6 lipca 2010

Zero-jedynkowa mównica

Dialog stanowi podstawową formę budowania relacji międzyludzkich. Wraz z wchodzeniem w epokę gospodarki i społeczeństw wiedzy, którą wieszczą nam rozliczni autorzy, znaczenia nabiera forma komunikacji, w której jedna ze stron dysponuje większą wiedzą od innej i dzieli się nią. Jednocześnie, wraz z upowszechnianiem się nowoczesnych technologii, zmianie ulega sama hierarchia wymiany wiedzy – na chwilę obecną nadal oparta głównie na piśmie – i sposób jej przekazywania. W stopniowo powiększających swój zasięg i znaczenie niszach przekaz tekstowy częściej staje się pretekstem do dialogu niż w nakierowanych na odtwarzanie bardziej hierarchicznego modelu przekazywania informacji mediach tradycyjnych. O roli i znaczeniu nowych form komunikacji – blogach, własnych stronach internetowych, serwisów społecznościowych etc. - może świadczyć regularne omawianie kampanii wyborczych w sieci, nowinek w dziedzinie politycznego marketingu, a także takich zjawisk, jak zapraszanie osób blogujących na konwencje wyborcze czy konferencje naukowe w celu ich relacjonowania. O sile i znaczeniu tej konwencji dziennikarsko-publicystycznej świadczą oferty umieszczania reklam na blogach, wymienianie się odnośnikami w celu zwiększenia oglądalności, a także cytowania w tradycyjnych mediach. W 2007 roku istniał nawet pomysł stworzenia cotygodniowego programu publicystycznego w TVP Info (ówczesnym TVP 3) z udziałem blogerek i blogerów, do współtworzenia którego został zaproszony m.in. autor tego artykułu, jednak do ostatecznej jego realizacji nie doszło. Już sam fakt pojawiania się wyżej wymienionych zjawisk, jak również spora cytowalność aktywności sieciowych polityków pokazuje, że nowe formy komunikacyjne zaczynają przebijać się do medialnego głównego nurtu.

Słowo w Internecie często współtworzy „wolną kulturę”, zarówno sensu stricto – wedle definicji prezentowanych przez między innymi Lawrence'a Lessiga, jak i sensu largo – szerszy front prezentowania własnych myśli i przekonań w medium, dającym przynajmniej pozory równości między wielkimi konglomeratami medialnymi a zwykłą, piszącą swoje przemyślenia osobą. Ponieważ doświadczanie korzystania z Internetu jest ze swej natury bardziej interaktywne od prasy, radia czy telewizji (zmieniających się pod jego wpływem), inaczej podchodzi się do dyskusji w jego obrębie, inaczej także odbywa się proces wyłaniania osób, które można nazwać „autorytetami”. Anonimowość i chęć przekazania swoich opinii, nierzadko w kontrze do tych, rozpowszechnianych za pomocą „mediów tradycyjnych” tworzy warunki do tworzenia się swego rodzaju klanów, w których powstaje wtórna hierarchia osób piszących. Sama „globalna sieć” podlega nieustającym zmianom, związanym z wdrażaniem nowych technologii i ich silnym wpływem na sposoby komunikowania się. Mikroblogi czy portale społecznościowe jeszcze kilka lat temu, gdy pierwsze blogi dopiero raczkowały, a podstawową formą komunikacji były poczta elektroniczna i komunikatory, wydawały się nie do pomyślenia. Dziś nieobecność w którymkolwiek z tych mediów poważnie ogranicza dostęp do informacji i publicznej debaty, zaś niektóre strony z osobistymi poglądami, łączące wszystkie te technologie, zaczynają już przypominać coraz bardziej rozbudowane portale.

Wszystkie wyżej wymienione kwestie staną się obiektem mojego zainteresowania w poniższej pracy. Dynamicznie rozwijająca się technologia chyba jeszcze nigdy nie odciskała tak dużego piętna na tym, co i w jaki sposób komunikujemy, a także – komu wierzymy i kto staje się dla nas wiarygodnym źródłem informacji i komentarzy. Pragnę dowieść, że znajdujemy się w okresie rosnącego rozproszenia opinii i odejścia od jednolitych ośrodków jej kreowania. Choć nadal – często mając za sobą potężne zaplecze finansowe i medialne doświadczenie – będą one odgrywać znaczącą rolę, to jednak będą one zmuszone do rosnącej adaptacji i wchodzenia w symbiozę z galaktyką internetowych publicystek i publicystów. Spadające czytelnictwo gazet i magazynów, a także rosnące przechodzenie widzów z telewizyjnych kanałów ogólnotematycznych to specjalistycznych (dokumentalnych, informacyjnych, dziecięcych etc.) to druga strona tego samego medalu, opierającego się na rosnącej indywidualizacji gustów i odbioru mediów. Postaram się także zarysować perspektywy dalszych zmian komunikacyjnych i ich wpływu na rolę autorytetu budowania autorytetu wobec nowych twórców opinii.

Obywatel X ma głos

W dotychczasowych formach międzyludzkiego porozumiewania się anonimowość nie tworzyła autorytetu. Ostatnim razem odgrywała ona istotne znaczenie w okresie średniowiecznego kopiowania manuskryptów, wtedy jednak służyła ukrywaniu indywidualności wykonanej pracy. Aż po dziś dzień wydawało się, że istnieje dość spora przepaść między pojęciem anonimowości a społecznym autorytetem. W wiekach średnich do takiego zejścia nie doszło – jednoznaczny prymat odgrywało pismo jako takie. Narodziny autora sprawiły, że obok tego, co w danej książce czy artykule jest napisane, ważnym zaczęło też być to, kto właściwie owe słowa napisał. Tuż przed rosnącą indywidualizacją przekazu, wzrostem znaczenia jednostkowych narracji w epoce masowej komunikacji Roland Barthes starał się autora uśmiercić, uznając go za bierne narzędzie, wiedzione przez otaczający go dyskurs. Sztuka ta się nie powiodła – dziś trudno wyobrazić nam sobie serwis informacyjny w telewizji podobny do tych sprzed 20 lat. Wtedy to materiał filmowy był dodatkiem do suchej informacji, nierzadko niewiele bardziej rozbudowanej niż depesza agencyjna, na podstawie której powstawał. Dziś niemal każdy materiał obowiązkowo powinien zostać skomentowany przez dziennikarkę/dziennikarza, a społeczne zaufanie zdobywa się raczej ironicznym dystansem niż głęboką analizą, raczej przechodzeniem w stronę infotainment niż ambitną publicystyką, określoną lekceważąco mianem „gadających głów”.

Internet poddaje zakwestionowaniu obie te kwestie – niemożności stania się „anonimowym autorytetem” oraz konieczności „schodzenia w dół” z poziomem analizy rzeczywistości. Sieciowy pseudonim (nick) staje się maską, która może być porównana chyba tylko do pseudonimów stałych felietonistów gazetowych, chcących w ten sposób odwieść osobę czytającą od analizy tekstu od kojarzenia go i spłycania interpretacji do poziomu utożsamiania z autorem. Wbrew obiegowej opinii takie łatwe łączenie twórcy i jego dzieła nie zawsze musi prowadzić do docenienia i zrozumienia twórczości. Szczególnie widoczne jest to w publicystyce politycznej, gdzie – na skutek przemian przestrzeni dialogicznej, opisywanej w kategoriach postpolityki i „narcyzmu drobnych różnic” - kwestia osobowości i sposobu komunikowania przekonań (a więc formy) przesłania to, co dana osoba w ogóle myśli (treść komunikatu). Pochodzenie danej osoby, jej zawód, znajomość języków obcych lub jej brak, atrakcyjny partner/partnerka, pikantne szczegóły z życia osobistego, uchwycone najlepiej za pomocą ukrytego fotoaparatu – wszystko to coraz bardziej przesłania w „tradycyjnych mediach masowych” (prasie, radiu i telewizji) meritum przekazu. Nic zatem dziwnego, że spora grupa ludzi dochodzi do wniosku, że nowe medium, jakim jest Internet, daje technologiczne możliwości ucieczki od takich metod politycznego sporu i przejście na wygodny dla siebie poziom dialogu z osobą czytającą.

Internet łączy w sobie zalety innych mediów, nie mając zarazem wielu ich wad. Jeśli osoba chcąca przekazać swoją opinię za jej nośnik wybierze tekst w formie bloga (co nie jest jedyną opcją, istnieje spora grupa osób, tworzących nagrania dźwiękowe – podcasty, prowadzących krótkie nagrania wideo w formie wideoblogów czy też stosując narzędzia szybkiej komunikacji z użyciem niewielkiej ilości słów, takie jak mikroblogi), przekracza ograniczenia, narzucane jej przez dotychczasowych pośredników – redakcji czy poszczególnych dziennikarzy. Zamiast być zmuszonym do biernego przeczytania artykułu czy też ograniczenia dyskusji do poziomu rodziny i przyjaciół, internetowy twórca może w dogodnej dla siebie chwili napisać polemikę, dostępną całodobowo w sieci, którą mogą znaleźć zupełnie przypadkowe osoby. Nie jest już ograniczony dobrą wolą czy też rozmiarem szpalty listów do redakcji. Pisanie daje także czas na zastanowienie – nie wymaga natychmiastowości, tak jak wyrwanie do odpowiedzi podczas spaceru w parku. Ani jąkanie się, jak w programach na żywo, ani kwestia wyglądu czy akcentu – obie trudne do postprodukcyjnego montażu, jeśli jakaś audycja nie idzie na żywo – nie zakłócają przekazu. Można się z nim zgadzać lub nie, ale w wirtualnej przestrzeni osoba, która nie ujawnia swej tożsamości, może być traktowana poważnie, jeśli ma coś ciekawego do powiedzenia. Musi przy tym pokonać znacznie mniej barier, niż gdyby miałaby żmudnie wykuwać swe warholowskie „15 minut sławy” w innych mediach, gdzie w najlepsze trwa opisany przez Herberta Marcuse proces utożsamiania słów i autora, który je wypowiada. „Jednostki stają się tylko uzupełnieniami lub właściwościami swojego miejsca, swojego zawodu, swojego pracodawcy lub przedsiębiorstwa. (…) Struktura ta nie pozostawia miejsca na wyodrębnienie, rozwój i zróżnicowanie znaczenia: porusza się ona i żyje tylko jako całość” - pisze autor. Nic zatem dziwnego, że dla wielu osób taka perspektywa nie wydaje się atrakcyjna.

Fakt, że anonimowość może przestać być czynnikiem dezawuującym czyjeś poglądy bywa niezrozumiała dla osób pracujących w innych mediach. Tak jak lubią one wnikać w życie prywatne polityków czy gwiazd popkultury, tak też czynią w wypadku ważniejszych blogerek i blogerów, jeśli nie robią tego samodzielnie. Tak było w wypadku Kataryny, cenionej za styl i merytoryczne przygotowanie, od lat piszącej w internecie prawicowej publicystki, w dość cięty sposób komentującej rzeczywistość. Została ona zdemaskowana przez jedną z ogólnopolskich gazet, która miała – wedle jej słów – zaproponować „ofertę nie do odrzucenia”, czyli współpracę redakcyjną w zamian za zachowanie informacji o tym, czym zajmuje się w życiu. Pismo ujawniło sporo szczegółów biograficznych, czym zamanifestowało wyższość, z jaką spora część „tradycyjnych dziennikarzy” podchodzi do nowych mediów. W świecie Internetu dostęp do informacji dla osób, które już w nim się znajdują, jest znacznie bardziej demokratyczny niż kiedykolwiek w dziejach, co sprawia, że szanse na celny komentarz do bieżących wydarzeń osoby etatowo pracującej w mediach i osoby amatorsko obserwującej rzeczywistość stają się bardziej wyrównane. Zagrożone pozycją w hierarchii, dziennikarki i dziennikarze prasy, radia i telewizji mogą reagować na dwa sposoby: próbując oswoić technologię (czyli zakładając własne blogi, prezentując w nich bardziej nieformalny styl, krótsze wypowiedzi i przynajmniej deklaratywną otwartość na dialog) i jednocześnie, poprzez uzurpację jej przejęcia, demaskując osoby, niechętne do podporządkowania się hierarchii na ustalonej przez nich zasadach. Wychodząc z założenia, że wartość anonimowych rozważań równa się listowym pogróżkom bez nadawcy czy też „Protokołom Mędrców Syjonu”, zapominają o specyficznym duchu Internetu, który może być opisany za pomocą określeń „etyki hakerskiej” i „technoelity”.

Społeczność dialogiczna

Mianem „etyki hakerskiej” określa Manuel Castells za Pekką Himanenem kolejne po „etyce protestanckiej” koło zamachowe współczesnego kapitalizmu, w którym „twórcy informacji robią to, co wydaje się im samo w sobie interesujące, energetyzujące czy po prostu fajne. Ich praca stanowi samorealizację, w ramach której korzystają ze swoich specyficznych zdolności twórczych, wciąż przekraczając samych siebie i tworząc nową jakość”. Jedną z podstaw takiego światopoglądu jest „zsieciowanie działań”, w pracy wiążące się z kwestią niemożności samodzielnej realizacji indywidualnych zamierzeń. Etyka ta wychodzi jednak poza kwestię płatnej pracy i dobrze tłumaczy, dlaczego osoby blogujące, pomimo faktu, że zasięg ich twórczości rzadko kiedy przekracza kilka do kilkunastu tysięcy osób czytających miesięcznie, chcą to robić. Kwestia sieciowości odgrywa tu niebagatelną rolę – to za sprawą własnych tekstów można szlifować styl pisania oraz argumenty na rzecz swojej wizji świata, a przede wszystkim – poznawać osoby bliskie swoim poglądom. Ma to szczególne znaczenie dla grup zmarginalizowanym w głównym nurcie debaty publicznej – o tym, jak szeroki jest to zakres tego typu grup, decyduje głębokość dyskursu publicznego w danym kraju i szerokość dopuszczanej przezeń różnicy ideowej. Przykład salonu24.pl pokazuje, jak grupa osób o najczęściej prawicowo-konserwatywnych poglądach, przekonana o braku możliwości wypowiedzenia swych poglądów na szerszą skalę w medialnym mainstreamie, tworzy przestrzeń, w której nie czuje się niekomfortowo z głoszonymi hasłami. Społeczność ta może następnie nawet spotykać się w świecie rzeczywistym, jednak wszelkie kwestie, które nie dotyczą merytoryki przekazu, pozostają na uboczu (chyba, że można nimi uderzyć w oponenta, jednak ten typ wymiany zdań nie jest raczej stosowany przez osoby, aspirujące do miana „liderów sieciowej opinii”).

Blogosfera w Polsce nadal nie jest tak rozwinięta, jak chociażby w Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii. Pozostaje zdominowana głównie przez polityczki i polityków, zakładających, że będzie to jedna z metod na ocieplanie ich wizerunku. Internautki i internauci wychwytują ten fałsz natychmiastowo – stąd wielu cierpkich komentarzy musiał wyczytać w swej wyborczej kampanii Grzegorz Napieralski, podczas gdy intensywnie wchodzący w rozmowy, sypiący anegdotami i odwołujący się do wyczytanych komentarzy czy artykułów Janusz Korwin-Mikke traktowany jest pod tym względem znacznie poważniej – odwrotnie niż w głównym nurcie debaty publicznej. W sieci nie widać tak bardzo przekazu głównego nurtu, bowiem w sytuacji inflacji informacji przebijają się opinie często kontrowersyjne i nieoczywiste. Choć oczywiście można poprzestać na wyrażaniu swego zdania w formie prostych (i najczęściej pisanych z błędami ortograficznymi) komentarzy na forach głównych portali, jednak jeśli na poważnie chce się przebić ze swoim przekazem, należy dołożyć znacznie większych starań ku temu. W ich wyniku powoli, ale jednak, możemy obserwować pojawianie się nowej formy „technoelity”. W swym tekście „Elitarne i masowe formy komunikacyjnego wykorzystania Internetu” opisała je Marta Juza. W jej opracowaniu były to głównie dość hermetyczne grupki osób, nierzadko pamiętające wprowadzanie globalnej sieci w Polsce, które stosowały elitarne (ze względu na swą wiekowość) formy komunikacji, takie jak IRC czy Usenet do merytorycznych dyskusji na wysokim poziomie. Wydaję mi się jednak, że możemy mieć do czynienia z narodzinami kolejnych fal technoelit – tak jak kiedyś w społeczeństwie szlachta ustępowała miejsca burżuazji, tak teraz oś elitarne-masowe można zaobserwować w znacznie szerzej dostępnych przestrzeniach. Blogosfera jest taką właśnie przestrzenią – w jej ramach, oprócz miejsc o dość powierzchownych analizach, można znaleźć interesujące strony tematyczne i mocne osobowości, które od czasu do czasu bywają nawet zapraszane do „mediów tradycyjnych” (jak na przykład liberalny bloger Azrael).

W sieci

Poprzez pojęcie technoelit płynnie przechodzimy od właściwości osób tworzących w Internecie do samych właściwości tego medium. Na to, że sobą one nową jakością w międzyludzkiej komunikacji zwracało uwagę szereg badaczy, zaś antropologia Internetu jest w ostatnich latach jedną z intensywniej rozwijających się gałęzi humanistyki. Wśród wielu teorii i spostrzeżeń związanych z tym tematem warto zwrócić uwagę na dwa z nich. Paul Levinson zwraca szczególną uwagę na rolę nie istniejącego do tej pory w innych mediach hipertekstu, zwracającego uwagę na istnienie olbrzymich ilości połączeń między tekstami, umożliwiających bardziej samodzielną interpretację czytanego tekstu i zwiększających szansę na uniezależnienie się od punktu widzenia autora. Czytelnik, jego zdaniem, „(...)staje się w jakiejś mierze autorem tekstu, który powstaje w trakcie hipertekstowej lektury połączonych ze sobą dokumentów”, przestaje zatem być skazany na bezalternatywną sytuację, kiedy to musi pogodzić się on z sytuacją, gdy „My, dozorcy z CBS, uważamy, że powinniście myśleć, iż tak właśnie to wszystko wygląda”. Taka struktura komunikacyjna tworzy warunki do większego rozproszenia i zróżnicowania opinii, jednak nie da się ukryć, że po 13 latach od ogłoszenia tego stwierdzenia autorki i autorzy własnych artykułów, publikowanych w sieci, zdołali wytworzyć mechanizmy, umożliwiające im większą kontrolę nad przekazem i jego odczytaniem. Teza Levinsona broni się w wypadku stron usiłujących zachować „neutralny punkt widzenia” i w ten sposób budujących swój autorytet, takich jak Wikipedia (hasło encyklopedyczne, odwołania do innych haseł, przypisy i teksty źródłowe mają za zadanie tworzyć tu nimb obiektywnej, eksperckiej wiedzy, otwartej na późniejsze indywidualne odczytania), nie zdaje jednak egzaminu, kiedy stykamy się z subiektywnymi przekonaniami. Dobór odnośników na stronach internetowych publicystów najczęściej opiera się na tworzeniu sieci osób o podobnych poglądach, nie zaś na prezentowaniu pełnej palety odczytań rzeczywistości. Również komercjalizacja przestrzeni internetowej zmienia punkt widzenia, często ograniczając zaufanie do hipertekstu. Dzieje się tak w wypadku stron z tak zwaną reklamą kontekstową, gdzie po kliknięciu na podkreślone słowo, zamiast trafiać do innego zasobu wiedzy z interesującej nas dziedziny, lądujemy na witrynach reklamodawców. Trudno powiedzieć, by operujące sloganami komunikaty tego typu otwierały na indywidualną interpretację, zatem zjawisko to może być elementem, który może usiłować kwestionować zmiany w sposobie myślenia o sieci, będąc swoistym sabotażem nowych form komunikacji.

Drugim modelem, rozwiniętym jeszcze w początkowych fazach rozwoju internetu, we wczesnych latach 90. XX wieku, jest koncepcja „Tymczasowej Strefy Autonomicznej” Hakima Beya. Ów amerykański eseista dowodzi, że jest ona realizacją odwiecznych ludzkich marzeń dotyczących wolności, a jej rozmaitymi, historycznymi realizacjami miały być chociażby pirackie społeczności na Karaibach, czy efemeryczna „republika poetów” - Fiume, istniejąca zaraz po I Wojnie Światowej na pograniczu włosko-jugosławiańskim. TSA ma u swojego założenia przyjmować postać powstania, chwilowego zrywu, charakteryzującego się maksymalizacją wolności, który pomimo ostatecznej klęski daje paliwo do jego powtórzenia w innym czasie i miejscu. Zdaniem Beya takie warunki spełnia dziś Internet, w którego zdecentralizowanej strukturze, obok przestrzeni zdominowanej przez korporacyjne interesy pojawia się obszar społecznego hakerstwa, owej „maksymalizacji wolności”, rozwoju publicznej debaty i sieciowej demokracji. Przestrzeń, mająca reprezentować wyższe standardy, również i u niego wyznaczana była za pomocą środków technicznych, oddzielających od masowych form użytkowania sieci. Jeśli jednak – podobnie jak w wypadku założeń Juzy – rozszerzymy ją na pewne nisze w obrębie narzędzi masowych (a więc na przykład części spośród milionów internetowych blogów), okazuje się, że mieszczą się one w definicji Tymczasowej Strefy Autonomicznej. Szczególnie silne skupiska osób o określonych poglądach (w krajach Europy Zachodniej standardem jest istnienie całych portali społecznościowych osób piszących blogi tylko jednej opcji politycznej, tak jak w Wielkiej Brytanii) mogą przyjąć funkcję obszarów, w których poglądy medialnego głównego nurtu nie tylko pozostają zawieszone, ale nie mają zastosowania, debata rządzi się własnymi prawami, słowa i pojęcia zaś nabierają innych niż potoczne znaczeń. W TSA zanikowi ulegają także dotychczasowe konwenanse i hierarchie, tworzona jest zaś nowa społeczność, tak jak niegdyś działo się w pirackich utopiach. Dla osób postronnych może ona wydać się niezrozumiała, pełna specjalistycznego języka albo teorii, uznawanych za spiskowe, w obrębie tych grup jednak możliwa jest krystalizacja poglądów i tworzenie autorytetów, które w „tradycyjnych mediach” w ogóle by nie zaistniały. Ta obecnie cybernetyczna strefa pozwala na oderwanie się od dotychczasowych ograniczeń i nałożenie na siebie formy „awatara”, mającego większe możliwości samorealizacji niż „w realu” - wizja skromnego dziennikarza, Clarka Kenta, przemieniającego się w Supermena, realizuje się obecnie w Internecie.

Stare i nowe

Choć, jak wspomniałem już powyżej, Internet wcale nie gwarantuje pełnej swobody interpretacyjnej, a funkcjonujący w nim twórcy treści często działają tak, by ostatecznie przekonać do własnych racji, to jednak dużo trudniej jest utrzymać monopol na interpretację rzeczywistości. Podczas gdy książka pozwalała na opisywane przez Alberto Manguela w „Mojej historii czytania” interpretacje tekstu przez jego twórcę (w postaci chociażby jego odczytu), o tyle trudno sobie wyobrazić coś podobnego w wypadku materiału blogowego. Zmienia się też pojęcie interaktywności – kiedyś mogły to być uwagi do tworzonego tekstu, które zmieniały jego ton, teraz, gdy tekst raz wprowadzony do sieci rzadko się modyfikuje, środek ciężkości przesuwa się na rozmowę autorki/autora z osobą czytającą. Do tej pory polemika nie była częstym przywilejem czytelnika – jej dozowanie, na przykład w postaci wybierania listów do redakcji czy też ograniczonych ilości „spotkań autorskich”, również wpływało na budowanie autorytetu. Dawniej opierał się on na monologu, podczas gdy dziś – przynajmniej w Internecie – na dialogu. Bloger, który nie odpisuje na komentarze, ma znacznie niższe szanse na uzyskanie choćby niszowego uznania. Aktywne odpowiadanie na uwagi osób czytających daje szanse na podlinkowanie na ich blogach i zwiększenie oglądalności – a te czynniki w dużej mierze wpływają na to, czy dana strona uznana zostanie za opiniotwórczą. Nawet najbardziej interesujące przemyślenia mogą nie przebić się na światło dzienne, jeśli osoba je pisząca uzna, że na ich napisaniu może poprzestać. Teraz – by odwołać się do Janusza Lalewicza – sama musi stać się osobą czytającą, dyskutować na temat tego, co napisała, zezwolić na krytykę i w ten sposób modyfikować styl, tematykę czy przekonania. Osoba pisząca niemal z zasady powinna tu przyjmować postawę dokładnie odwrotną w stosunku do tej znanej z innych mediów, gdzie nadal w komunikowaniu się dominuje postawa „góra-dół”. W ten sposób struktura komunikacyjna w sieci staje się bardziej horyzontalna, a kryterium szacunku zyskuje się nie tyle (a przynajmniej nie tylko) znacząco większą wiedzą czy też spoglądaniem na ludzi z góry, ale zdolnością do przyciągania jak największej ich ilości do czynnej komunikacji ze sobą.

Rzecz jasna prasa, radio czy telewizja nie pozostają ślepe na te zjawiska i odpowiadają na nie na dwa sposoby. Pierwszym z nich staje się rosnący poziom interaktywności. W coraz większej ilości radiowych programów publicystycznych możemy zadzwonić do studia czy napisać maila, zaś dyskusjom telewizyjnym często towarzyszą telefoniczne sondy. Choć zjawisko to istniało wcześniej, to jednak dzięki Internetowi przeżywa ono swą drugą młodość. Jak już dało się zaobserwować przy omawianiu tez Hakima Beya, koncerny medialne śmiało wchodzą do sieci, obserwując wzrost wydatków na reklamę w tym segmencie rynku. Chociaż oferują także bardziej tradycyjny content, nie mogą przechodzić obojętnie wobec specyfiki sieci, niekiedy aktywnie wspierając jej rozwój, czasem wręcz wymuszając zmiany w sektorze. Każdy szanujący się portal oferuje platformę blogową i forum, przy czym to ostatnie coraz częściej – ze względu na legendarną, niską jakość sporej części komentarzy – zaczyna się separować od bieżących wiadomości. Ważnym narzędziem stają się tu blogowe agregatory i rankingi – pierwszy typ zbiera zgłoszone przez osoby chętne do promocji swej pracy blogi (czasem, by być umieszczonym w nim, jak w wypadku serwisu blogbox.com.pl, należy zdobyć odpowiednio dużą liczbę pozytywnych opinii od zarejestrowanych w nim osób), z których wpisy trafiają na bieżąco aktualizowaną listę wpisów. Dodatkowo redakcji zdarza się promować jej zdaniem wartościowe publikacje, co tym samym zwiększa szansę na budowę społeczności wokół danej strony. Dodatkową atrakcją tego typu miejsca może być synergia z „medium tradycyjnym” - swego czasu fragmenty blogów z Blogboxa trafiały na łamy tygodnika „Wprost” (właściciela strony), zaś wpisy z salonu24.pl – do „Rzeczpospolitej”. Nie trzeba jednak dodawać, że w tym wypadku zaszczytu tego dostępowały najczęściej autorki i autorzy, mający poglądy zbieżne z linią redakcyjną, podczas gdy – choć na obu tych witrynach – poglądy te dominują, to nie są one jedynymi tam obecnymi i debatowanymi. Przykłady te wyraźnie pokazują rozziew, jaki dla prezentowania poglądów powoduje użycie takiej, a nie innej technologii komunikacyjnej.

Problemy w przenikaniu sfery internetowej do innych mediów (w szczególności do telewizji) są zauważalne w wypadku zapraszania blogerek i blogerów do udziału chociażby w audycjach publicystycznych. Zjawisko to nie zachodzi zbyt często, i są ku temu konkretne powody. Po pierwsze, telewizja (a w sporym zakresie także radio i prasa) opierają się na wspomnianym już zespoleniu osoby z wyrażanymi przez nią poglądami, podczas gdy sieciowa anonimowość dąży w przeciwnym kierunku. Anonimowość ta jest potrzebna także po to, by przejąć na własność kategorie, takie jak „obiektywizm” i „zdrowy rozsądek”, dokonać ich redefinicji i przekonać jak największą grupę ludzi, że jest się „metrem z Sevres” zrozumienia świata i rządzących nim mechanizmów. Dialog ma na celu stworzenie wokół siebie grona osób, zgadzających się z poglądami piszącej/piszącego, podczas gdy konfrontacja z osobą prowadzącą program telewizyjny sprawia, że swoje miejsce odnajdują inne sposoby patrzenia na świat oraz nierówność w hierarchii prowadzonego dialogu (istnienie kogoś powyżej osoby piszącej, mogącej zakwestionować jej autorytet). Blogowa wszechwiedza i wszechwładza autorki/autora może zatem zostać szybko i brutalnie podważona. Co gorsza, metody dezawuowania przekonań nie muszą wcale być merytoryczne – wspomniane powyżej czynniki, takie jak prezencja czy sposób wysławiania się obdzierają z poczucia siły i sprawczości. Choć nie musi to być problem każdej osoby blogującej, to jednak spora część internetowych publicystów ma problemy z takim przejściem, analogiczne do aktorek i aktorów kina niemego, nie radzących sobie z pojawieniem się dźwięku w kinematografii.

Przyspieszenie technologiczne

Tego typu problemy – dotykające również dziennikarzy i polityków, usiłujących mniej lub bardziej udanie wejść w styl dyskursu internetowego – będą narastać. Wiążą się one bowiem z kwestią dalszego rozwoju metod komunikacji. Wyzwaniem staje się przekazanie myśli za pomocą 140-180 znaków, jak w mikroblogingu (w Wielkiej Brytanii odbywały się już za pomocą tej techniki poważne debaty polityczne), stworzenie atrakcyjnej oprawy graficznej i merytorycznej bloga (za pomocą chociażby wtyczek, prezentujących prognozę pogody albo przegląd prasy), a także wyróżnienie się przekazywaną treścią w okresie inflacji informacji. Stojąc w obliczu dostępu do olbrzymiej ilości wiedzy zmuszeni jesteśmy do dokonywania wyborów co do jej źródeł i sposobu przekazywania. Nikt nie może zapewnić, że za 10 lat nadal będziemy czytywać blogi czy oglądać kanały telewizyjne inne niż trójwymiarowe. Tak szybkie zmiany technologiczne sprzyjają zagubieniu i wykluczeniu z dyskursu na temat przemian społecznych, politycznych i cywilizacyjnych. Nikt nie może zagwarantować, że w wyniku tych przemian (np. rozpowszechniania się internetowych telewizji) za kilka lat nie dojdzie do spektakularnego zwrotu i pojawienia się wysoce zindywidualizowanych postaci internetowego dziennikarstwa, u których styl znów zakryje treść. Wydaję mi się, że to właśnie sprawia, że badania Internetu i jego ulotnych, często zmieniających się kontekstów są warte czasu, wkładanego w ich portretowanie.

Bibliografia:

Barthes Roland, Śmierć autora, przeł. M. P. Markowski, „Teksty Drugie” 1999, nr 1-2, s. 247-251.
Bey Hakim, Tymczasowa Strefa Autonomiczna i inne eseje, tłum. Iwona Bojadżijewa i Jan Karłowski, Linia Radykalna, Wydawnictwo ha!art, Kraków 2009.
Castells Manuel, Himanen Pekka, Społeczeństwo informacyjne i państwo dobrobytu, tłum. Michał Penkala, Michał Sutowski, wstęp Edwin Bendyk, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009.
Czubkowska Sylwia, Zieliński Robert, Wiemy, kim jest Kataryna, „Dziennik Polska-Europa-Świat”, 21 maja 2009,
Juza Marta, Elitarne i masowe formy komunikacyjnego wykorzystania internetu [w:] Re: internet – społeczne aspekty medium. Polskie konteksty i interpretacje, red. Łukasz Joniak i in., Wydawnictwa Profesjonalne i Akademickie, Warszawa 2006.
Lalewicz Janusz, Komunikacja językowa i literatura [w:] Społeczne funkcje tekstów literackich i paraliterackich, red. Stefan Żółkiewski, Maryla Hopfinger, Kamila Rudzińska, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1974.
Lessig Lawrence, Wolna kultura, wstęp Edwin Bendyk, Wydawnictwa Profesjonalne i Akademickie, Warszawa 2005.
Levinson Paul, Od tekstu do hipertekstu [w:] Antropologia słowa, wstęp i redakcja Grzegorz Godlewski, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2003.
Manguel Alberto, Moja historia czytania, tłum. Hanna Jankowska, Seria Spectrum, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza są., Warszawa 2003.
Marcuse Herbert, Język administracji totalnej [w:] Antropologia słowa, wstęp i redakcja Grzegorz Godlewski, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2003.
Partia Zielonych Anglii i Walii, Home affairs spokesperson attends Howard League crime hustings on Twitter, 26 marca 2010,
Scholarships: Blogging from international climate economy conference in Berlin,
Zaremba Piotr, Media i blogerzy po sprawie Kataryny, „Dziennik Polska-Europa-Świat”, 28 maja 2009.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...