Nie da się ukryć, że na tle harmonijnej wersji historii, dotyczącej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, obecne stosunki polsko-litewskie wyglądają - delikatnie mówiąc - nie najlepiej. Bez odpowiedniego kontekstu historycznego zdarzenia takie, jak zrywanie polskich tablic przez uczestników jednego z nadbałtyckich reality shows jawi się jako działanie zgoła irracjonalne, mogące być jedynie przejawem kuriozalnej niechęci do Polaków ze strony narodu, który jakoby w pełni partycypował w korzyściach życia w przedrozbiorowej Polsce. Wiele spraw, takich jak pisownia polskich nazwisk czy oddawanie ziemi jej dawnym właścicielom wlecze się już wiele lat w iście żółwim tempie. Jako że udało mi się mieć swego czasu na zajęciach na uczelni do czynienia z rzeczonym, litewskim kontekstem, postanowiłem podzielić się odrobiną tej wiedzy.
Nie ma co zaczynać naszej wędrówki od powstania państwa litewskiego i długotrwałego utrzymywania się pogaństwa na jego terenach, co tłumaczy fakt popularności rozmaitych obrządków rodzimowierczych na terenie tego kraju, nie to bowiem jest obiektem naszego zainteresowania. Warto dla porządku przypomnieć, że już w XIV wieku spora część litewskiego możnowładztwa w dużej mierze odcinała się od rodzimej kultury, przyjmując często prawosławny obrządek i wschodniosłowiański język i pismo w obrębie publicznych urzędów. Chrzest Litwy zmienił jedynie wektor w tym procesie, przyczyniając się do szybkiej polonizacji elit. Język litewski pozostał głównie domeną warstw niższych, co uwarunkowało kształt rodzącego się w XIX wieku narodu. Wtedy to coraz bardziej trudne do utrzymania było posiadanie odrębnej, uwarunkowanej dziejami Wielkiego Księstwa Litewskiego, tożsamości terytorialnej przy jednoczesnym posługiwaniu się językiem polskim. Dużą rolę w tym procesie odegrał, jak w książce "Pod władzą carów. Litwa w XIX wieku" piszą Egidijus Aleksandravičius i Antanas Kulakauskas , Uniwersytet Wileński, kształcący młodą inteligencję, zainteresowaną poznawaniem języka okolicznego ludu.
Po upadku powstań narodowowyzwoleńczych - listopadowego i styczniowego - przyszedł czas na intensywną rusyfikację. Władze zaborcze na terenach etnicznie mieszanych z powodzeniem stosowały zasadę "dziel i rządź". Jednocześnie szeregi litewskiej inteligencji, często o chłopskim pochodzeniu, zaczynały dostrzegać coraz większy rozziew między rzeczywistością tytułującej się "litewską" szlachty a mówiącego po litewsku ludu. Konflikty na linii językowej narastały, czego przykładami były chociażby dwa, polemiczne wobec siebie teksty. W odezwie "Głos Litwinów do młodej generacji magnatów, obywateli i szlachty na Litwie" Adomas Jakstas-Dambrauskas kwestionował możliwość łączenia tożsamości polskiej i litewskiej, argumentując, że różnica językowa wymaga dokonania wyboru i klarownego opowiedzenia się po jednej ze stron. Na przykładzie innych grup, które w ówczesnym czasie przeżyły swoje "narodowe odrodzenie", takich jak Czesi czy Irlandczycy, odpiera zarzuty, jakoby działania lokalnego ruchu narodowego miały być kolejną formą ludomanii, którą można okiełznać, promując używanie stylizowanych na litewski, zupełnie sztucznych wyrazów. Jego naczelnym postulatem było przyłączenie się szeregów spolonizowanej szlachty do litewskiego projektu narodowotwórczego, opierającego się na etnicznej odrębności dużo dalszej, niż między analogicznymi żywiołami w Galicji - słowiańskimi Polakami i Ukraińcami.
Wydaje się, że stanowisko przeciwne doskonale podsumowuje tytuł riposty: "Przenigdy! Odpowiedź na Głos Litwinów do młodej generacji magnatów, obywateli i szlachty na Litwie". Anonimowy autor przyrównuje litewski ruch narodowy do akcji germanizacyjnych i argumentuje, że również we Francji olbrzymie różnice językowe między poszczególnymi prowincjami nie przeszkadzają w tym, by był to jeden naród. W duchu tym uznaje ponadczasowość federacyjnej idei polsko-litewskiej, dzięki której nowe państwo, powstałe po wyzwoleniu z zaborów, byłoby znacznie silniejsze, niż terytorialnie niewielki samodzielny byt litewski. Po latach stwierdzić możemy, że Bretończycy, Baskowie czy Korsykańczycy z takim, opisanym w odpowiedzi ditcum nie za bardzo by się zgodzili...
Choć po roku 1905 udało się wywalczyć nieco przestrzeni na legalne wydawanie litewskojęzycznych publikacji, po dziś dzień nasi sąsiedzi starają się możliwie silnie pielęgnować swój język. Dość wspomnieć, że procesowi lituanizacji poddawane są wszelkie nowe produkty, a także nazwiska światowych polityczek i polityków, co pokazuje pewien dysonans, z jakim spotykać się muszą oczekiwania polskiej mniejszości dotyczące oryginalnej pisowni ich nazwisk. Można dziwić się lub nie takiemu zjawisku, ale pozostaje ono faktem, nad którym nie tak znowu łatwo przejść którejkolwiek ze stron do porządku dziennego. Pamiętajmy też o historii po I Wojnie Światowej - o podchodach pod Wilno, zakończonych polskim sukcesem (szczęśliwie żadna nacja nie miała tak silnych sentymentów wobec "naszego" Krakowa czy Warszawy) czy rok 1938, kiedy to normalizację stosunków dyplomatycznych po incydentach granicznych osiągnięto de facto dzięki groźbie otwartej wojny, a hasło "Wodzu, prowadź na Kowno" nie było wówczas niczym szczególnym na polskich ulicach. Dodajmy do tego przekazanie Wilna Litwie przez ZSRR w 1939 roku, późniejszą o rok aneksję tego kraju oraz niejednoznaczną postawę wobec hitlerowskiej okupacji sporych rzesz ludności, z konfliktami z Armią Krajową włącznie, by uzyskać kontury dość niełatwego historycznego sąsiedztwa.
Warto o tej drugiej stronie medalu pamiętać również przy okazji tego, jaki zestaw ideologiczny prezentuje swoimi działaniami czołowa polska organizacja polityczna w tym kraju, czyli Akcja Wyborcza Polaków na Litwie. Jej europoseł zasiada w jednej frakcji z Prawem i Sprawiedliwością, a jednym z priorytetów swoich działań w Brukseli i Strasburgu uczynił - uwaga uwaga - obronę życia poczętego. Mniejszość polska weszła w wyborczy sojusz z mniejszością rosyjską i niedawno weszła w skład koalicji rządzącej w stolicy kraju, Wilnie, w której Polki i Polacy nadal stanowią ponad 18% ludności. Jednym z postulatów, które wywalczyli (poza rzecz jasna słusznymi w rodzaju dbania o peryferyjne dzielnice miasta), jest... budowa Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Trudno wobec tak zarysowanego programu wyrażać mi się z entuzjazmem. Niewątpliwe problemy, w rodzaju ograniczenia poziomu edukacji w języku polskim w szkołach, podnosić niewątpliwie należy. Odwoływanie się do przeszłości, ocenianej bardzo różnie po obu stronach granicy, nie przyczyni się do poprawy wzajemnych stosunków. Warto spojrzeć krytycznie nie tylko na sąsiadów, ale i na własne, historyczne przewiny, a także na dość nieciekawe politycznie towarzystwo, aspirujące do reprezentowania polskiej mniejszości na Litwie, by odejść - z korzyścią dla obu stron - od malowania rzeczywistości w czarno-białych barwach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz