Widmo billboardu krąży nad Warszawą. Billboard ów jest zły, kłuje w oczy i nadgryza drzewa, usiłujące go powstrzymać. Ów billboard jest zazdrosny, mimo, że sam dość często zmienia twarz. W jeden dzień ważniejszy jest dla niego samochód, w inny - nowa nieruchomość, w jeszcze inny - sklep RTV AGD. Czasem nawet schodzi z tej swej tablicy i rozpłaszcza się po ścianach bloków. Pokrywa go wtedy jak bluszcz, odcinając dość sporą ilość światła. Zabierając je tylko dla siebie, choć chlorofilu w sobie nie posiada.
Ostatnie wydarzenia i notki prasowe przelały czarę goryczy. Na co dzień przyzwyczailiśmy się już, że reklamy, niezależnie od swojego poziomu artystycznego, anektują coraz większy obszar, który znajduje się w naszym polu widzenia. Kolejne, nietypowe formy reklam mogą oznaczać kinowe krzesła na przystanku albo małe gadżety, rozdawane przechodniom na ulicy. W efekcie niemal niczym nie regulowanych zwycajów Warszawa, miast upodabniać się do metropolii Europy Zachodniej, zaczyna przypominać stolicę jakiegoś odległego państwa postkolonialnego.
Nie chodzi tu już tylko o estetykę - wielkie formaty reklamujące wiekuiste szczęście w zamian za kupno produktu X zaczynają coraz poważniej zagrażać ludziom i przyrodzie. Kilka miesięcy temu głośną była sprawa powieszenia powierzchni reklamowej na jednym z akademików Politechniki Warszawskiej. Dzięki temu manewrowi w kasie uczelni przybyły pieniądze, za to studenci musieli przez czas jakiś nauczyć się żyć w półmroku. Nie jest to odosobniony przypadek - proceder, któremu właściciele nieruchomości się nie sprzeciwiają, obniża poziom życia wielu Warszawiankom i Warszawiakom.
Na całe szczęście dla ludzi (a nieszczęście dla roślin) nikt nie przycina typowego homo - rzekomo - sapiens z powodu tego, że zasłania plakat. Drzewa na Mokotowie i Ursynowie powoli stają się ofiarami takiego podejścia. Proceder, wykonywany pod osłoną nocy, okalecza osobniki i zagraża ich życiu. Za to pozwala na dalsze czerpanie zysków z tytułu wynajmu treści reklamowych. Smutne? Owszem. Prawdziwe? Jak najbardziej...
Znajomy całkiem niedawno pokazał mi taką oto notkę na jednym z blogów. Poznajecie to miasto? Ja szczerze powiedziawszy po pierwszej fotografii nie zdałem sobie sprawy z tego, że jest to to samo miejsce, w którym funkcjonuję. Pustka uderza i daje do myślenia.
Nie chodzi o to, by zlikwidować wszystkie reklamy outdoorowe w mieście. Należy jednak przyjąć pewne ograniczenia w procesie jej rozwoju, potrzebne dla zapewnienia spoistości tkanki ludzkiej, miejskiej i przyrodniczej. Istnieją rejony miasta, w którym rozwój tego biznesu - zarówno wielkich firm reklamowych, jak i chałupniczej chałtury - musi zostać zahamowany. Bez przyjęcia założenia, że człowiek i natura są ważniejsi od pogoni za zyskiem niewiele w tej materii się zmieni, a kolejne drzewa będą cierpieć przez ludzką chciwość.
Mamy pewne pomysły - zawarliśmy je w oświadczeniu, które przesłaliśmy do prasy. Zapraszam do lektury, komentowania i podsyłania własnych propozycji. Informujcie media o wszelkich wypadkach, kiedy reklamy utrudniają Wam życie albo przyczyniają się do niszczenia przyrody. Razem możemy więcej!
Przeczytaj stanowisko warszawskich Zielonych w sprawie reklam w przestrzeni publicznej.
Ostatnie wydarzenia i notki prasowe przelały czarę goryczy. Na co dzień przyzwyczailiśmy się już, że reklamy, niezależnie od swojego poziomu artystycznego, anektują coraz większy obszar, który znajduje się w naszym polu widzenia. Kolejne, nietypowe formy reklam mogą oznaczać kinowe krzesła na przystanku albo małe gadżety, rozdawane przechodniom na ulicy. W efekcie niemal niczym nie regulowanych zwycajów Warszawa, miast upodabniać się do metropolii Europy Zachodniej, zaczyna przypominać stolicę jakiegoś odległego państwa postkolonialnego.
Nie chodzi tu już tylko o estetykę - wielkie formaty reklamujące wiekuiste szczęście w zamian za kupno produktu X zaczynają coraz poważniej zagrażać ludziom i przyrodzie. Kilka miesięcy temu głośną była sprawa powieszenia powierzchni reklamowej na jednym z akademików Politechniki Warszawskiej. Dzięki temu manewrowi w kasie uczelni przybyły pieniądze, za to studenci musieli przez czas jakiś nauczyć się żyć w półmroku. Nie jest to odosobniony przypadek - proceder, któremu właściciele nieruchomości się nie sprzeciwiają, obniża poziom życia wielu Warszawiankom i Warszawiakom.
Na całe szczęście dla ludzi (a nieszczęście dla roślin) nikt nie przycina typowego homo - rzekomo - sapiens z powodu tego, że zasłania plakat. Drzewa na Mokotowie i Ursynowie powoli stają się ofiarami takiego podejścia. Proceder, wykonywany pod osłoną nocy, okalecza osobniki i zagraża ich życiu. Za to pozwala na dalsze czerpanie zysków z tytułu wynajmu treści reklamowych. Smutne? Owszem. Prawdziwe? Jak najbardziej...
Znajomy całkiem niedawno pokazał mi taką oto notkę na jednym z blogów. Poznajecie to miasto? Ja szczerze powiedziawszy po pierwszej fotografii nie zdałem sobie sprawy z tego, że jest to to samo miejsce, w którym funkcjonuję. Pustka uderza i daje do myślenia.
Nie chodzi o to, by zlikwidować wszystkie reklamy outdoorowe w mieście. Należy jednak przyjąć pewne ograniczenia w procesie jej rozwoju, potrzebne dla zapewnienia spoistości tkanki ludzkiej, miejskiej i przyrodniczej. Istnieją rejony miasta, w którym rozwój tego biznesu - zarówno wielkich firm reklamowych, jak i chałupniczej chałtury - musi zostać zahamowany. Bez przyjęcia założenia, że człowiek i natura są ważniejsi od pogoni za zyskiem niewiele w tej materii się zmieni, a kolejne drzewa będą cierpieć przez ludzką chciwość.
Mamy pewne pomysły - zawarliśmy je w oświadczeniu, które przesłaliśmy do prasy. Zapraszam do lektury, komentowania i podsyłania własnych propozycji. Informujcie media o wszelkich wypadkach, kiedy reklamy utrudniają Wam życie albo przyczyniają się do niszczenia przyrody. Razem możemy więcej!
Przeczytaj stanowisko warszawskich Zielonych w sprawie reklam w przestrzeni publicznej.
2 komentarze:
Cieszy mnie, że ktoś porusza tak ważny a jednocześnie tak mało u nas dyskutowany temat, jakim jest reklama i jej wpływ na ludzi i środowisko.
A wpływ przynajmniej 90% reklam jest ze wszech miar szkodliwy.
Myślę, że w skali globalnej tylko przemysł zbrojeniowy może konkurować z destrukcyjnym wpływem na ludzi i środowisko naturalne. Różnica polega tylko na tym, że skutki wojen widać natychmiast, natomiast agresywnej ( a przecież takiej jest najwięcej ) reklamy najczęściej dopiero po pewnym czasie.
Na reklamę w skali światowej wydaje się nawet nieco więcej pieniędzy, niż na zbrojenia.
Autor tekstu dał bardzo dobre przykłady szkodliwości zewnętrznych banerów, czy billboardów dla drzew i ludzi wielkich miast ( przykładem z mojego "podwórka" jest dom mieszczący się na skrzyżowaniu Jana Pawła i Solidarności - wszystkie okna wychodzące na te ulice są zasłonięte przez olbrzymi baner reklamowy ).
A oto parę innych tragicznych w skutkach oddziaływań reklamy na ludzi i środowisko:
a) reklama przedstawiana jako "oczywista prawda" jest najczęściej zwykłym kłamstwem
b) oszpecanie miast
c) powoduje na dłuższą metę, że podobnie jak reklamowane rzeczy zaczynamy traktować innych ludzi - produkt przestarzały wyrzucamy zastępując go nowym, ludzie którzy się nam znudzili idą w odstawkę ( powoduje to zauważalną na całym świecie nieprawdopodobną alienację )
d) to chyba reklama w największym stopniu przyczynia się do niszczenia na wielką skalę środowiska naturalnego - bez rozbuchanego konsumpcjonizmu nie byłoby potrzeby absurdalnie wielkiej eksploatacji surowców naturalnych, czy wojen o ropę, a tenże konsupcjonizm nakręca oczywiście reklama
Nic ująć, nic dodać do powyższego komentarza. Może tylko to, że bardzo mi się podoba użyte przez autora wpisu wyrażenie "homo-rzekomo-sapiens". No właśnie :(
Prześlij komentarz