Nie z tej z lat wojennych - raczej tej, która jak wiele na to wskazuje - trwa nadal. Świeżo po lekturze "Naszych okupantów", wydanych przez Krytykę Polityczną w serii "Kanon", nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nadal jest ciężko. Zmieniła się linia frontu - na jednych odcinkach budowa świeckiego państwa nieco się posunęła, na innych zaś stoi w miejscu albo zgoła się cofa. W obliczu zbliżającego się Święta Niepodległości warto przypomnieć o niewygodnych faktach z historii II RP - krainy rzekomo "mlekiem i miodem płynącej", jak usiłują ją odmalować prawicowi historycy. Przy lekturze widać też wyraźnie, jak Kościół po 1989 roku, mając autorytet instytucji, która pomogła w obaleniu komunizmu, wykorzystał ten fakt do zapewnienia sobie przywilejów. Można o tym przeczytać w bardzo trafnym wstępie Artura Żmijewskiego.
Boy walczył o zdrowy rozsądek. Chciał depenalizacji stosunków homoseksualnych, nie widząc w nich problemu społecznego i etycznego. Chciał, by każda kobieta miała prawo do swobodnego wyboru. Domagał się dopuszczalności aborcji, pomimo faktu, że traktował ją jako ostateczność. Nie chciał żyć w atmosferze hipokryzji, w której bogaci odbierali biednym prawo do decydowania o własnych ciałach. Z tymi postulatami ówczesny Kościół i zaprzyjaźnieni z nim politycy walczyli, jak tylko mogli, nie wahając się rozpętywać prawdziwych nagonek, wpływać na uniemożliwianie odczytów w miastach, do których przyjeżdżał, lub też domagając się zamknięcia jego stołecznej poradni świadomego macierzyństwa - oczywiście oskarżając ją o przeprowadzanie nielegalnych aborcji.
Jak widać, nie było łatwo, ale i okoliczności dziejowe wcale temu nie sprzyjały. Pod ogniem klerykalnej nawały znalazła się na przykład Komisja Kodyfikacyjna, która przygotowywała jednolite zbiory praw dla kraju, w którym nadal w dużej mierze obowiązywało ustawodawstwo zaborcze. Usiłowanie skończenia z hipokryzją poprzez tworzenie gruntu pod rozwody czy też umożliwienie aborcji m.in. ze względu na trudną sytuację materialną kobiety lub też zagrożenie jej życia były nazywane "bolszewizacją" przez kręgi kościelne. Pisma laickie nie broniły tych pomysłów z takim zapałem, jak Kościół je atakował. Zbierał setki tysięcy podpisów "w obronie moralności", nierzadko w sposób, który z moralnością nie miał zbyt wiele wspólnego. Przykładu dostarczył Boyowi pewien list od ziemianina, który na własne oczy widział, jak pani domu pod groźbą wyrzucenia ze służby kazała swej w dużej mierze niepiśmiennej (a było to 80 lat temu!) grupie parobków i kucharek podpisać się krzyżykami.
Prowadzenie dość pionierskiej działalności w tak dalece nieprzyjaznych warunkach nie było łatwe. Boy nie szczędził ostrych słów i metafor, uznając, że "są takie bakterie, które zabija się światłem". Wierzył w edukację seksualną jako szansę na poprawę sytuacji społecznej. Mówił głośno o tym, że wzrost ilości ludności nie jest dobrem samym w sobie, co było na bakier z ówczesnymi nacjonalistycznymi poglądami na "wielkość narodu". Pamiętając o prawach kobiet, nie zapominał także o szerszym kontekście społecznym, np. konieczności walki z biedą i poprawy doli środowisk robotniczych i chłopskich. Ze swadą punktował informator o książkach księdza Pirożyńskiego, zwracając uwagę na to, że dla ówczesnego (czy tylko?) kleru najważniejszą, obsesyjną wręcz kwestią był seks, ale już mordy, wyzysk, kłamstwo w literaturze - niekoniecznie.
Okres transformacji stał się doskonałym czasem dla katolickiego backlashu - wystarczyło tylko utożsamić prawa kobiet "z tym wstrętnym komunizmem", napiętnować je jako bezbożne i stopniowo dokonać przesunięć prawnych, tworzących niekorzystny klimat społeczny. W ten sposób do szkół przyszła religia, a osoby ją uczące (najczęściej duchowne) zaczęły otrzymywać za to wynagrodzenie, podpisano konkordat i zaostrzono ustawę antyaborcyjną. Dokonano praktycznej legitymizacji stanu, w którym spycha się problem do podziemia - tworząc niekontrolowany czarny rynek płatnych usług aborcyjnych. Prawo do samostanowienia utrudniane jest nawet w wypadku gdy spełniane są wymogi aktualnej ustawy - przykład Alicji Tysiąc jest tu dość wymowny. Oświata seksualna w szkołach... cóż, może najlepiej nie rozwijać tematu czegoś, czego na dobrą sprawę nie ma...
Lektury nie sposób nie polecić, tym bardziej, że da się ją z zapartym tchem przeczytać w jeden dzień. Ciekawe ilustracje Kazimiery Szczuki robią swoje i pozwalają wejść w dialog już nie tylko z autorm, ale również i z interpretatorką. Ta mała książka bogata jest w treści - laickie, feministyczne, społeczne. Warto zobaczyć, jak Boy je łączy - po to, by nie dać sobie wmówić, że jedne nie mają nic wspólnego z innymi...
Boy walczył o zdrowy rozsądek. Chciał depenalizacji stosunków homoseksualnych, nie widząc w nich problemu społecznego i etycznego. Chciał, by każda kobieta miała prawo do swobodnego wyboru. Domagał się dopuszczalności aborcji, pomimo faktu, że traktował ją jako ostateczność. Nie chciał żyć w atmosferze hipokryzji, w której bogaci odbierali biednym prawo do decydowania o własnych ciałach. Z tymi postulatami ówczesny Kościół i zaprzyjaźnieni z nim politycy walczyli, jak tylko mogli, nie wahając się rozpętywać prawdziwych nagonek, wpływać na uniemożliwianie odczytów w miastach, do których przyjeżdżał, lub też domagając się zamknięcia jego stołecznej poradni świadomego macierzyństwa - oczywiście oskarżając ją o przeprowadzanie nielegalnych aborcji.
Jak widać, nie było łatwo, ale i okoliczności dziejowe wcale temu nie sprzyjały. Pod ogniem klerykalnej nawały znalazła się na przykład Komisja Kodyfikacyjna, która przygotowywała jednolite zbiory praw dla kraju, w którym nadal w dużej mierze obowiązywało ustawodawstwo zaborcze. Usiłowanie skończenia z hipokryzją poprzez tworzenie gruntu pod rozwody czy też umożliwienie aborcji m.in. ze względu na trudną sytuację materialną kobiety lub też zagrożenie jej życia były nazywane "bolszewizacją" przez kręgi kościelne. Pisma laickie nie broniły tych pomysłów z takim zapałem, jak Kościół je atakował. Zbierał setki tysięcy podpisów "w obronie moralności", nierzadko w sposób, który z moralnością nie miał zbyt wiele wspólnego. Przykładu dostarczył Boyowi pewien list od ziemianina, który na własne oczy widział, jak pani domu pod groźbą wyrzucenia ze służby kazała swej w dużej mierze niepiśmiennej (a było to 80 lat temu!) grupie parobków i kucharek podpisać się krzyżykami.
Prowadzenie dość pionierskiej działalności w tak dalece nieprzyjaznych warunkach nie było łatwe. Boy nie szczędził ostrych słów i metafor, uznając, że "są takie bakterie, które zabija się światłem". Wierzył w edukację seksualną jako szansę na poprawę sytuacji społecznej. Mówił głośno o tym, że wzrost ilości ludności nie jest dobrem samym w sobie, co było na bakier z ówczesnymi nacjonalistycznymi poglądami na "wielkość narodu". Pamiętając o prawach kobiet, nie zapominał także o szerszym kontekście społecznym, np. konieczności walki z biedą i poprawy doli środowisk robotniczych i chłopskich. Ze swadą punktował informator o książkach księdza Pirożyńskiego, zwracając uwagę na to, że dla ówczesnego (czy tylko?) kleru najważniejszą, obsesyjną wręcz kwestią był seks, ale już mordy, wyzysk, kłamstwo w literaturze - niekoniecznie.
Okres transformacji stał się doskonałym czasem dla katolickiego backlashu - wystarczyło tylko utożsamić prawa kobiet "z tym wstrętnym komunizmem", napiętnować je jako bezbożne i stopniowo dokonać przesunięć prawnych, tworzących niekorzystny klimat społeczny. W ten sposób do szkół przyszła religia, a osoby ją uczące (najczęściej duchowne) zaczęły otrzymywać za to wynagrodzenie, podpisano konkordat i zaostrzono ustawę antyaborcyjną. Dokonano praktycznej legitymizacji stanu, w którym spycha się problem do podziemia - tworząc niekontrolowany czarny rynek płatnych usług aborcyjnych. Prawo do samostanowienia utrudniane jest nawet w wypadku gdy spełniane są wymogi aktualnej ustawy - przykład Alicji Tysiąc jest tu dość wymowny. Oświata seksualna w szkołach... cóż, może najlepiej nie rozwijać tematu czegoś, czego na dobrą sprawę nie ma...
Lektury nie sposób nie polecić, tym bardziej, że da się ją z zapartym tchem przeczytać w jeden dzień. Ciekawe ilustracje Kazimiery Szczuki robią swoje i pozwalają wejść w dialog już nie tylko z autorm, ale również i z interpretatorką. Ta mała książka bogata jest w treści - laickie, feministyczne, społeczne. Warto zobaczyć, jak Boy je łączy - po to, by nie dać sobie wmówić, że jedne nie mają nic wspólnego z innymi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz