Każda sprawa dotycząca skrócenia sobie życia jest wyjątkowa. Za każda decyzją kryją się ludzkie dramaty. Co więcej, każdy i każda z nas ma własne przekonania w tej dziedzinie, które jednocześnie potrafią zmienić się dość drastycznie, kiedy sami stajemy w obliczu dajmy na to nieuleczalnej choroby. Pojawia się wtedy z jednej strony chęć zatrzymania kochanej osoby (w tym samego siebie) przy życiu, a z drugiej - lęk przed bólem i dążenie do zakończenia egzystencji dalekiej od marzeń. Oczywiście różne autorytety moralne będą mówiły, że należy "dźwigać swój krzyż" albo inne tego typu hasła, roztaczać wizję "cywilizacji śmierci", zdominowanej przez gejów z katalogu IKEA. Ba, będą wołać do zwolenniczek i zwolenników godnego odejścia "mordercy" - ot, standard współczesnej debaty publicznej.
Czy aby na pewno wszystko tu jest takie proste? Popatrzmy - dziewczyna nie ma siły na uporczywą terapię i chce pobyć z ludźmi, których kocha. Przypadek, który ściśle rzecz biorąc eutanazją nie jest. Trzynastolatka paradoksalnie chce żyć, chce tylko być wolna od wiecznego leżenia w szpitalu, chce spędzić czas z rodziną. Czy te parę miesięcy życia nie są przypadkiem bardziej "życiem" od kilkunastu latach, spędzonych w szpitalach z powodu nieuleczalnej choroby? Czy ma ona walczyć i ryzykować, że kolejny zabieg ją zabije, a ona nie będzie nawet w stanie pożegnać się z bliskimi, bowiem nie będzie miała jakiejkolwiek gwarancji, czy na przykład wybudzi się z operacji? Wydaję mi się, że jej decyzja - trudna, nie da się ukryć - jest nad wyraz przemyślana i niezwykle dojrzała. Choć ma jedynie trzynaście lat, powinna mieć do tego prawo, bo to ona odczuwa, co się z nią dzieje i wie, czego chce.
"Cywilizacja śmierci" w Holandii miała odnieść tryumf wtedy, gdy po legalizacji prostytucji, narkotyków i związków homoseksualnych nadszedł czas na eutanazję. Co roku z możliwości skrócenia sobie życia korzysta tam około 2.000 osób. Nie jest to specjalnie dużo - wydaje się to być liczbą odpowiednią do skali cierpiących z powodu bezsilności własnych ciał. Decyzję tego typu nie podejmuje się bez powodu, "bo tak" - często ma się porównanie jakości własnego życia przed daną chorobą i w jej trakcie. Czasem przeżywa się niemiłosiernie długie okresy pobytu w szpitalu, kiedy jedynym marzeniem staje się wyjście z niego. Trudno mi zatem odmawiać w tego typu sytuacjach prawa do wyboru.
Podobną sytuację można było obejrzeć w nagrodzonym Oskarem filmie "Inwazja Barbarzyńców". Główny bohater dostał szanse na to, by wyrwać się ze szpitala i spędzić ostatnie chwile swojego życia na łonie natury, w otoczeniu ludzi, których kochał. Owszem, są tacy, którzy wolą chwytać za wszelką cenę każdą chwilę - i mają do tego prawo. Uregulowania dotyczące eutanazji najczęściej wymagają od osoby, chcącej pożegnać się ze światem wyraźnego wskazania, że taka jest jej wola - niekiedy nawet kilkakrotnie. Ponieważ jest to proces nieodwracalny, tego typu "hamulce bezpieczeństwa" są konieczne.
Dziś osoby cierpiące pozbawione są wyboru. Kiedy proszą bliskich o pomóc w skróceniu cierpień, narażają je na reperkusje prawne z tym związane. Wydaje się, że dużo lepiej byłoby, gdyby takiego ryzyka nie było, a osoby nieuleczalnie chore miały prawo do godnego odejścia, wspierane przez bliskich i opiekę medyczną, zapewniającą ukojenie bólu. Tak jak niewielu z nas, dziś świadomych, chciałoby latami funkcjonować w stanie wegetatywnym, tak raczej niewielu chciałoby miesiącami przeżywać chroniczny, nie do zniesienia ból. Skoro tak, byłoby uczciwie nie kazać go odczuwać innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz