Ostatnimi czasy trwa dyskusja na temat tekstu Agnieszki Graff na temat NGO-izacji społeczeństwa obywatelskiego, w tym ruchów feministycznych. Szczerze mówiąc wcale mnie ta sytuacja nie dziwi, jest bowiem pochodną procesów transformacyjnych, odbierających nam - jak pisze w najnowszym przewodniku Krytyki Politycznej po ekologii Adam Ostolski - czas wolny, tworzących mniej stabilne podstawy naszego życia i tym samym utrudniające społeczne zaangażowanie. Trudno też marzyć o zmianie, kiedy pamięta się zlekceważenie ponad miliona podpisów z wnioskiem o referendum w sprawie aborcji we wczesnych latach 90., a także, gdy obok zmagania się z własnymi wydatkami w gospodarstwie domowym trzeba też myśleć o znalezieniu pieniędzy na opłacenie np. czynszu biurowego. Nie oznacza to, że krytykuję stanowisko Agnieszki Graff - jest ono zasadniczo trafne. Problem polega na tym, że trudno nam wszystkim - czy to funkcjonującym w organizacjom pozarządowym, czy też w pozbawionych dotacji budżetowych partiach politycznych - wyobrazić sobie jakąś całościową alternatywę. Zielona polityka na szczęście daje taką bazę, która umożliwia dalsze działanie w niesprzyjających warunkach, jeszcze bardziej niesprzyjających pod względem finansowym niż u NGO. Wydaje mi się zatem, że jednak społeczeństwo obywatelskie tkwi przyczajone w owych organizacjach i czeka na lepsze czasy.
Kiedy one nadejdą? Trudno powiedzieć. W wypadku organizacji feministycznych część z nich nabrała wiatru w żagle po Kongresie Kobiet. Debata na temat znaczenia tego i towarzyszących mu wydarzeń - w tym kongresów regionalnych i zbiórki podpisów pod ustawą parytetową - trwa. Dość nowy tekst na lewica.pl, będący przedrukiem dyskusji w "Zadrze" pokazuje, że środowisko kobiece, tak jak i każde inne, dalekie jest od jednomyślności. Sam z ciekawością przeczytałem i opisałem publikację wydaną w związku z Kongresem i to pod jej kątem dokonywałem oceny wydarzenia. Daleki jestem od jego totalnej krytyki, jak również bezrefleksyjnego chwalenia, zatem każdy głos w tego typu dyskusji czytam z ciekawością.
W dyskusje te dość dobrze wpisuje się przeczytany przeze mnie tekst Katarzyny Szumlewicz "Wątki lewicowe we współczesnym ruchu kobiecym w Polsce". Ma on już swoje lata, ale to z ich perspektywy możemy ocenić, czy coś zmieniło się w kwestii kładzionych przez feministki i feministów akcentów. Szumlewicz zwraca w nim uwagę na omijanie przez część z nich kwestii systemowych przemian i ich wpływu na pogorszenie się sytuacji kobiet. Jej zdaniem poddanie się jednostronnej krytyce minionego ustroju poważnie utrudniło zdiagnozowanie istniejącej w naszym kraju biedy i wykluczenia, dotykającego znacznie częściej i mocniej kobiety niż mężczyzn.
Wydaje się z perspektywy roku 2010 że pewna część tych diagnoz uległa dezaktualizacji. Chyba najlepszym przykładem jest tu pewna ewolucja poglądów Magdaleny Środy. Jeszcze 2 lata temu wspierała ona pomysły, takie jak ułatwienie zwalniania kobiet w ciąży przez pracodawców, podczas gdy ostatnimi czasy nie ma problemu ze zwracaniem uwagi na to, że nie wszystko w PRL było gorsze niż obecnie, jeśli chodzi o sytuację kobiet, że rząd powinien wydawać więcej na żłobki i przedszkola zamiast na zbrojenia, zaś w zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego kładła silny nacisk na kwestię stworzenia socjalnej Europy. Także zarzuty wobec portalu Feminoteki wydają mi się przesadzone - w jego publicystyce widać przeróżne odcienie feminizmu, zaś w promowanych zaproszeniach nie brakuje imprez o wydźwięku wyraźnie krytycznym wobec aktualnej sytuacji w kraju.
Nie chodzi mi tu o to, by z paternalistycznych pozycji lekceważyć głosy krytyczne wobec głównego nurtu jednego z nurtów społeczeństwa obywatelskiego. Wiele z nich jest bardzo ciekawych i wartych dyskusji - tak jak dostępny na stronach Think Tanku Feministycznego tekst Szumlewicz. Istnienie alternatywnych narracji tworzy warunki do debaty, z której wnioski mogą pomóc - jeśli będzie ona prowadzona na zasadzie równego dostępu stron - w dalszym planowaniu działań ruchu. Rozumiem też, skąd biorą się głosy zniecierpliwienia, sam bowiem dochodzę do wniosku, że niezależnie od tego, co by się robiło, i tak ktosia/ktoś będzie niezadowolona/y. Być może, co nie zwalnia nas z dyskusji. Angażując energię i zapał w jakieś przedsięwzięcie, możemy nie dostrzegać jego luk i wad, które widzą osoby postronne. Chwila dialogu może pozwolić nam na uniknięcie raf i pójście do przodu - a na tym zależy chyba nam wszystkim.
Kiedy one nadejdą? Trudno powiedzieć. W wypadku organizacji feministycznych część z nich nabrała wiatru w żagle po Kongresie Kobiet. Debata na temat znaczenia tego i towarzyszących mu wydarzeń - w tym kongresów regionalnych i zbiórki podpisów pod ustawą parytetową - trwa. Dość nowy tekst na lewica.pl, będący przedrukiem dyskusji w "Zadrze" pokazuje, że środowisko kobiece, tak jak i każde inne, dalekie jest od jednomyślności. Sam z ciekawością przeczytałem i opisałem publikację wydaną w związku z Kongresem i to pod jej kątem dokonywałem oceny wydarzenia. Daleki jestem od jego totalnej krytyki, jak również bezrefleksyjnego chwalenia, zatem każdy głos w tego typu dyskusji czytam z ciekawością.
W dyskusje te dość dobrze wpisuje się przeczytany przeze mnie tekst Katarzyny Szumlewicz "Wątki lewicowe we współczesnym ruchu kobiecym w Polsce". Ma on już swoje lata, ale to z ich perspektywy możemy ocenić, czy coś zmieniło się w kwestii kładzionych przez feministki i feministów akcentów. Szumlewicz zwraca w nim uwagę na omijanie przez część z nich kwestii systemowych przemian i ich wpływu na pogorszenie się sytuacji kobiet. Jej zdaniem poddanie się jednostronnej krytyce minionego ustroju poważnie utrudniło zdiagnozowanie istniejącej w naszym kraju biedy i wykluczenia, dotykającego znacznie częściej i mocniej kobiety niż mężczyzn.
Wydaje się z perspektywy roku 2010 że pewna część tych diagnoz uległa dezaktualizacji. Chyba najlepszym przykładem jest tu pewna ewolucja poglądów Magdaleny Środy. Jeszcze 2 lata temu wspierała ona pomysły, takie jak ułatwienie zwalniania kobiet w ciąży przez pracodawców, podczas gdy ostatnimi czasy nie ma problemu ze zwracaniem uwagi na to, że nie wszystko w PRL było gorsze niż obecnie, jeśli chodzi o sytuację kobiet, że rząd powinien wydawać więcej na żłobki i przedszkola zamiast na zbrojenia, zaś w zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego kładła silny nacisk na kwestię stworzenia socjalnej Europy. Także zarzuty wobec portalu Feminoteki wydają mi się przesadzone - w jego publicystyce widać przeróżne odcienie feminizmu, zaś w promowanych zaproszeniach nie brakuje imprez o wydźwięku wyraźnie krytycznym wobec aktualnej sytuacji w kraju.
Nie chodzi mi tu o to, by z paternalistycznych pozycji lekceważyć głosy krytyczne wobec głównego nurtu jednego z nurtów społeczeństwa obywatelskiego. Wiele z nich jest bardzo ciekawych i wartych dyskusji - tak jak dostępny na stronach Think Tanku Feministycznego tekst Szumlewicz. Istnienie alternatywnych narracji tworzy warunki do debaty, z której wnioski mogą pomóc - jeśli będzie ona prowadzona na zasadzie równego dostępu stron - w dalszym planowaniu działań ruchu. Rozumiem też, skąd biorą się głosy zniecierpliwienia, sam bowiem dochodzę do wniosku, że niezależnie od tego, co by się robiło, i tak ktosia/ktoś będzie niezadowolona/y. Być może, co nie zwalnia nas z dyskusji. Angażując energię i zapał w jakieś przedsięwzięcie, możemy nie dostrzegać jego luk i wad, które widzą osoby postronne. Chwila dialogu może pozwolić nam na uniknięcie raf i pójście do przodu - a na tym zależy chyba nam wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz