Nie jest łatwo być prorokiem w kraju nad Wisłą. Tak naprawdę, patrząc się na szaloną rozbieżność wyników różnych badań sondażowych, spodziewać można się wszystkiego. Chociaż, jeśli opanować nieco panikę i zauważyć, z jakimi aktorami mamy do czynienia po zakończeniu rejestracji komitetów przez PKW, możemy pewne prawidłowości wysnuć. Po kompromitacji Partii Kobiet, która wystartuje raptem w sześciu okręgach, nie ma już w praktyce siły pozaparlamentarnej, która mogłaby wedrzeć się do Sejmu. Jedyny ogólnopolski komitet tej rangi, Polska Partia Pracy, będzie miała spore szczęście, jeśli przekroczy wynoszący 3% próg finansowania. Jeśli ta sztuka im się uda (a imają się różnych środków, by ten cel osiągnąć - od zaproszenia na swe listy Racji, UL, KPP po wystawianie na pierwsze miejsca list panów o takich nazwiskach, jak Borowski, Ziobro czy Oleksy, licząc na wprowadzenie konfuzji wśród wyborców), to za 2 lata, w wyborach do europarlamentu, mogą sprawić sporą niespodziankę. Jeśli nie, prawdopodobnie jeszcze przez długie lata pozostaną na marginesie rodzimej polityki.
Ale bądźmy szczerzy - wynik PPP nie jest tym, co rozpala obecnie wyobraźnię wyborców. Ważnym jest, kto wygra. Niezależnie od tego, że koniec końców tak PO, jak i PiS reprezentują ten sam, neoliberalny program gospodarczy, przy czym partia braci Kaczyńskich pudruje go socjalną retoryką. Wszystko wskazuje na to, że po 21 października będziemy mieli coraz wyraźniej upodabniający się do Wielkiej Brytanii system trójpartyjny, przy czym bez ordynacji większościowej (na szczęście). Proces już się rozpoczął, przy czym aktorzy nie mają jeszcze ściśle przypisanych ról. Ale o to już dba Jarosław Kaczyński, kreśląc główną oś sporu między PiS a LiD. Mamy już zatem Partię Konserwatywną i Partię Pracy, na dodatek także rozmyta w kierunku centrum blairyzmem i mariażem z Demokratami Onyszkiewicza. PO, mająca pełnić rolę przystawki do PiS, swego rodzaju Liberalnych Demokratów (pomińmy, że w Wielkiej Brytanii są oni bardziej na lewo od laburzystów), musi stracić te 10-15 punktów poparcia i tyle też musi zyskać LiD, by scenariusz ów stał się rzeczywistością.
Czy tak się stanie? Do wyborów zapewne kolejność popularności zmianie nie ulegnie. Bo to, że PiS wygra wybory jest dla mnie oczywistością. Nie dlatego, że jest to opcja mi bliska - wręcz przeciwnie. Po prostu znaleźli klucz do kanalizowania ludzkich frustracji i przywracania im podmiotowości, o czym najlepiej świadczy ich reklamówka pt. "Salon". Jak tu bowiem, po jej obejrzeniu, nie grzmieć na nowobogackich i oligarchów, kiedy samemu nie ma się oszałamiających funduszy na koncie. Teraz Kaczyński marzy o scenie dwupartyjnej, gdzie będzie odgrywał rolę CDU, a PO - FDP. To nad wyraz możliwe. Platforma w wypadku przegranej pozbędzie się Tuska z roli jej szefa i wejdzie w alians z PiS. To spowoduje odpływ wyborców, głosujących na nich tylko po to, by Prawo i Sprawiedliwość nie wróciło do władzy. Takie tąpnięcie sondażowe spowoduje odpływ tych, którzy byli zwolennikami koalicji z braćmi do PiS, a to podzieli scenę polityczną w kierunku pożądanym przez demiurgów rodzimej sceny politycznej.
LiD spokojnie zdobędzie minimum 15%, a jeśli Kwaśniewski 1 października stoczy wyrównany pojedynek radiowo-telewizyjny z Kaczyńskim, może nawet zdobyć 20%. Kosztem znaczącego przesunięcia się do centrum, wspieranego przez media, chcące widzieć ich nie jako ideową lewicę, ale kolejną inkarnację Unii Wolności. Zamiana prof. Szyszkowskiej na Roberta Smoktunowicza, jednego z założycieli Unii Polityki Realnej jest tu wymownym przykładem. Marginalizowana Unia Pracy już przebąkuje o odejściu z tego sojuszu po wyborach, ale wydrenowana z sił i środków niewiele będzie w stanie zdziałać. PO-LiD, mimo bliskości programowej i coraz większego zbliżania się tych dwóch formacji do siebie jest mniej prawdopodobny, ze względu na opory estetyczne na linii PO-SLD, osobiste PO-PD i na wprost encyklopedyczne niezdecydowanie liderów Platformy. Zresztą nawet i taki alians oznaczałby zatopienie PO (odejście elektoratu preferującego PiS), przy czym dawałby wątłą nadzieję na więcej miejsca dla lewicy ideowej.
Niewiadomą jest to, ile partii wejdzie do Sejmu. Choć jest to (wbrew zdecydowanej większości sondaży) najmniej prawdopodobne, wariant trzech ugrupowań w izbie niższej byłby najkorzystniejszy. Partie, które nie weszłyby do nowego Sejmu czekałby rozpad (może za wyjątkiem PSL, mającego silne struktury), natomiast po jakimś czasie obywatelki i obywatele zauważyliby, że nie reprezentują one pełnego spektrum poglądów, występujących w społeczeństwie. Populistyczną Samoobronę mogłaby w kolejnych wyborach zastąpić PPP, a pomiędzy tą formacją LiDem znalazłoby się dostatecznie dużo miejsca dla Zielonych. Bardzo zatem możliwe, że w kolejnych wyborach mielibyśmy wreszcie równowagę sił między lewicą a prawicą.
Ale będzie inaczej. Ludowcy wejdą, a jeśli mają już nawet w sondażach telefonicznych 5-6%, to gdy elektorat wiejski (często nie posiadający aparatów Telekomunikacji Polskiej) pójdzie do urn, zmęczony PiSem i Samoobroną, to 8-10% nie będzie liczbą nierealną. Co więcej, wraz z przyjmowaniem lokalnych polityków PO, a także wystawieniem Łukasza Foltyna w Warszawie, PSL ma po raz pierwszy od lat szansę na mandaty także w większych miastach. Pytanie, czy Samoobrona przekroczy próg jest dość ciekawe, ale kto wie, czy dzięki Ikonowiczowi, Wrzodakowi i przede wszystkim Millerowi ta sztuka im się nie powiedzie. LPR, choć traktowany jak plankton, zdobył twardy elektorat UPR, co może dać im paru posłów, ale też skończyć się poza Sejmem. Jeśli notowania jakiejś formacji wahają się od 2 do 7%, to trudno wyrokować. Dużo zależy od mobilizacji zwolenników, pogody, a także tego, czy zadziała efekt polaryzacji i elektorat będzie ciążył ku "wielkiej trójce" w obawie przed zmarnowaniem głosów.
My, ze swej strony, dziękujemy wszystkim tym, którzy zechcieli się podpisać pod wnioskiem o poparcie naszego kandydata, Dariusza Szweda na senatora. Niestety, konieczność zebrania 3000 podpisów w nieco ponad tydzień, gdy normalnie należy taką liczbę dostarczyć w miesiąc, okazała się nie do przejścia. Nie tylko do nas - PKW zarejestrowała tylko 7 ogólnopolskich komitetów, najmniej w historii od czasu upadku PRL. Udzielamy wsparcia naszej zielonej kandydatce w Katowicach - Monice Pacy, której ta trudna sztuka się udała. Zachęcamy do wzięcia udziału w wyborach. Polecamy się na przyszłość - za 2 lata na pewno się uda.
Ale bądźmy szczerzy - wynik PPP nie jest tym, co rozpala obecnie wyobraźnię wyborców. Ważnym jest, kto wygra. Niezależnie od tego, że koniec końców tak PO, jak i PiS reprezentują ten sam, neoliberalny program gospodarczy, przy czym partia braci Kaczyńskich pudruje go socjalną retoryką. Wszystko wskazuje na to, że po 21 października będziemy mieli coraz wyraźniej upodabniający się do Wielkiej Brytanii system trójpartyjny, przy czym bez ordynacji większościowej (na szczęście). Proces już się rozpoczął, przy czym aktorzy nie mają jeszcze ściśle przypisanych ról. Ale o to już dba Jarosław Kaczyński, kreśląc główną oś sporu między PiS a LiD. Mamy już zatem Partię Konserwatywną i Partię Pracy, na dodatek także rozmyta w kierunku centrum blairyzmem i mariażem z Demokratami Onyszkiewicza. PO, mająca pełnić rolę przystawki do PiS, swego rodzaju Liberalnych Demokratów (pomińmy, że w Wielkiej Brytanii są oni bardziej na lewo od laburzystów), musi stracić te 10-15 punktów poparcia i tyle też musi zyskać LiD, by scenariusz ów stał się rzeczywistością.
Czy tak się stanie? Do wyborów zapewne kolejność popularności zmianie nie ulegnie. Bo to, że PiS wygra wybory jest dla mnie oczywistością. Nie dlatego, że jest to opcja mi bliska - wręcz przeciwnie. Po prostu znaleźli klucz do kanalizowania ludzkich frustracji i przywracania im podmiotowości, o czym najlepiej świadczy ich reklamówka pt. "Salon". Jak tu bowiem, po jej obejrzeniu, nie grzmieć na nowobogackich i oligarchów, kiedy samemu nie ma się oszałamiających funduszy na koncie. Teraz Kaczyński marzy o scenie dwupartyjnej, gdzie będzie odgrywał rolę CDU, a PO - FDP. To nad wyraz możliwe. Platforma w wypadku przegranej pozbędzie się Tuska z roli jej szefa i wejdzie w alians z PiS. To spowoduje odpływ wyborców, głosujących na nich tylko po to, by Prawo i Sprawiedliwość nie wróciło do władzy. Takie tąpnięcie sondażowe spowoduje odpływ tych, którzy byli zwolennikami koalicji z braćmi do PiS, a to podzieli scenę polityczną w kierunku pożądanym przez demiurgów rodzimej sceny politycznej.
LiD spokojnie zdobędzie minimum 15%, a jeśli Kwaśniewski 1 października stoczy wyrównany pojedynek radiowo-telewizyjny z Kaczyńskim, może nawet zdobyć 20%. Kosztem znaczącego przesunięcia się do centrum, wspieranego przez media, chcące widzieć ich nie jako ideową lewicę, ale kolejną inkarnację Unii Wolności. Zamiana prof. Szyszkowskiej na Roberta Smoktunowicza, jednego z założycieli Unii Polityki Realnej jest tu wymownym przykładem. Marginalizowana Unia Pracy już przebąkuje o odejściu z tego sojuszu po wyborach, ale wydrenowana z sił i środków niewiele będzie w stanie zdziałać. PO-LiD, mimo bliskości programowej i coraz większego zbliżania się tych dwóch formacji do siebie jest mniej prawdopodobny, ze względu na opory estetyczne na linii PO-SLD, osobiste PO-PD i na wprost encyklopedyczne niezdecydowanie liderów Platformy. Zresztą nawet i taki alians oznaczałby zatopienie PO (odejście elektoratu preferującego PiS), przy czym dawałby wątłą nadzieję na więcej miejsca dla lewicy ideowej.
Niewiadomą jest to, ile partii wejdzie do Sejmu. Choć jest to (wbrew zdecydowanej większości sondaży) najmniej prawdopodobne, wariant trzech ugrupowań w izbie niższej byłby najkorzystniejszy. Partie, które nie weszłyby do nowego Sejmu czekałby rozpad (może za wyjątkiem PSL, mającego silne struktury), natomiast po jakimś czasie obywatelki i obywatele zauważyliby, że nie reprezentują one pełnego spektrum poglądów, występujących w społeczeństwie. Populistyczną Samoobronę mogłaby w kolejnych wyborach zastąpić PPP, a pomiędzy tą formacją LiDem znalazłoby się dostatecznie dużo miejsca dla Zielonych. Bardzo zatem możliwe, że w kolejnych wyborach mielibyśmy wreszcie równowagę sił między lewicą a prawicą.
Ale będzie inaczej. Ludowcy wejdą, a jeśli mają już nawet w sondażach telefonicznych 5-6%, to gdy elektorat wiejski (często nie posiadający aparatów Telekomunikacji Polskiej) pójdzie do urn, zmęczony PiSem i Samoobroną, to 8-10% nie będzie liczbą nierealną. Co więcej, wraz z przyjmowaniem lokalnych polityków PO, a także wystawieniem Łukasza Foltyna w Warszawie, PSL ma po raz pierwszy od lat szansę na mandaty także w większych miastach. Pytanie, czy Samoobrona przekroczy próg jest dość ciekawe, ale kto wie, czy dzięki Ikonowiczowi, Wrzodakowi i przede wszystkim Millerowi ta sztuka im się nie powiedzie. LPR, choć traktowany jak plankton, zdobył twardy elektorat UPR, co może dać im paru posłów, ale też skończyć się poza Sejmem. Jeśli notowania jakiejś formacji wahają się od 2 do 7%, to trudno wyrokować. Dużo zależy od mobilizacji zwolenników, pogody, a także tego, czy zadziała efekt polaryzacji i elektorat będzie ciążył ku "wielkiej trójce" w obawie przed zmarnowaniem głosów.
My, ze swej strony, dziękujemy wszystkim tym, którzy zechcieli się podpisać pod wnioskiem o poparcie naszego kandydata, Dariusza Szweda na senatora. Niestety, konieczność zebrania 3000 podpisów w nieco ponad tydzień, gdy normalnie należy taką liczbę dostarczyć w miesiąc, okazała się nie do przejścia. Nie tylko do nas - PKW zarejestrowała tylko 7 ogólnopolskich komitetów, najmniej w historii od czasu upadku PRL. Udzielamy wsparcia naszej zielonej kandydatce w Katowicach - Monice Pacy, której ta trudna sztuka się udała. Zachęcamy do wzięcia udziału w wyborach. Polecamy się na przyszłość - za 2 lata na pewno się uda.