Skąd się biorą takie cuda i wianki, jak wystawa Stefana Lewandowskiego, doprawdy nie wiem. Niegdysiejszy działacz Platformy Obywatelskiej jest obecnie niestrawny dla swych byłych koleżanek i kolegów. Nic dziwnego, skoro przygotował wystawę "Pro Memoria". O rodzinie. Jeszcze niedawno krążyła po salkach parafialnych, gdzie było jej miejsce. Teraz heteronormatywny, patriarchalny model promuje przy wejściu do jednej z sal w miejskim ratuszu sam wojewoda z Prawa i Sprawiedliwości, Jacek Sasin.
Pytam się - dlaczego?
Czy stwierdzenia jej autora, że z rozbitych rodzin wyrastają pijacy i prostytutki, są tylko niewinną, uprawnioną opinią? Czy obiektywny fakt, że parom z różnych części kraju albo innych kręgów kulturowych jest z tego tytułu nieco trudniej pozwala stwierdzić (co uczynił Lewandowski), że mają one małą szanse przetrwania? Czy hasła typu "Trudno o wiarygodnych polityków wśród wielokrotnych rozwodników" mają coś wspólnego z polityką, czy też może są zaskakującą fuzją reakcyjnych poglądów i postpolityki?
To tylko niektóre pytania, jakie nasuwają się przy tej okazji. W obliczu zmiany znaczenia terminu "rodzina", która postępuje z różnym natężeniem w większości krajów bogatej Północy, należy zachować szczególną delikatność. Wolę matkę samotnie wychowującą dziecko niż pełną rodzinę, gdzie jest ona katowana przez męża-alkoholika. Nierzadko prezentującego się na zewnątrz jako przykładna głowa rodziny, nierzadko nawet ostentacyjnie chodząca do tego czy owego kościoła.
Ludzie powinni być szczęśliwi. Sami z siebie. Uszczęśliwianie ich na siłę jest karygodnym przykładem łamania ich wolności. Dziecko przebywające w domu dziecka ma prawo do miłości. Czy z powodu ideologii mamy zatem mu odmawiać pobytu z ludźmi, którzy będą w stanie zapewnić mu tak warunki finansowe, jak i najważniejsze - miłość? Czy bezduszne instytucje nadal mają racje bytu? Czy każda rodzina złożona z męża, żony i dzieci jest z definicji lepsza niż konkubinat, samotne wychowywanie etc.? Śmiem wątpić.
Ale nachalne propagowanie jedynej słusznej opcji odnosi skutki. Oczywiście, na temat wystawy można mieć różne opinie - można ją samemu obejrzeć w budynku Ratusza. Poruszający jest już sam fakt, że jest promowana przez władze. Bo z góry ucina dyskusje na temat alternatyw. Wprowadza podział "my" i "oni", o którym pisałem już przy okazji festiwalu na Próżnej. Czy warto dzielić jeszcze bardziej? Mało wam, szanowni politycy?
Pytam się - dlaczego?
Czy stwierdzenia jej autora, że z rozbitych rodzin wyrastają pijacy i prostytutki, są tylko niewinną, uprawnioną opinią? Czy obiektywny fakt, że parom z różnych części kraju albo innych kręgów kulturowych jest z tego tytułu nieco trudniej pozwala stwierdzić (co uczynił Lewandowski), że mają one małą szanse przetrwania? Czy hasła typu "Trudno o wiarygodnych polityków wśród wielokrotnych rozwodników" mają coś wspólnego z polityką, czy też może są zaskakującą fuzją reakcyjnych poglądów i postpolityki?
To tylko niektóre pytania, jakie nasuwają się przy tej okazji. W obliczu zmiany znaczenia terminu "rodzina", która postępuje z różnym natężeniem w większości krajów bogatej Północy, należy zachować szczególną delikatność. Wolę matkę samotnie wychowującą dziecko niż pełną rodzinę, gdzie jest ona katowana przez męża-alkoholika. Nierzadko prezentującego się na zewnątrz jako przykładna głowa rodziny, nierzadko nawet ostentacyjnie chodząca do tego czy owego kościoła.
Ludzie powinni być szczęśliwi. Sami z siebie. Uszczęśliwianie ich na siłę jest karygodnym przykładem łamania ich wolności. Dziecko przebywające w domu dziecka ma prawo do miłości. Czy z powodu ideologii mamy zatem mu odmawiać pobytu z ludźmi, którzy będą w stanie zapewnić mu tak warunki finansowe, jak i najważniejsze - miłość? Czy bezduszne instytucje nadal mają racje bytu? Czy każda rodzina złożona z męża, żony i dzieci jest z definicji lepsza niż konkubinat, samotne wychowywanie etc.? Śmiem wątpić.
Ale nachalne propagowanie jedynej słusznej opcji odnosi skutki. Oczywiście, na temat wystawy można mieć różne opinie - można ją samemu obejrzeć w budynku Ratusza. Poruszający jest już sam fakt, że jest promowana przez władze. Bo z góry ucina dyskusje na temat alternatyw. Wprowadza podział "my" i "oni", o którym pisałem już przy okazji festiwalu na Próżnej. Czy warto dzielić jeszcze bardziej? Mało wam, szanowni politycy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz