Miałem dziś ciekawą dyskusję z przyjaciółką, a dotyczyła ona prostytucji. Zastanawialiśmy się nad różnymi obliczami i konsekwencjami społecznymi. Przyjaciółka pokazywała trafnie, jak jest to także przykład dominacji klasowej, gdzie osoby uboższe są zmuszane przez okoliczności życiowe do zarabiania na sprzedawaniu własnego ciała osobom majętnym. Chwaliła też szwedzkie rozwiązania w tym zakresie - tam prawo ściga nie prostytutkę, ale osobę, chcącą uprawiać płatny seks, nawet, jeśli do zdarzenia tego doszło poza granicami tego kraju. Przypominała, że niewiele jest osób, świadomie i bez przymusu wybierających tego typu życie. Do tej pory raczej myślałem o tym, by wzorem Holandii zalegalizować proceder i zapewnić osłonę socjalną kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset tysiącom ludzi w naszym kraju. Z drugiej jednak strony dochodzić tam miało do takich kuriozalnych sytuacji, jak nakazywanie posiadania poduszki - najczęstszego narzędzia zbrodni, którym dusi się prostytutki...
Wśród feministek i feministów nie ma jednorodnej opinii w tej kwestii. By wyrobić sobie opinię w tej sprawie, należy zastanowić się, czy chcemy zaakceptować sytuację, w której ktoś sprzedaje swoje usługi seksualne za pieniądze. Jeśli jesteśmy do tego skłonni, powinniśmy jednocześnie pomyśleć o formach zabezpieczenia przed wyzyskiem i dominacją jednej płci nad drugą. Jeśli z kolei wolimy penalizować korzystanie z tego typu usług, powinniśmy zapewnić po pierwsze, że karani będą stręczyciele, a po drugie, że będziemy dążyć do zmniejszenia nierówności społecznych tak, aby nikt nie był zmuszany do wychodzenia na ulicę. Oczywiście, ten ostatni warunek jest ważny również dla osób, nie chcących karania procederu, przy czym jego osiągnięcie oznacza w tym wypadku, że prostytutkami, niezależnie od płci, będą tylko te osoby, które tego chcą.
Co ciekawe, ostatnimi czasy zaczyna się coraz głośniej mówić o męskich prostytutkach, ergo żigolakach. No, ewentualnie także tak zwanych utrzymankach, którzy jednak nie do końca odgrywają tę samą rolę. Czy coś z tymi panami jest nie tak? Chyba nie. Wielu z nich realnie ma szanse mieć zupełnie inną pracę, zatem wygląda na to, że tego właściwie chcą. Znajdują pewną niszę i w pewien sposób wykorzystują motyw "tradycyjnej męskości", by dobrze się bawić. Ponieważ jednak jest to swego rodzaju społeczne jeżdżenie po bandzie, niespecjalnie się tym chwalą.
Czy jednak aby na pewno jest to wyzwalające? Nadal mamy do czynienia z merkantylnym traktowaniem własnego ciała, a jedną dysproporcję płciową zamieniamy w drugą. Nie chodzi mi tu przy tym o potępienie ludzi, którzy na tego typu atrakcje życiowe się zgadzają. Nie jest to jednak wolna miłość - nie jest nią, bo pojawiają się w niej pieniądze. Stąd pytanie - czy te same osoby chciałyby uprawiać seks z "płatnikami", gdyby miał opierać się na darmowym, przelotnym nawet zauroczeniu.
Nie mam zamiaru moralizować - ich życie, ich wybór. Jeśli moga patrzeć się na siebie w lustrze, nie są od nikogo zależni i w każdym momencie mogą zrezygnować, wtedy jest dobrze. Jeśli jednak robią to pod wpływem przymusu - np. ekonomicznego, wtedy mamy do czynienia z pewnym istotnym problemem społecznym. Męska prostytucja to nie tylko "piękni trzydziestoletni", ale także dzieciaki z patologicznych domów, oddające się bogatym, by mieć na życie - lub też na narkotyki. Wiele z tych osób nie czuje się z tym, co robi swobodnie - i należy o tym pamiętać, niezależnie od tego, czy analizujemy dzieci z Dworca ZOO, czy też z Centralnego.
Wśród feministek i feministów nie ma jednorodnej opinii w tej kwestii. By wyrobić sobie opinię w tej sprawie, należy zastanowić się, czy chcemy zaakceptować sytuację, w której ktoś sprzedaje swoje usługi seksualne za pieniądze. Jeśli jesteśmy do tego skłonni, powinniśmy jednocześnie pomyśleć o formach zabezpieczenia przed wyzyskiem i dominacją jednej płci nad drugą. Jeśli z kolei wolimy penalizować korzystanie z tego typu usług, powinniśmy zapewnić po pierwsze, że karani będą stręczyciele, a po drugie, że będziemy dążyć do zmniejszenia nierówności społecznych tak, aby nikt nie był zmuszany do wychodzenia na ulicę. Oczywiście, ten ostatni warunek jest ważny również dla osób, nie chcących karania procederu, przy czym jego osiągnięcie oznacza w tym wypadku, że prostytutkami, niezależnie od płci, będą tylko te osoby, które tego chcą.
Co ciekawe, ostatnimi czasy zaczyna się coraz głośniej mówić o męskich prostytutkach, ergo żigolakach. No, ewentualnie także tak zwanych utrzymankach, którzy jednak nie do końca odgrywają tę samą rolę. Czy coś z tymi panami jest nie tak? Chyba nie. Wielu z nich realnie ma szanse mieć zupełnie inną pracę, zatem wygląda na to, że tego właściwie chcą. Znajdują pewną niszę i w pewien sposób wykorzystują motyw "tradycyjnej męskości", by dobrze się bawić. Ponieważ jednak jest to swego rodzaju społeczne jeżdżenie po bandzie, niespecjalnie się tym chwalą.
Czy jednak aby na pewno jest to wyzwalające? Nadal mamy do czynienia z merkantylnym traktowaniem własnego ciała, a jedną dysproporcję płciową zamieniamy w drugą. Nie chodzi mi tu przy tym o potępienie ludzi, którzy na tego typu atrakcje życiowe się zgadzają. Nie jest to jednak wolna miłość - nie jest nią, bo pojawiają się w niej pieniądze. Stąd pytanie - czy te same osoby chciałyby uprawiać seks z "płatnikami", gdyby miał opierać się na darmowym, przelotnym nawet zauroczeniu.
Nie mam zamiaru moralizować - ich życie, ich wybór. Jeśli moga patrzeć się na siebie w lustrze, nie są od nikogo zależni i w każdym momencie mogą zrezygnować, wtedy jest dobrze. Jeśli jednak robią to pod wpływem przymusu - np. ekonomicznego, wtedy mamy do czynienia z pewnym istotnym problemem społecznym. Męska prostytucja to nie tylko "piękni trzydziestoletni", ale także dzieciaki z patologicznych domów, oddające się bogatym, by mieć na życie - lub też na narkotyki. Wiele z tych osób nie czuje się z tym, co robi swobodnie - i należy o tym pamiętać, niezależnie od tego, czy analizujemy dzieci z Dworca ZOO, czy też z Centralnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz