Mija już prawie rok od przyspieszonych z powodu wydarzeń smoleńskich wyborów prezydenckich - wyborów, które miały być wyłomem w postępującym procesie zdominowania sceny politycznej przez dwie prawicowe partie polityczne. Wydaje się tymczasem, że po momentach gdy poparciu dla głównej siły lewicowej w kraju, SLD, zdarzało się oscylować w okolicach 20%, wróciło ono mniej więcej do poziomu wyznaczonego zeszłorocznymi notowaniami Grzegorza Napieralskiego. Nie da się ukryć, że Sojusz ma zadyszkę, a w jej opanowaniu nie pomogą za bardzo takie wydarzenia, jak kłócenie się o to, czy decyzja o starcie Katarzyny Piekarskiej z pierwszego miejsca w okręgu podwarszawskim była jej samodzielnym ustępstwem, czy też może inspirowana była przez Napieralskiego. Nie pomoże tym bardziej, że wysoce niepewna staje się obecność w przyszłym Sejmie Marka Balickiego, który jeszcze niedawno prezentował program SLD w dziedzinie opieki zdrowotnej (całkiem niezgorszy), a dziś popada w niełaskę lokalnych działaczy, dla których kwestią nieporównanie ważniejszą jest to, że nie był specjalnie aktywny w tworzeniu biur poselskich w terenie.
Niedawna konwencja Platformy Obywatelskiej w Gdańsku, będąca pokazem siły partii Donalda Tuska, musiała przekonać do PO grono wyborców, wahających się między Platformą a Sojuszem. Komentarze o tym, że rządząca formacja zamienia się stopniowo w rodzimy odpowiednik meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej nie wydają się tu przesadzone, dość trudno było do tej pory znaleźć dużo punktów wspólnych między Bartoszem Arłukowiczem a Jarosławem Gowinem. Odpowiedzią SLD na to wyzwanie nie jest jak na razie działanie programowe a la PiS (chociaż owszem, odbywa się stopniowe odsłanianie poszczególnych elementów wyborczego przekazu), ale raczej kłótnie o listy, z zastanawianiem się nad powrotem na nie takich mało ciekawych postaci, jak Leszek Miller czy Włodzimierz Czarzasty. Mając ten kontekst z tyłu głowy, ciekawie czyta się opublikowany zapis debaty "Polska po wyborach - lewica przed wyborem", wydany przez zasłużony dla progresywnej myśli politycznej i społecznej wrocławski Ośrodek Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle'a.
W 2010 roku, jak zauważają rozmówcy prowadzącego spotkanie Michała Syski, elektorat lewicy wreszcie dostał zastrzyk świeżej krwi. Jak zauważa Bartosz Machalica, marzenia o tym, że wyginie on śmiercią naturalną, okazały się grubo przesadzone. Bardzo ciekawe jest tu spojrzeć na strukturę terytorialną tego poparcia młodych - to osoby z małych i średnich ośrodków, a w dużych miastach - ich dzielnic peryferyjnych, takich jak stołeczna Białołęka. Dużo wśród nich osób o niepewnej sytuacji materialnej (np. wchodzących na niestabilny rynek pracy) i przyblokowanych możliwościach społecznego awansu. Platforma Obywatelska ma dla nich jeden pomysł - mozolne czekanie na "ściekanie bogactwa w dół" z wielkich metropolii, w które chce zaangażować swe modernizacyjne siły i środki - taki obraz wyczytać można chociażby z "Polski 2030". Tusk i jego ekipa wycofują się teraz z jego postulatów rakiem, dodatkowo przed wyborami prezentując swą nowo odkrytą twarz polityki wrażliwej na społeczne potrzeby. SLD mogłoby z łatwością demaskować fałsz rządowego PR, tymczasem jak na razie zdaje się przegrywać tę walkę z Prawem i Sprawiedliwością, również zainteresowanym w odebraniu osób młodych Platformie.
Z całą pewnością broni się teza Machalicy, wedle której nie ma już miejsca na projekt polityczny, będący centrolewicową "Platformą light". Problem w tym, że zgliszcza tego typu inicjatyw, starannie wybierane przez PO, nadal mają pewną siłę mobilizowania elektoratu. Łatwo daje się wmówić, że Dariusz Rosati, którego polityczna inicjatywa w postaci Porozumienia dla Przyszłości (jakże się cieszę, że dzięki temu, że ją osierocił, umarła śmiercią naturalną), wypakowana politycznymi tuzami na listach, zdobyła raptem 2,5% głosów w 2009 roku, stanowi koniec końców cenny nabytek dla Platformy, który pozwoli jej odebrać głosy SLD. Tego typu opinie, powtarzane dość często, mają sporą siłę przekonywania opinii publicznej - wszak z jednej strony większość badanych zapytanych o polityczne transfery w rodzaju przejścia Joanny Kluzik-Rostkowskiej do PO ocenia je negatywnie, nie przeszkadza to jednak formacji premiera Tuska zanotować po tym politycznym targu wzrost sondażowego poparcia.
Wspomniana przeze mnie przed chwilą ewolucja wizerunkowa Platformy trwa już od jakiegoś czasu, co Michał Syska podczas debaty zauważył na przykładzie artykułu szefa think-tanku tejże partii, Jarosława Makowskiego, broniącego decyzji o podwyżce podatku VAT. Nowy, bardziej łagodny wizerunek, daleki od neoliberalnej krwiożerczości nie opiera się dziś już tylko na Michale Bonim, ale na czynnych politykach - Arłukowiczu, Musze, Kluzik-Rostkowskiej, a nawet - o zgrozo - Rosatiemu. Wspiera go deklarowane mniej lub bardziej cicho poparcie dla senackich ambicji Marka Borowskiego czy Józefa Piniora. Dotychczasowe niemrawe próby odróżnienia się od PO, jak chociażby poprzez podkreślanie chęci cyfryzacji kraju czy też spraw takich jak in vitro lub związki partnerskie, teraz zaczynają być niemal niezauważalne. Na fali płynie Tusk, który wygląda, jakby zmieniał ideowo partię - tu coś napomknie, że związki tak, ale po wyborach, tam mrugnie okiem, że in vitro i owszem, a wokół niego krąży już mający czuwać nad tymi tematami i przekonywać swoje nowe koleżanki i kolegów poseł Arłukowicz. Że po wyborach zapewne nic z tego nie będzie (poseł Gowin pewnie o to zadba) to już zupełnie inna bajka...
Dość konwencjonalne pomysły na "pójście w centrum", sugerowane w dyskusji przez profesora Raciborskiego zdają się dziś już nie wystarczać. Platforma dość skutecznie zagospodarowuje elektorat, który na wybory chodzi i waha się między nią a partią Napieralskiego. Losy PSL uległy dramatycznej odmianie po ostatnich wyborach samorządowych i mało prawdopodobne, by partia miała wypaść z Sejmu. Wydaje się zatem, że jedyną szansą dla SLD na przekroczenie zaklętego kręgu okolic 15% jest mobilizowanie grup wyborców do tej pory nie głosujących. Jak wszyscy wiemy, nie jest to prosta sprawa, ale podobnie nie jest, jeśli chodzi o odbudowę potencjału wyborczego progresywnej lewicy. Podważanie społecznej wrażliwości PO może powstrzymać jej dalszy rozwój na lewej flance, by móc tego dokonać potrzeba jednak nie tylko chwytliwej narracji, ale i przekonującego programu. W dużych ośrodkach miejskich nadal dobrym pomysłem może być pokazywanie zdolności do budowania wokół siebie szerszego projektu politycznego, np. z Partią Kobiet i Zielonymi. Bez próby mobilizowania społecznego gniewu inaczej niż za pomocą wypominania Donaldowi Tuskowi kosztu lotów z Warszawy do Trójmiasta raczej się nie obędzie. Wyzwań nie brakuje - czy Sojusz je podejmie, czy też będzie czekał na zakończenie wyborów i na zamianę miejscami z PSL w roli młodszego koalicjanta PO (na czym mogą się przejechać w wypadku słabego wyniku)? Czasu do wyborów pozostało niewiele i czas już najwyższy, by liderzy Sojuszu przemyśleli swoją wyborczą strategię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz