Nie byłoby mi wybaczone, gdybym nie pojawił się na tym skądinąd historycznym wydarzeniu. Oto jedna z najważniejszych instytucji kulturalnych w Polsce chce przestać być, jak deklaruje jego dyrektor, Piotr Piotrowski, muzeum-świątynią, a być muzeum-forum, biorącym czynny udział w debacie publicznej. Dostępna do zwiedzania do 5 września wystawa "Ars Homo Erotica" ma wpisywać się w ten nowy model, unikający stawania się przyjemnym, bezkształtnym supermarketem kulturalnym i budzić emocje - społeczne, cywilizacyjne, polityczne. Ekspozycje Pawła Leszkowicza (skądinąd członka lubelskich Zielonych), jak zwykle w wypadku jakiejkolwiek aktywności publicznej, związanej z pokazywaniem istnienia modeli życia innych niż heteronormatywny, wzbudziły najwięcej emocji, zanim w ogóle ktokolwiek je widział. Szykowały się polityczne spory, po raz kolejny pojawiały się w nich argumenty, że oto narodowe gniazdo kalane jest "za pieniądze podatników" (bo geje czy lesbijki podatków zapewne nie płacą...), szykowano protesty i wieszczono ryzyko "publicznego zgorszenia". Kiedy przyszło do premierowego wernisażu, okazało się, że protestujących zabrakło, pojawiło się za to mnóstwo ludzi, chcących zobaczyć prezentację sztuki pod nowatorskim jak na polskie warunki - aczkolwiek w kryteriach zachodnich już jak najbardziej spowszedniałym - kątem.
Po obejrzeniu wystawy cały czas nie potrafię udzielić sobie odpowiedzi na pytanie, co niby miałoby być w niej kontrowersyjnego. Żadnego szargania świętości nie zaobserwowałem (nawet księża wznoszący tęczową flagę na kartoflanym polu nie budzi jakichś większych emocji), tak zwanych "okolic intymnych" znowu tak wiele nie było, część eksponatów ciekawi, obok części przechodzi się obojętnie - ot, jak na każdej, przeglądowej wystawie muzealnej. Męskie przytulanki czy lesbijskie spojrzenia były mniej natarczywe, niż niektóre treści heteroseksualne, prezentowane w czasopismach reklamowych czy nawet na reklamach w przestrzeni miejskiej. Jak widać, dla niektórych osób wizja prezentowania nagich, męskich ciał z przyrodzeniami naturalnej wielkości jest perspektywą nie do zniesienia, niechybnie wiodącą do cywilizacyjnej barbarii. Cóż, jak widać poziom frustracji niektórych osób o zachowawczych poglądach społecznych wydaje się być niezmierzony.
Nie będę się rozpisywał na ten temat - kto chce poznać więcej szczegółów, ten może przeczytać chociażby relację Wojtka Szota. Najlepiej zresztą po prostu wybrać się do Narodowego i zobaczyć "Ars Homo Erotica" na własne oczy - do 5 września jest jeszcze sporo czasu. Mnie osobiście najbardziej spodobały się męskie akty z XIX wieku - niesamowite wrażenie robią postacie "w stroju Adama" z epoki, w której wiktoriańska obyczajowość obruszała się na odsłonięcie kobiecej kostki. Nadzy mężczyźni z wielkimi wąsami, w pozach najzupełniej naturalnych, owych wąsów zrzucić nie mogą, co zresztą w ciekawy sposób pokazuje piętno, jakie zostawia kultura na naturze ciała. Ekstatyczne przedstawienia męczennika Sebastiana pełne są erotycznego napięcia i dramaturgii, zachodzącej między pożądaniem a niemożliwością jego realizacji. Ciekawych rzeczy można dowiedzieć się o źródłach mody fryzury "na chłopczycę" z lat 20. XX wieku - dobra, bo... polska! Niestety, jako że paryski fryzjer, poza tym, że był z Polski, miał także nienormatywną seksualność, zatem swojego miejsca w kartach rodzimej historii po dziś dzień nie ma zbyt wielkiego. Podobnych smaczków w trakcie zwiedzania nie brakuje, i choć jako całość brakuje mi w niej jakiejś iskry, mogącej wzbudzić większe emocje (choć być może to efekt mojego galopującego osuwania się w postmodernizm), to jednak - skoro już coś prekursorskiego dzieje się w naszym pięknym mieście, żal byłoby nie skorzystać z okazji do zapoznania się z wystawą, która ma być symbolem poważnego zwrotu w funkcjonowaniu Muzeum Narodowego.
Po obejrzeniu wystawy cały czas nie potrafię udzielić sobie odpowiedzi na pytanie, co niby miałoby być w niej kontrowersyjnego. Żadnego szargania świętości nie zaobserwowałem (nawet księża wznoszący tęczową flagę na kartoflanym polu nie budzi jakichś większych emocji), tak zwanych "okolic intymnych" znowu tak wiele nie było, część eksponatów ciekawi, obok części przechodzi się obojętnie - ot, jak na każdej, przeglądowej wystawie muzealnej. Męskie przytulanki czy lesbijskie spojrzenia były mniej natarczywe, niż niektóre treści heteroseksualne, prezentowane w czasopismach reklamowych czy nawet na reklamach w przestrzeni miejskiej. Jak widać, dla niektórych osób wizja prezentowania nagich, męskich ciał z przyrodzeniami naturalnej wielkości jest perspektywą nie do zniesienia, niechybnie wiodącą do cywilizacyjnej barbarii. Cóż, jak widać poziom frustracji niektórych osób o zachowawczych poglądach społecznych wydaje się być niezmierzony.
Nie będę się rozpisywał na ten temat - kto chce poznać więcej szczegółów, ten może przeczytać chociażby relację Wojtka Szota. Najlepiej zresztą po prostu wybrać się do Narodowego i zobaczyć "Ars Homo Erotica" na własne oczy - do 5 września jest jeszcze sporo czasu. Mnie osobiście najbardziej spodobały się męskie akty z XIX wieku - niesamowite wrażenie robią postacie "w stroju Adama" z epoki, w której wiktoriańska obyczajowość obruszała się na odsłonięcie kobiecej kostki. Nadzy mężczyźni z wielkimi wąsami, w pozach najzupełniej naturalnych, owych wąsów zrzucić nie mogą, co zresztą w ciekawy sposób pokazuje piętno, jakie zostawia kultura na naturze ciała. Ekstatyczne przedstawienia męczennika Sebastiana pełne są erotycznego napięcia i dramaturgii, zachodzącej między pożądaniem a niemożliwością jego realizacji. Ciekawych rzeczy można dowiedzieć się o źródłach mody fryzury "na chłopczycę" z lat 20. XX wieku - dobra, bo... polska! Niestety, jako że paryski fryzjer, poza tym, że był z Polski, miał także nienormatywną seksualność, zatem swojego miejsca w kartach rodzimej historii po dziś dzień nie ma zbyt wielkiego. Podobnych smaczków w trakcie zwiedzania nie brakuje, i choć jako całość brakuje mi w niej jakiejś iskry, mogącej wzbudzić większe emocje (choć być może to efekt mojego galopującego osuwania się w postmodernizm), to jednak - skoro już coś prekursorskiego dzieje się w naszym pięknym mieście, żal byłoby nie skorzystać z okazji do zapoznania się z wystawą, która ma być symbolem poważnego zwrotu w funkcjonowaniu Muzeum Narodowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz