Zawsze wiedziałem, że nowoczesne technologie pożerają mój czas dość łapczywie. Zdumiałem się jednak, kiedy w natłoku nadrabiania zaległych zadań i lektur (szczęśliwie idzie to dość sprawnie) zdałem sobie sprawę z faktu, że grubo ponad pół miesiąca temu byłem na interesującej wystawie, o której nic a nic nie napisałem. Miarą moralnego rozkładu jest fakt, że owa wystawa bardzo mi się podobała, a na dodatek prezentowana była w instytucji, w której w zasadzie byłem po raz pierwszy - a wszak zdarzenie takie tym bardziej godne jest odnotowania. Trudno mi znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie faktu, że o odnotowaniu wystawy na temat powojennej odbudowy Warszawy w Domu Spotkań z Historią do tej pory nie napisałem, zatem jedyną adekwatną do tego występku pokutą będzie, jak się zdaje, napisanie paru słów na jej temat.
Przede wszystkim - jest bardzo dobra i jak najbardziej godna polecenia. Prezentowane materiały - fotografie, dokumenty, teksty, mapy - robią wrażenie. Wrażenie robi zresztą sam temat - kiedy popatrzy się na poziom powojennych zniszczeń i skontrastuje się go z dzisiejszą - nadal daleką od zakończenia procesu dobudowy tkanki miejskiej - Warszawą, nie sposób nie uznać tego za spore osiągnięcie. Jego potwierdzeniem jest fakt, że warszawska Starówka trafiła na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO - nigdzie indziej nie udało się przeprowadzić tak szeroko zakrojonej odbudowy całego zabytkowego kompleksu miejskiego.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach - w tym, że obok odbudowy starego, władza ludowa zdecydowała się także na budowę nowego, socjalistycznego miasta. Pewne jego części, jak chociażby MDM czy Muranów, z perspektywy czasu dają się obronić, sam zresztą fakt budowania wedle zasad przypominających architektoniczne założenia realizowanego wszak w Polsce międzywojennej modernizmu również nie jest najgorszym, co mogło się stolicy Polski przytrafić. Największy problem - moim zdaniem - wiąże się z faktem rezygnacji z odbudowy wielu budynków, które skazane zostały na zapomnienie jako relikty dawnej, "pańsko-burżuazyjnej" rzeczywistości społeczno-politycznej.
W 1939 roku zniszczeniu uległo 10% Warszawy - mniej więcej zatem tyle, ile w czasie całości wojny ze swej miejskiej tkanki utracił Budapeszt. Największe ciosy miasto odniosło w wyniku systematycznej dewastacji w trakcie i po powstaniach 1943 i 1944 roku, po których wskaźnik zniszczeń skoczył aż do 86%. Jak przypomina wystawa w DSH, spontaniczne powroty do ruin miasta i chęć podtrzymania tradycji państwowości zapobiegły przeniesieniu stolicy, np. do Łodzi. W gronie zespołu architektów, zajmującym się odbudową Warszawy, rywalizowały ze sobą wizje odtworzenia jak największej ilości zabytkowej tkanki miejskiej z piewcami socrealistycznego miasta.
Napięcie to sprawiło, że ostatecznie okrojono obszar, przeznaczony do rekonstrukcji, a coraz więcej miejsca zaczęły zajmować budowle i założenia mające wyraźny rys ideologiczny. Doprowadziło to dość szybko do rozpadu dotychczasowej siatki miejskich ulic, nowe, szerokie arterie stanowiły poważne utrudnienie dla tworzenia ulic handlowych przez prywatną inicjatywę gospodarczą, bardzo szybko wyrugowaną z krajobrazu ekonomicznego krystalizującej się Polski Ludowej. Dziś ulice te są idealne nie dla uspokajania ruchu i promowania transportu zbiorowego, lecz dla indywidualnego transportu samochodowego, co pokazuje, że próby czasu z ekologicznego punktu widzenia nie zdały.
Bardzo ciekawie było dowiedzieć się, że - paradoksalnie - do odbudowy Warszawy i zachowania przez nią pewnej historycznej wartości bardziej przyczynił się Bolesław Bierut - przedwojenny spółdzielca, niż Władysław Gomułka, który zdemontował sporą część sieci tramwajowej w centrum miasta. Oczywiście nie chodzi o to, by teraz - w przypływie szału - burzyć Pałac Kultury, jak proponują niektórzy, głównie prawicowi, politycy. Dziedzictwo kulturowo-historyczne PRL raczej z nami pozostanie i dużo lepiej je adaptować do nowych wyzwań, niż przeznaczać do rozbiórki.
Nie ma co kryć, że w kamienicach, za którymi zdarza się nam tęsknić, warunki życia bywały nie takie znowu komfortowe, jak byśmy chcieli - choć zapewne w mieszkaniach, do których władza ludowa dokwaterowywała lokatorów, bywało równie mało przyjemnie. Kiedy jednak myśli się chociażby o po dziś dzień nieodbudowanym Pałacu Saskim czy o Marszałkowskiej, która dziś jest przez większą swą część mało atrakcyjnym ciągiem komunikacyjnym, a niegdyś była trzykilometrową, tętniącą życiem ulicą handlową, trudno pozostać obojętnym. Ponieważ wystawa emocje te - zderzenie marzeń o "szklanych domach" z wymazywaniem dotychczasowego miasta - wzbudza, to jest to jak mi się zdaje najlepsza rekomendacja do tego, by do 16 listopada wybrać się na Karową i wyrobić sobie własne zdanie o odbudowie Warszawy.
1 komentarz:
Po takiej rekomendacji też się tam wybiorę.
Prześlij komentarz