27 listopada 2008

Ale w szkole jest wesoło...

W teorii antropologii kultury istnieje termin "wielkiego podziału", porządkującego świat. Świat szkolny dość ściśle miałby porządkować podział na przedmioty ścisłe i humanistyczne. Podział w dużej mierze umowny, bowiem różni się w zależności od podejścia, niekiedy także ideologicznego. Na ten przykład ekonomia - u nas kojarzona z matematyką i innymi strasznymi dla humanistów rzeczami, na uczelniach Zachodu najczęściej nauczana jest w obrębie wydziałów humanistycznych, zbliżając się do socjologii i dopuszczając do dyskursu akademickiego rozliczne teorie w obrębie tej dziedziny. Poza tym już w liceum kategorie te, rzekomo dychotomiczne, często bywają przekraczane, czego przykładem różne najwymyślniejsze profile w liceum, np. matematyczno-językowe. Nie to, żeby były one czymś złym (w sumie wiele z nich brzmi ciekawie), ale pokazują najlepiej, że polski i matematyka nie są zbiorami zupełnie rozdzielnymi.

Wychowanie obywatelskie w antycznej Grecji było jeszcze bardziej skupione na dawaniu ogólnej wiedzy o świecie niż dziś. Przede wszystkim obok treningu ducha ceniono także hart ciała. My zrobiliśmy z tego swego rodzaju parodię, decydując się na ocenianie lekcji wychowania fizycznego. Efektem czego spora grupa chłopaków i dziewczyn nie rusza się wcale, załatwiając sobie zwolnienia lekarskie. Mało komu po dziś dzień przychodzi do głowy pomyśleć, że zgodnie z medycznymi zaleceniami osoby zajmujące się pracą intelektualną (a uczennice i uczniowie po tę kategorię niewątpliwie podpadają) powinny otrzymać warunki do tego, by ćwiczyć często - nawet każdego dnia - ale przede wszystkim dla przyjemności. Brak ocen nie tylko nie zdemotywował by do uczestnictwa (oceny z zachowania i sprawdzanie obecności w końcu nadal by zostały), ale wręcz przeciwnie - włączyłby zdolne z innych dziedzin dzieciaki do partycypacji, poprawiając ich krzepę i tym samym zmniejszając wydatki państwa na opiekę zdrowotną dzięki wprowadzeniu jednego z elementów spójnej polityki profilaktycznej.

Wracając do pola naukowego - matematyka na egzaminie dojrzałości nie jest najgorszym pomysłem. Oczywiście należy zastanowić się, co we współczesnym świecie młodemu człowiekowi płci dowolnej jest potrzebne - zapewne wyliczanie podatków, ale rachunek różniczkowy - może już niekoniecznie. Wiąże się to nieodmiennie z przemyśleniem tego, w jaki sposób i czego powinny uczyć szkoły. Dla mnie - stuprocentowego humanisty - kwestią kluczową jest to, by każda i każdy z nas znał i rozumiał dwie kwestie. Po pierwsze, poprzez wychowanie obywatelskie z prawdziwego zdarzenia czuł się obywatelem/obywatelką i by rozumiał/a świat, który go otacza i procesy, jakie w nim zachodzą. Po drugie, każda i każdy z nas musi rozumieć kontekst kulturowy, w którym operuje, stąd kanon lektur szkolnych i to, co w nim się znajduje, nie jest technokratycznym wyliczeniem, ale podstawowym kanonem cnót, jakie chcemy zafundować młodym ludziom. To, czy jest w nim miejsce dla Camusa czy Gombrowicza, czy też tylko dla Sienkiewicza i Jana Pawła II, ma kolosalne znaczenie dla naszej przyszłości jako wspólnoty politycznej.

Po przestudiowaniu tego i owego w życiu (nadal wiele przede mną w tej materii) dostrzegam, że na ten przykład elementy logiki są bardzo przydatne w życiu i porządkują wiedzę dość znacząco. Nie przesadzam tu z twierdzeniem, że po niej świat nie jest już taki sam - ale faktycznie tego typu kurs pomaga później uwrażliwić na manipulację, wystrzegać się wnioskowania pozbawionego przesłanek etc. Poprawa jakości języka, którym się posługujemy nie jest najłatwiejsza - ale wcale nie jest niemożliwa.

Zdecydowanie negatywnie oceniam jednak zmuszanie kogoś do edukowania się w taki, a nie inny sposób dlatego, że "po tym będziesz miał więcej kasy" albo "teraz jest takie zapotrzebowanie na rynku pracy". Szczęścia nie mierzy się li tylko ilością złotówek na koncie, które nie są w tym wypadku żadną jego gwarancją. Owszem, można zachęcać - na przykład poprzez stypendia - w żadnym jednak wypadku nie można łamać ludzkich charakterów dla zaspokojenia własnego ego. Nawet, jeśli dajmy na to rodzice mają wtedy dobre chęci, to największą ich ofiarą pada ich dziecko, które męczy się z przedmiotami, które zupełnie go nie bawią.

Społeczeństwu przydają się tak inżynierki, jak i filozofowie, tak informatycy, jak i noblistki z literatury. Ważne, by czerpać z tego, co się robi frajdę i by robić to dobrze. Opłaci się wszystkim, a kto wie, czy i w ten sposób nie pokażemy osobom lubującym się w fizyce, że dobra książka nie jest zła, zaś miłośniczki i miłośnicy poezji zadumają się nad teorią względności... Marzyć piękna rzecz.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...