O biedzie nie mówi się już tak dużo jak kiedyś. Po niemal 20 latach od transformacji powraca bądź to w konwencji leniów i obiboków, którzy sami są winni swemu losowi, bądź też w sensacyjnych reportażach o alkoholizmie, przemocy domowej i innych tego typu przyjemnościach. Debaty na temat źródeł tego stanu rzeczy nie ma, albowiem jedynym akceptowanym dyskursem jest ten mówiący o transformacji ustrojowej jako o pełnym sukcesie w drodze do "polskiego kapitalizmu". Jeśli nie zgadzają się z takim postawieniem sprawy liczby (60% Polek i Polaków żyjących poniżej minimum socjalnego, ok. 13% - poniżej biologicznego, a więc zapewniającego normalne, fizyczne przeżycie, o czym pisze GUS) - tym gorzej dla liczb. Z tego też tytułu fakt, że 35% z nas nie stać na zakup mięsa wygląda dobrze z perspektywy sytych i zadowolonych - problem w tym, że takie osoby często nie stać na zdrową, zbilansowaną dietę ze wszystkimi składnikami odżywczymi, tak więc o zdrowym trybie życia trudno tu mówić.
Kiedy w 1989 roku Leszek Balcerowicz prezentował swój projekt szybkich zmian gospodarczych, ekipa postsolidarnościowa przyjęła go z entuzjazmem. Gorzej z mentorami tych zmian, pozostającymi pod wpływem testowanej przez Chile Pinocheta Szkoły Chicagowskiej, którzy mieli łapać się za głowy widząc wpierw pomysły, a następnie ich realizację. Trudno uznać, że to winą osób zamieszkałych w dawnych Państwowych Gospodarstwach Rolnych dokonano ich rozwiązania, miast wzorem ówczesnej Czechosłowacji zamienić je na gospodarstwa spółdzielcze. Wystarczyło tylko trochę dobrej woli, której zabrakło w procesie nieustającej walki z inflacją. By oddać sprawiedliwość - była wysoka i utrzymywanie jej na poziomie kilkuset procent nikomu nie służyło. Problem w tym, że terapii szokowej nie towarzyszyły środki ją łagodzące.
Mówiąc o "dawaniu wędki, a nie ryby" najczęściej nie dawano nic. System zasiłków i innych osłon socjalnych, dziurawy jak sito, nie spełniał swojej roli niwelowania społecznych dysproporcji. Latami brakowało skutecznego systemu zachęt do podejmowania pracy - zamiast tego oczekiwano, że ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat żyli w PRL natychmiast wezmą sprawy we własne ręce i przestawią się na tory agresywnego kapitalizmu. Mówiono o inwestycjach w naukę, a po dziś dzień nie powstał system stypendiów tak dla najzdolniejszych, jak i dla najpilniejszych uczennic i uczniów. W żaden sposób nie myśli się o tym, jak nie replikować łańcucha biedy tak, aby dzieci ofiar transformacji same nie stawały się ofiarami. Zamiast tego daje im się świecące, kolorowe programy w telewizji, powodujące wzrost poczucia frustracji i bycia przegranymi w wyścigu szczurów.
Redukcje zatrudnienia, elastyczne formy pracy, niskie zarobki w supermarketach - to symbole zmian dla tych, którzy jeszcze w tym wyścigu pozostali, ale przypadły im w nim bardzo słabe miejsca. Brak szacunku dla pracownic i pracowników, molestowanie seksualne, wielokilogramowe ładunki do przenoszenia - to wszystko łączy się w pewną logiczną całość. Jednocześnie nikomu przez tyle lat nie przyszło do głowy, że papierów wymaganych do rejestracji własnej firmy jest za dużo i zajmują mnóstwo czasu. Przetrącono kark związkom zawodowym, a wszelkie formy protestu pozostałych jeszcze, silnych grup, takich jak górnicy, pielęgniarki czy nauczyciele, nazywa się "populistycznymi" i robi wszystko, by do końca osłabić i tak wątłą pozycję organizacji pracowniczych. Nic to, że nawet w Irlandii, rzekomym "liberalnym raju" (o poziomie i jakości "socjału" niewyobrażalnym w Polsce) mają większy poziom uzwiązkowienia - tym gorzej dla faktów.
Brakuje w debacie publicznej tego typu kwestii. Jeszcze niedawno można było mieć nadzieję, że w końcu wejdzie ona do dyskusji - dzięki rządom PiS i sukcesom Samoobrony i LPR. Populistyczna reakcja była tu przecież efektem tego, że każda kolejna ekipa sporo obiecywała najbiedniejszym wiedząc, że bez nich nie ma szans w wyborach, a potem szybko wycofywała się z możliwości ich realizacji. Chyba najbardziej skrajnym tego przykładem było SLD Leszka Millera, który wpierw obiecywał wyrośnięcie gruszek na wierzbie, a następnie ciął deficyt budżetowy głównie kosztem najsłabiej sytuowanych. Teraz, gdy ceny żywności idą w górę, nadal nie ma miejsca na debatę o tym, że np. według badań CBOS z kwietnia tego roku aż 65% Polek i Polaków chce, żeby system podatkowy szedł w kierunku mniejszych obciążeń dla najbiedniejszych i większych - dla najbogatszych, tymczasem idziemy śmiało w kierunku podatku liniowego. Marzeń o wrażliwym społecznie państwie nie ma kto spełnić. Panów w garniturach na Wiejskiej ludzkie historie mało wzruszają.
Kiedy w 1989 roku Leszek Balcerowicz prezentował swój projekt szybkich zmian gospodarczych, ekipa postsolidarnościowa przyjęła go z entuzjazmem. Gorzej z mentorami tych zmian, pozostającymi pod wpływem testowanej przez Chile Pinocheta Szkoły Chicagowskiej, którzy mieli łapać się za głowy widząc wpierw pomysły, a następnie ich realizację. Trudno uznać, że to winą osób zamieszkałych w dawnych Państwowych Gospodarstwach Rolnych dokonano ich rozwiązania, miast wzorem ówczesnej Czechosłowacji zamienić je na gospodarstwa spółdzielcze. Wystarczyło tylko trochę dobrej woli, której zabrakło w procesie nieustającej walki z inflacją. By oddać sprawiedliwość - była wysoka i utrzymywanie jej na poziomie kilkuset procent nikomu nie służyło. Problem w tym, że terapii szokowej nie towarzyszyły środki ją łagodzące.
Mówiąc o "dawaniu wędki, a nie ryby" najczęściej nie dawano nic. System zasiłków i innych osłon socjalnych, dziurawy jak sito, nie spełniał swojej roli niwelowania społecznych dysproporcji. Latami brakowało skutecznego systemu zachęt do podejmowania pracy - zamiast tego oczekiwano, że ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat żyli w PRL natychmiast wezmą sprawy we własne ręce i przestawią się na tory agresywnego kapitalizmu. Mówiono o inwestycjach w naukę, a po dziś dzień nie powstał system stypendiów tak dla najzdolniejszych, jak i dla najpilniejszych uczennic i uczniów. W żaden sposób nie myśli się o tym, jak nie replikować łańcucha biedy tak, aby dzieci ofiar transformacji same nie stawały się ofiarami. Zamiast tego daje im się świecące, kolorowe programy w telewizji, powodujące wzrost poczucia frustracji i bycia przegranymi w wyścigu szczurów.
Redukcje zatrudnienia, elastyczne formy pracy, niskie zarobki w supermarketach - to symbole zmian dla tych, którzy jeszcze w tym wyścigu pozostali, ale przypadły im w nim bardzo słabe miejsca. Brak szacunku dla pracownic i pracowników, molestowanie seksualne, wielokilogramowe ładunki do przenoszenia - to wszystko łączy się w pewną logiczną całość. Jednocześnie nikomu przez tyle lat nie przyszło do głowy, że papierów wymaganych do rejestracji własnej firmy jest za dużo i zajmują mnóstwo czasu. Przetrącono kark związkom zawodowym, a wszelkie formy protestu pozostałych jeszcze, silnych grup, takich jak górnicy, pielęgniarki czy nauczyciele, nazywa się "populistycznymi" i robi wszystko, by do końca osłabić i tak wątłą pozycję organizacji pracowniczych. Nic to, że nawet w Irlandii, rzekomym "liberalnym raju" (o poziomie i jakości "socjału" niewyobrażalnym w Polsce) mają większy poziom uzwiązkowienia - tym gorzej dla faktów.
Brakuje w debacie publicznej tego typu kwestii. Jeszcze niedawno można było mieć nadzieję, że w końcu wejdzie ona do dyskusji - dzięki rządom PiS i sukcesom Samoobrony i LPR. Populistyczna reakcja była tu przecież efektem tego, że każda kolejna ekipa sporo obiecywała najbiedniejszym wiedząc, że bez nich nie ma szans w wyborach, a potem szybko wycofywała się z możliwości ich realizacji. Chyba najbardziej skrajnym tego przykładem było SLD Leszka Millera, który wpierw obiecywał wyrośnięcie gruszek na wierzbie, a następnie ciął deficyt budżetowy głównie kosztem najsłabiej sytuowanych. Teraz, gdy ceny żywności idą w górę, nadal nie ma miejsca na debatę o tym, że np. według badań CBOS z kwietnia tego roku aż 65% Polek i Polaków chce, żeby system podatkowy szedł w kierunku mniejszych obciążeń dla najbiedniejszych i większych - dla najbogatszych, tymczasem idziemy śmiało w kierunku podatku liniowego. Marzeń o wrażliwym społecznie państwie nie ma kto spełnić. Panów w garniturach na Wiejskiej ludzkie historie mało wzruszają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz