Joanna Erbel Fot. Elżbieta Hołoweńko |
Z nowym rokiem wprowadzono w Warszawie podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej. To jeszcze nie koniec, przed nami trzeci etap podwyżek zaplanowany na początek przyszłego roku. Już teraz okazuje się, że tak drastyczny wzrost cen za bilety jest dla wielu osób nie do zaakceptowania. 10 stycznia powstała inicjatywa obywatelska Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM, która zainicjowała akcję zbierania podpisów pod uchwałą mającą przywrócić ceny biletów z 2012 r. Warszawianki i warszawiacy podpisują się tłumnie, a jednocześnie władze miasta wydają się zdeterminowane, by doprowadzić sprawę podwyżek do końca.
W takiej atmosferze odbyła się w Zielonym Centrum M1 debata o warszawskim transporcie. Jej celem było szukanie odpowiedzi na pytanie, jak wyglądać powinien transport publiczny w mieście. Ze strony władz miasta w debacie uczestniczył Jarosław Jóźwiak (zastępca dyrektora gabinetu Prezydenta Warszawy) i Igor Krajnow (rzecznik prasowy ZTM). Stronę społeczną w panelu reprezentowała Magda Mosiewicz (Partia Zieloni). Debatę poprowadziła Joanna Erbel, pełnomocniczka komitetu Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM.
Rozpoczynając debatę, Joanna Erbel nawiązała do akcji zbierania podpisów pod uchwałą o przywróceniu cen biletów z 2012 r. Niezadowolenie jest tak wielkie, że ludzie ustawiają się w kolejkach, by złożyć swój podpis. Udało się ich zgromadzić w niespełna cztery dni ponad 3 tysiące. Erbel zapytała wprost, czy władze Warszawy poważnie rozpatrzą społeczny projekt, jeśli uda się zebrać wymaganą liczbę podpisów. Przywołała również przykład Tallina, który dopiero co wprowadził darmowy dla mieszkańców transport publiczny.
Jarosław Jóźwiak zapewnił, że każdy projekt społeczny będzie rozpatrzony. Bronił jednak podwyżek cen biletów. Wskazał, że z biletów finansowane jest tylko 32% budżetu ZTM. Powołując się na przykłady innych miast, starał się udowodnić, że ceny biletów w Warszawie są relatywnie niewielkie. Zapewnił, że dla władz miasta transport publiczny jest priorytetem. Wymaga to dobrego systemu, a ten jego zdaniem jest konsekwentnie budowany. Powstają nowe trasy, tabor wymieniany jest na nowy, bardziej oszczędny. Do tego potrzebne są pieniądze, których w budżecie miasta nie ma. Winny temu jest kryzys, który radykalnie zmniejszył wpływy do kasy miejskiej. Swoje zrobiła również ustawa znosząca trzeci próg w podatku PIT. Warszawa ucierpiała na tym najbardziej, ponieważ tu mieszka najwięcej osób najlepiej zarabiających. Warszawa musi również borykać się ze skutkami dekretu Bieruta. Rząd dokonał nacjonalizacji, a teraz po skomunalizowaniu nieruchomości odszkodowania musi płacić samorząd. Od 2005 r. przybyło za to kilkadziesiąt nowych zadań, które kosztują miasto miliony złotych. Trzeba więc szukać dodatkowych sposobów na pozyskiwanie środków.
Igor Krajnow nie zgodził się, że wzrost cen biletów zniechęci ludzi do korzystania z komunikacji miejskiej. Jego zdaniem władze miejskie rozważyły argumenty za i przeciw podwyżkom. Jako przykład powołał się na zlecone przez miasto badania, wedle których, większość mieszkańców Warszawy pragnie zakupu nowego taboru. Jego zdaniem to inwestycja bardzo kosztowna, niemniej jest to jeden z najlepszych sposobów na zachęcenie ludzi do korzystania z komunikacji miejskiej. Nowoczesna infrastruktura to miernik rozwoju cywilizacyjnego. Dziś w budżecie miasta brakuje na transport 150 mln zł. Gdyby nie podniesienie cen biletów, byłoby niemal dwukrotnie więcej. ZTM stara się działać tak, by ewentualne cięcia były odczuwalne przez pasażerów w jak najmniejszym stopniu.
Zdaniem Magdaleny Mosiewicz działania władz miasta wynikają z szybko rosnącego zadłużenia. Dzieje się tak w całej Polsce, samorządy na gwałt szukają dochodów. Najczęściej nie podejmują racjonalnych decyzji, czego przykładem jest podwyżka cen biletów w Warszawie. Przestrzegła, że wzrost cen nie musi automatycznie oznaczać proporcjonalnego wzrostu przychodów. Może pojawić się opór, taki jak swego czasu w Sztokholmie. Ludzie woleli stworzyć kasy samopomocowe, z których płacili kary, niż kupować bilety. Drogie bilety najbardziej uderzają w najbiedniejszych, np. w bezrobotnych poszukujących pracy. Przywołując przykład Tallina, Mosiewicz wskazała, że wprowadzenie darmowego transportu w bardzo krótkim czasie spowodowało spadek ruchu samochodowego o 15%.
Władze Warszawy wprowadziły wiele dobrych dla popularyzacji transportu publicznego rozwiązań, takich jak buspasy czy wspólny bilet. Decyzją o podwyżce przekreśliły jednak wszystko, co do tej pory udało się osiągnąć. To kolejna zachęta dla transportu indywidualnego. Jego koszty w wielu przypadkach już dziś są niższe od publicznego. Miasto w swoich ekspertyzach nie bierze pod uwagę kosztów związanych ze wzrostem ruchu samochodowego i związanego z tym spadku jakości życia w mieście. Jej zdaniem nie pora jeszcze na likwidowanie biletów, należy jednak zachęcać do korzystania z transportu miejskiego. W dłuższej perspektywie jest on znacznie bardziej korzystny.
Wsparł ją Dariusz Szwed (Partia Zieloni), wskazując, że same korki kosztują nawet do 2 mld zł rocznie. Oczywiście koszty ponoszą ludzie, a nie bezpośrednio budżet miejski. Dlatego nie bierze się ich pod uwagę, podobnie jak kosztów wynikających z rosnącego zanieczyszczenia. A spadek jakości życia to wzrost wydatków na leczenie. Zdaniem Szweda wzrost cen biletów wynika z przyjętego przez rządzącą PO polaryzacyjno-dyfuzyjnego modelu rozwoju, w którym najbogatsi mają się bogacić, bo dzięki temu i biedniejsi coś zyskają. Ma się to niestety nijak do konstytucyjnej zasady zrównoważonego rozwoju. Mobilność mieszkańców powinna być dla władz miejskich priorytetem.
Maciej Konieczny (Inicjatywa Obywatelska „Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM”) zauważył, że wzrost cen biletów nie uderza tylko w bezrobotnych. Również dla licznej grupy ludzi pracujących na umowach śmieciowych to poważny problem. Zaapelował również o uczciwą dyskusję, straszenie tym, że aż 70% pieniędzy na transport publiczny jest z budżetu, jest nie na miejscu. Trzeba się raczej martwić brakiem działań, które by ten budżet zwiększały.
Marcin Rzońca (Ruch Palikota) zarzucił władzom miasta brak konsekwencji. Działania takie jak zakup nowego taboru i podwyżka cen biletów są jego zdaniem nie do pogodzenia z proponowanymi właśnie cięciami wydatków, skracaniem lub likwidacją niektórych linii czy wreszcie likwidacją nocnych kursów metra. Są to sprzeczne działania, które utrudniają ograniczenie transportu indywidualnego.
Dla Patryka Bieleckiego (Zielone Mazowsze) ważną przyczyną kłopotów ZTM są umowy długoterminowe. Utrudnia to racjonalizację funkcjonowania transportu publicznego. Umowy takie powodują, że wydaje się znacznie więcej pieniędzy, niż wynikałoby z potrzeb. Miasto ostatnio rezygnuje również z przewoźników zewnętrznych, którzy są znacznie tańsi, zasłaniając się niską jakością świadczonych przez nich usług.
Karol Kretkowski, Joanna Erbel Fot. Elżbieta Hołoweńko |
Karol Kretkowski wyraził rozczarowanie brakiem polityków na debacie. Urzędnicy zajmują się realizacją polityki, a nie jej kreowaniem. Warszawie potrzeba nowych rozwiązań, takich jak choćby zwiększenie finansowania samorządów z podatku PIT.
Zdaniem Macieja Czeredysa, by rozwiązywać skutecznie problemy Warszawy, należy brać pod uwagę również problemy aglomeracji. Ludziom nie opłaca się tu mieszkać, przyjeżdżają tu tylko do pracy. Winna jest fatalna polityka mieszkaniowa i gruntowa. To jedna z przyczyn paraliżu komunikacyjnego w Warszawie.
Karol El Kashif kpił, że tabor jest tak nowoczesny, że aż sobie nie radzi. Jego zdaniem niedopuszczalne jest, by w sytuacji kryzysu rozpisywać nowe przetargi na tabor. Miasto powinno gdzie indziej szukać dochodów. Przede wszystkim stwarzać dobre warunki dla drobnych przedsiębiorców. Wskazał też na szereg chybionych inwestycji, takich jak budowa toalety przy Stadionie Narodowym wartej 4 mln zł. Jego zdaniem w ten sposób można by zaoszczędzić tyle pieniędzy, że podwyżka cen biletów nie byłaby konieczna.
Grzegorz Walkiewicz (Ruch Palikota) stwierdził, że luksusowy tabor niestety staje się dobrem luksusowym. Powinniśmy mieć komunikację publiczną na poziomie takim, na jaki nas stać.
Dla Ellisiv Rognlien (Pracownicza Demokracja) podwyżki to część polityki antyspołecznej, prowadzonej przez rząd na szczeblu centralnym, a przez władze Warszawy na szczeblu lokalnym. Użytkownik ma płacić, a podatki mają być obniżane. Decyzja o podwyżce to kropla, która przelała czarę. Ludzie są naprawdę wściekli. Przez 2 godziny udało się jej zebrać ponad 700 podpisów, co daje 6 podpisów na minutę. Władze jednak nie chcą nawet rozmawiać o ponownym wprowadzeniu trzeciego progu PIT dla najlepiej zarabiających. Jednak bez mrugnięcia okiem podnoszą VAT, który najboleśniej dotyka najbiedniejszych.
W podobnym tonie wypowiedział się Andrzej Grabowski (Pracownicza Demokracja). Stwierdził, że powoływanie się na szukanie oszczędności to infantylna formuła. „My wiemy, co chcecie powiedzieć, nie ma co rozmawiać. Najważniejsze to się organizować przeciw waszym działaniom. Próbowaliśmy przed nowym rokiem, wtedy ludzie jeszcze nie zdawali sobie sprawy z sytuacji. Teraz wiedzą, i zamierzamy to bez skrupułów wykorzystać dla dobra nas wszystkich”.
Marcin Wrzos
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz