności zimna, będącego na tyle namacalnym wręcz doświadczeniem, że nie ma co o nim przypominać. Dość tylko, by napomknąć, że już wkrótce chłody mają osłabnąć, a osłodzić je mają autobusy przyspieszone, zatrzymujące się na żądanie na przystankach zwykłych. Nie będzie też o kupiectwie na terenie centrum miasta - Marcpol już opustoszał, KDT trzyma się mocno. W tej sprawie miasto zachowuje się niesamowicie fair - najpierw chcąc samodzielnie zbudować handlarkom i handlarzom centrum piękniejsze od aktualnej budy, potem pozwalając władzom KDT na swobodny wybór dewelopera - i ciągle było im mało. Kiedy już obawiałem się, że jak zwykle najbardziej ucierpią na tym zwykli ludzie, Ratusz pospieszył z odsieczą. Zaproponował pozakonkursowe przekazanie dostępnych lokali miejskich dla chętnych do końca stycznia. Kto chce, ma prawo skorzystać - i nie jest to rozbijanie środowiska, jak twierdzą władze KDT, ale ratowanie miejsc pracy, które są zagrożone z powodu pazerności szefów Kupieckich Domów Towarowych, marzących głównie o zyskach z podnajmu nowego budynku niż o dobru handlujących.
Ten temat być może warto by rozwinąć, nie o tym dziś jednak. Do napisania tegoż posta zainspirował mnie cykl materiałów telewizyjnych, pokazujących, jak zabytkowe budynki, świadczące o bogactwie historii miasta, powoli zmieniają się w rudery. Kamienice na Pradze Północ (ratusz dzielnicy - na zdjęciu) to klasyczny przykład problemu, który dość trudno rozwiązać. Do "kolekcji" dołączyły niedawno dworek na Białołęce i północnopraski spichlerz, mający za sobą ponad 100 lat historii. W takim tempie mamy spore szanse stracić ostatnie dowody na łącznąść historyczną z przedwojennym miastem i jeszcze wcześniejszymi jego elementami.
To smutne, bowiem jeśli chodzi o spichlerz pojawiła się grupa zapaleńców, którzy chcieliby go wyremontować i urządzić w nim centrum kulturalne. Centrum tym bardziej przydatne, że obcięto fundusze na Muzeum Pragi (przeciwko czemu byli Zieloni), a dzielnica jak kania dżdżu potrzebuje inwestycji w rozwój jej kapitału społecznego. Istnieje bowiem ryzyko pojawienia się kolejnego muru w obrębie miasta - tym razem pomiędzy środowiskiem kultury i nowymi mieszkankami i mieszkańcami, skuszonymi niepowtarzalnym, praskim klimatem, a "starymi", wykluczonymi z rytmu miasta.
Dzielnica może nie mieć pieniędzy - skoro w budżecie ma jedynie 8 milionów na renowacje kamienic, trudno oczekiwać, by Praga Północ samodzielnie zainwestowała w tego typu przedsięwzięcie. Może jednak zrobić dużo więcej niż jedynie zabezpieczać budynek przed dalszą dewastacją - np. pomóc zgodnie z zasadą subsydialności zainteresowanemu ożywieniem miejsca stowarzyszenia w znalezieniu inwestora. Tego typu miejsca mogą być atrakcyjne nawet w czasie kryzysu, a jeśli poradzą sobie w tym trudnym okresie, to z pewnością dadzą sobie radę, gdy powróci prosperita.
Jeśli chodzi o dworek na Białołęce, pozostający w rękach dewelopera, można sobie wyobrazić, że miasto go wykupuje i znajduje samodzielnie - dość analogicznie w stosunku do powyższego przypadku - inwestora, który w zamian za ożywienie miejsca płaci tam czynsz. Może też zdecydować się na przekazanie go dzielnicy, a ta zorganizowałaby w nim np. przedszkole - obiekt niewątpliwie w okolicy dużego osiedla przydatny. Ponieważ jest to obiekt o pewnej wartości historycznej, może też po prostu pomóc deweloperowi w doprowadzeniu go do składu i ładu. Możliwości nie brakuje, problem może pojawić się w wypadku pieniędzy - ale i tu z tego, co słyszymy, może nie być tak źle, bowiem polujące na puybliczne konkursy firmy mogą obniżają swoje oczekiwania finansowe. Jeśli tego typu oszczędności się pojawią, warto je inwestować, jak radzi się w czasach kryzysu. A jeśli już inwestować, to w podnoszenie kapitału ludzkiego i jakości życia - centrum kulturalne pasuje tu idealnie.
Trudno, by student wiedzy o kulturze nie był zafiksowany na punkcie możliwości rozwoju oferty kulturalnej stolicy - i to jak najbardziej egalitarnej. Na koniec tego przeglądu doniesień z lokalnego frontu (niekoniecznie atmosferycznego) warto pochwalić żoliborską pomoc społeczną, która namówiła lokalne kawiarnie do tego, by do południa dawały emerytkom i emerytom kawę i herbatę za złotówkę. Autentycznie się wzruszyłem - ktoś wreszcie pomyślał o tym, że osoby w "jesieni wieku" mają prawo do czegoś więcej niż tylko siedzenia przed telewizorem i łykania tabletek, obliczając w przerwach, czy na owe tabletki jeszcze je stać. Mam nadzieję, że podobne pomysły przeszczepione zostaną także i do innych dzielnic.
Ten temat być może warto by rozwinąć, nie o tym dziś jednak. Do napisania tegoż posta zainspirował mnie cykl materiałów telewizyjnych, pokazujących, jak zabytkowe budynki, świadczące o bogactwie historii miasta, powoli zmieniają się w rudery. Kamienice na Pradze Północ (ratusz dzielnicy - na zdjęciu) to klasyczny przykład problemu, który dość trudno rozwiązać. Do "kolekcji" dołączyły niedawno dworek na Białołęce i północnopraski spichlerz, mający za sobą ponad 100 lat historii. W takim tempie mamy spore szanse stracić ostatnie dowody na łącznąść historyczną z przedwojennym miastem i jeszcze wcześniejszymi jego elementami.
To smutne, bowiem jeśli chodzi o spichlerz pojawiła się grupa zapaleńców, którzy chcieliby go wyremontować i urządzić w nim centrum kulturalne. Centrum tym bardziej przydatne, że obcięto fundusze na Muzeum Pragi (przeciwko czemu byli Zieloni), a dzielnica jak kania dżdżu potrzebuje inwestycji w rozwój jej kapitału społecznego. Istnieje bowiem ryzyko pojawienia się kolejnego muru w obrębie miasta - tym razem pomiędzy środowiskiem kultury i nowymi mieszkankami i mieszkańcami, skuszonymi niepowtarzalnym, praskim klimatem, a "starymi", wykluczonymi z rytmu miasta.
Dzielnica może nie mieć pieniędzy - skoro w budżecie ma jedynie 8 milionów na renowacje kamienic, trudno oczekiwać, by Praga Północ samodzielnie zainwestowała w tego typu przedsięwzięcie. Może jednak zrobić dużo więcej niż jedynie zabezpieczać budynek przed dalszą dewastacją - np. pomóc zgodnie z zasadą subsydialności zainteresowanemu ożywieniem miejsca stowarzyszenia w znalezieniu inwestora. Tego typu miejsca mogą być atrakcyjne nawet w czasie kryzysu, a jeśli poradzą sobie w tym trudnym okresie, to z pewnością dadzą sobie radę, gdy powróci prosperita.
Jeśli chodzi o dworek na Białołęce, pozostający w rękach dewelopera, można sobie wyobrazić, że miasto go wykupuje i znajduje samodzielnie - dość analogicznie w stosunku do powyższego przypadku - inwestora, który w zamian za ożywienie miejsca płaci tam czynsz. Może też zdecydować się na przekazanie go dzielnicy, a ta zorganizowałaby w nim np. przedszkole - obiekt niewątpliwie w okolicy dużego osiedla przydatny. Ponieważ jest to obiekt o pewnej wartości historycznej, może też po prostu pomóc deweloperowi w doprowadzeniu go do składu i ładu. Możliwości nie brakuje, problem może pojawić się w wypadku pieniędzy - ale i tu z tego, co słyszymy, może nie być tak źle, bowiem polujące na puybliczne konkursy firmy mogą obniżają swoje oczekiwania finansowe. Jeśli tego typu oszczędności się pojawią, warto je inwestować, jak radzi się w czasach kryzysu. A jeśli już inwestować, to w podnoszenie kapitału ludzkiego i jakości życia - centrum kulturalne pasuje tu idealnie.
Trudno, by student wiedzy o kulturze nie był zafiksowany na punkcie możliwości rozwoju oferty kulturalnej stolicy - i to jak najbardziej egalitarnej. Na koniec tego przeglądu doniesień z lokalnego frontu (niekoniecznie atmosferycznego) warto pochwalić żoliborską pomoc społeczną, która namówiła lokalne kawiarnie do tego, by do południa dawały emerytkom i emerytom kawę i herbatę za złotówkę. Autentycznie się wzruszyłem - ktoś wreszcie pomyślał o tym, że osoby w "jesieni wieku" mają prawo do czegoś więcej niż tylko siedzenia przed telewizorem i łykania tabletek, obliczając w przerwach, czy na owe tabletki jeszcze je stać. Mam nadzieję, że podobne pomysły przeszczepione zostaną także i do innych dzielnic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz