Nasz rząd znalazł unikalny w skali światowej sposób na gospodarcze spowolnienie. Można go scharakteryzować w trzech słowach, odzwierciedlających trzy fazy działań Donalda Tuska. To zaprzeczenie, bagatelizowanie i cięcia. Kiedy w Stanach Zjednoczonych na poważnie pękła bańka na rynku nieruchomości, Platforma Obywatelska wysyłała kojące komunikaty, chyba zupełnie bagatelizujące fakt globalizacji gospodarki. Nas spowolnienie światowych gospodarek miało nie dotyczyć, a PiS i SLD, które uważały wówczas inaczej, premier "sama miłość" Tusk odsądzał od czci i wiary, zarzucając panikarstwo. Potem przyszedł czas na uznanie, że rezultaty kryzysu jednak nas dotkną, ale nie jest to powód do gwałtownej rewizji budżetu. W międzyczasie powoli zaczęło rosnąć bezrobocie, a złotówka pod wpływem spekulacji szalała. Było groźnie, ale sytuację udało się opanować. Teraz "nagle" okazało się, że budżet dostał mniej pieniędzy niż planował i trzeba łatać potencjalną dziurę budżetową. Oczywiście pan premier za wszelką cenę chce uniknąć podwyżek podatków (chociaż zmniejszenie ilości stawek PIT z trzech do dwóch dość mocno uderzyło w budżet), więc pojawiły się plany kuriozalnych cięć. Jak już wspominałem - państwo będzie oszczędzać na podręcznikach dla niewidomych, na biletach ulgowych dla "bogatych studentów" , a do tego likwidacji ulegnie symbol rzekomej "troski" PO o najuboższych - rezerwa solidarności społecznej. Resztę braków załata się dochodami z prywatyzacji. Sprzedaż przedsiębiorstw w czasie bessy, na dodatek nie wykazująca zastanowienia nad skalą procesu, każe powątpiewać w strategiczne myślenie Platformy. Dochody z prywatyzacji kiedyś się skończą, a budżet przede wszystkim potrzebuje silnych, stabilnych i trwałych źródeł finansowania ludzkich potrzeb. Ale na cóż PO ma się tym martwić, najwyżej zostawi tego typu problemy swoim następcom.
No i rząd jak dziecko cieszy się z nielicznych publikacji zagranicznej prasy, które wyrażają zdumienie dobrym stanem polskiej gospodarki. Rząd Tuska zdaje się cieszyć, że nie musi proponować jakichkolwiek pakietów stymulacyjnych i sięgać po takie "obrzydlistwa", jak keynesowskie z ducha narzędzia służące poprawie popytu. Nic zatem nie dzieje się z podatkiem VAT i ewentualną obniżką (ba, nawet przebąkiwano o jego podwyżce), nie ma żadnego zainteresowania w rozwoju energetyki odnawialnej, ani widu, ani słychu o propozycjach rządu na regulacje sektora finansowego na skalę unijną. Nic - bo po co. Wygląda na to, że Donald Tusk wierzy jeszcze w tezę, że tego typu kryzysy są naturalnym mechanizmem gospodarczej samoregulacji i nie warto w związku z tym podejmować działania, które mogą pokalać "niezbywalną wolność rynków". Tusk ostatnim praktykiem neoliberalizmu w Europie? Aż tak źle nie jest, aczkolwiek niewątpliwie znajduje się on w awangardzie.
Dopiero teraz udało mi się przebrnąć przez "Kryzys" Krytyki Politycznej. Najpierw nieco na niego się czekało (pojawiały się nawet wątpliwości, czy KP zdąży z wydaniem przewodnika do końca recesji), potem - z powodu sesji - nie miało się zbyt dużo czasu na lekturę. Ogólnie jednak z pewną przykrością stwierdzam, że w rok od pojawienia się w przestrzeni medialnej poczucia, że być może czeka nas spowolnienie, reader ten nie za bardzo zachwyca. Nie dlatego, że nie ma w nim co czytać - jest i zdecydowanie zapoznać się z nim warto. Tak naprawdę jednak zawarte w nim teksty zdają się wahać między dość hermetycznym opisem powodów kryzysu a bardziej "ludzkimi" tekstami polskich twórców, a ta nierówność bywa bardzo trudna, by przez nią przebrnąć. Najdłuższy tekst - 60-stronnicowy esej "Nowy boom czy nowa bańka" Roberta Brennera czytałem pół tygodnia. Nie było łatwo.
Nie zamierzam tylko zrzędzić, aczkolwiek już np. zaprezentowane w liczącej ciut ponad 430 stron książce socjaldemokratyczne rozwiązania problemów zderegulowanej gospodarki nie robią takiego wielkiego wrażenia np. po opublikowaniu przez Europejską Partię Zielonych kompleksowego planu działań w sektorze finansowym - "Weźmy kapitalizm na zieloną smycz". Takie działania, jak objęcie wszelkich instytucji parabankowych legislacją bankową, ograniczenie dźwigni finansowej (czasem stosunek długów instytucji udzielających pożyczek w stosunku do kapitału własnego potrafił wynieść 30-35:1!) czy nadzorowanie miejsc zachodzących konfliktów interesów, takich jak agencje ratingowe, którym zależy na zleceniach, więc dają swoim klientom wysokie wskaźniki, zdają się być dziś oczywistością. Inna sprawa, że wiele o tym się mówi, a niewiele jeszcze realnie zrobiono dla realnej przebudowy międzynarodowej architektury finansowej.
Nie ma co rozpisywać się tu nad źródłami kryzysu - warto samemu przedrzeć się przez tabelki i teksty i zobaczyć, jak polityka fiskalna i monetarna może wpłynąć na przeniesienie się inwestycji spekulacyjnych z jednego sektora na drugi, np. z internetowego na mieszkaniowy, a następnie do działu surowców energetycznych. Opanowane przez neoliberalnych ideologów instytucje, takie jak Fed pod przywództwem Alana Greenspana (swoją drogą jego spowiedź przez amerykańską komisją parlamentarną jednak jest przereklamowana), który najzwyczajniej w świecie "olał" zalecenie Kongresu dotyczące stworzenia przez tę instytucję ram regulacyjnych przy refinansowaniu pożyczek hipotecznych. Także i legislatorzy nie są tu bez winy, sami bowiem - już przy republikańskiej większości - uchylili w 1999 roku ustawę Glass-Steagal Act, zabraniającej łączenia bankom działalności komercyjnej i inwestycyjnej. W ten sposób utorowano drogę do stworzenia instytucji "zbyt dużych, by upaść" i do niebezpiecznej koncentracji rynku, ograniczającej konkurencję i stanowiącej poważne zagrożenie dla ekonomicznej stabilności w wypadku bankructwa którejś z nich.
Dziś pojawia się coraz więcej postulatów, które idą w kierunku zapobieżenia powtórce takiej sytuacji. Ponowne rozdzielenie bankowości inwestycyjnej od komercyjnej, też zapobieżenie koncentracji na rynku czy też wprowadzenie większego wpływu społecznego na znacjonalizowane instytucje finansowe - to tylko kilka z nich. W innym kierunku podążać chce nawrócony z neoliberalizmu Jeffrey Sachs. Chce on walczyć jednocześnie z kryzysem finansowym i klimatycznym, budując międzynarodowe porozumienie na rzecz prac badawczych nad zrównoważonym rozwojem, transferu czystych technologii na "globalne Południe" i zintensyfikowania działań na rzecz osiągnięcia przez kraje rozwijające się Milenijnych Celów Rozwojowych.
Podobnych pomysłów znajdziemy tu więcej - idą one w kierunku przestawienia gospodarki na "zielone tory", zmniejszenia poziomu asymetrii informacji, poprawy sytuacji osób poszkodowanych przez dotychczasową politykę (zachowanie domów przez osoby, które wzięły kredyty hipoteczne, wzrost płacy minimalnej, ułatwienia w zakładaniu związków zawodowych, wreszcie reforma systemu opieki zdrowotnej w USA) i działaniom przeciwcyklicznym w dziedzinie gospodarki. Kryzys stał się wielką okazją do rewizji dotychczas dominujących przekonań o gospodarce, rozwoju nowoczesnej infrastruktury, zatrzymania wzrostu nierówności społecznych i demokratyzacji stosunków gospodarczych. Inne rządy korzystają z tej okazji, tworząc podstawy trwałego, zrównoważonego rozwoju - jedne mniej, inne bardziej umiejętnie. A nasz? Szkoda gadać...
No i rząd jak dziecko cieszy się z nielicznych publikacji zagranicznej prasy, które wyrażają zdumienie dobrym stanem polskiej gospodarki. Rząd Tuska zdaje się cieszyć, że nie musi proponować jakichkolwiek pakietów stymulacyjnych i sięgać po takie "obrzydlistwa", jak keynesowskie z ducha narzędzia służące poprawie popytu. Nic zatem nie dzieje się z podatkiem VAT i ewentualną obniżką (ba, nawet przebąkiwano o jego podwyżce), nie ma żadnego zainteresowania w rozwoju energetyki odnawialnej, ani widu, ani słychu o propozycjach rządu na regulacje sektora finansowego na skalę unijną. Nic - bo po co. Wygląda na to, że Donald Tusk wierzy jeszcze w tezę, że tego typu kryzysy są naturalnym mechanizmem gospodarczej samoregulacji i nie warto w związku z tym podejmować działania, które mogą pokalać "niezbywalną wolność rynków". Tusk ostatnim praktykiem neoliberalizmu w Europie? Aż tak źle nie jest, aczkolwiek niewątpliwie znajduje się on w awangardzie.
Dopiero teraz udało mi się przebrnąć przez "Kryzys" Krytyki Politycznej. Najpierw nieco na niego się czekało (pojawiały się nawet wątpliwości, czy KP zdąży z wydaniem przewodnika do końca recesji), potem - z powodu sesji - nie miało się zbyt dużo czasu na lekturę. Ogólnie jednak z pewną przykrością stwierdzam, że w rok od pojawienia się w przestrzeni medialnej poczucia, że być może czeka nas spowolnienie, reader ten nie za bardzo zachwyca. Nie dlatego, że nie ma w nim co czytać - jest i zdecydowanie zapoznać się z nim warto. Tak naprawdę jednak zawarte w nim teksty zdają się wahać między dość hermetycznym opisem powodów kryzysu a bardziej "ludzkimi" tekstami polskich twórców, a ta nierówność bywa bardzo trudna, by przez nią przebrnąć. Najdłuższy tekst - 60-stronnicowy esej "Nowy boom czy nowa bańka" Roberta Brennera czytałem pół tygodnia. Nie było łatwo.
Nie zamierzam tylko zrzędzić, aczkolwiek już np. zaprezentowane w liczącej ciut ponad 430 stron książce socjaldemokratyczne rozwiązania problemów zderegulowanej gospodarki nie robią takiego wielkiego wrażenia np. po opublikowaniu przez Europejską Partię Zielonych kompleksowego planu działań w sektorze finansowym - "Weźmy kapitalizm na zieloną smycz". Takie działania, jak objęcie wszelkich instytucji parabankowych legislacją bankową, ograniczenie dźwigni finansowej (czasem stosunek długów instytucji udzielających pożyczek w stosunku do kapitału własnego potrafił wynieść 30-35:1!) czy nadzorowanie miejsc zachodzących konfliktów interesów, takich jak agencje ratingowe, którym zależy na zleceniach, więc dają swoim klientom wysokie wskaźniki, zdają się być dziś oczywistością. Inna sprawa, że wiele o tym się mówi, a niewiele jeszcze realnie zrobiono dla realnej przebudowy międzynarodowej architektury finansowej.
Nie ma co rozpisywać się tu nad źródłami kryzysu - warto samemu przedrzeć się przez tabelki i teksty i zobaczyć, jak polityka fiskalna i monetarna może wpłynąć na przeniesienie się inwestycji spekulacyjnych z jednego sektora na drugi, np. z internetowego na mieszkaniowy, a następnie do działu surowców energetycznych. Opanowane przez neoliberalnych ideologów instytucje, takie jak Fed pod przywództwem Alana Greenspana (swoją drogą jego spowiedź przez amerykańską komisją parlamentarną jednak jest przereklamowana), który najzwyczajniej w świecie "olał" zalecenie Kongresu dotyczące stworzenia przez tę instytucję ram regulacyjnych przy refinansowaniu pożyczek hipotecznych. Także i legislatorzy nie są tu bez winy, sami bowiem - już przy republikańskiej większości - uchylili w 1999 roku ustawę Glass-Steagal Act, zabraniającej łączenia bankom działalności komercyjnej i inwestycyjnej. W ten sposób utorowano drogę do stworzenia instytucji "zbyt dużych, by upaść" i do niebezpiecznej koncentracji rynku, ograniczającej konkurencję i stanowiącej poważne zagrożenie dla ekonomicznej stabilności w wypadku bankructwa którejś z nich.
Dziś pojawia się coraz więcej postulatów, które idą w kierunku zapobieżenia powtórce takiej sytuacji. Ponowne rozdzielenie bankowości inwestycyjnej od komercyjnej, też zapobieżenie koncentracji na rynku czy też wprowadzenie większego wpływu społecznego na znacjonalizowane instytucje finansowe - to tylko kilka z nich. W innym kierunku podążać chce nawrócony z neoliberalizmu Jeffrey Sachs. Chce on walczyć jednocześnie z kryzysem finansowym i klimatycznym, budując międzynarodowe porozumienie na rzecz prac badawczych nad zrównoważonym rozwojem, transferu czystych technologii na "globalne Południe" i zintensyfikowania działań na rzecz osiągnięcia przez kraje rozwijające się Milenijnych Celów Rozwojowych.
Podobnych pomysłów znajdziemy tu więcej - idą one w kierunku przestawienia gospodarki na "zielone tory", zmniejszenia poziomu asymetrii informacji, poprawy sytuacji osób poszkodowanych przez dotychczasową politykę (zachowanie domów przez osoby, które wzięły kredyty hipoteczne, wzrost płacy minimalnej, ułatwienia w zakładaniu związków zawodowych, wreszcie reforma systemu opieki zdrowotnej w USA) i działaniom przeciwcyklicznym w dziedzinie gospodarki. Kryzys stał się wielką okazją do rewizji dotychczas dominujących przekonań o gospodarce, rozwoju nowoczesnej infrastruktury, zatrzymania wzrostu nierówności społecznych i demokratyzacji stosunków gospodarczych. Inne rządy korzystają z tej okazji, tworząc podstawy trwałego, zrównoważonego rozwoju - jedne mniej, inne bardziej umiejętnie. A nasz? Szkoda gadać...
4 komentarze:
Dość ciekawe jest czytanie o krytyce rzadu w zajadłej formie, w syttuacji w ktorej znajduje sie kraj zarzadzany przez ów rząd..A sytuacja nie jest zła..chyba tylko tak krytyczna opinie moga wydawac osoby, ktore na wlasne oczy i "dupska" nie widzialy i nie odczuły coten kryzys moze uczynic z rzeczywistościa codziennosci w kraju nim dotknietym...Wiec proponuje sie przejechać na przykład na ZIELONA WYSPE i dopiero wtedy biadolic nad sytuacja naszego kraju. Cokolwiek mozna zarzucic ekipie tuska (ponoc liberalnej - haha) , a mozna duzo i owszem to pewnym mozna byc jednego. lewcka ekipa z pewnoscia by ten kraj pograzyla, a wam odbijalo by sie to czkawka przy weselach waszych dzieci...
Hmm, nie jestem przekonany do tezy o automatycznym rozwaleniu sytuacji gospodarczej w Polsce w wyniku rządów lewicy. Z tego co pamiętam ostatnie spowolnienie gospodarcze (90 mld dziury budżetowej + wzrost gospodarczy w okolicach 1%) mieliśmy mieć w roku 2001 po rządach Jerzego Buzka (dziś PO), a dziurę ową łatało SLD, które - co by nie mówić o korupcji, zdradzie lewicowych ideałów etc. - w 2005 oddawało kraj ze wzrostem PKB 5%.
Piszę o PO jako o neoliberałach - to zasadnicza różnica w porównaniu do liberałów. Że nie jest fatalnie - owszem, ale by nie było gorzej, a wzrost miał stabilne podstawy warto by było pokusić się o więcej niż aktualną bezczynność, bo np. - tak jak napisałem - dochody z planowanych prywatyzacji nie są stabilnym źródłem długofalowego, zrównoważonego budżetu. A że i Polskę dotyka zahamowanie (szczęśliwie nie największe w Europie) nie trzeba chyba mówić - w poniedziałki w Internecie na Gazecie Praca rok temu było po 2.500 ofert pracy, teraz nieco ponad 1.000, bezrobocie znów wróciło do stanu dwucyfrowego... To nie są raczej powody do optymizmu...
Nie twierdzę, że okres 1997-2001 było czyms godnym pochwały. Badz co badz to wlasnie lewicowe ekipy okazaly sie najbardziej liberlne ekonomicznie, a rzeczy samej wlasnie prawica p czesci odwolujaca sie do liberalnego widzenia rynku zdlawiala nasza gospodarke...ale nalezy to zrzucic na karb ukladu na scenie politycznej. chwala lewicy za 2001 - 2005, ale niestety dzisiaj lewica z napieralskim to juz prawdziwy róż zaczyna być, ktory nie naprawi panstwa rozdawnictwem i nie stworzy madrego prawa ulatwiajacego zycie obywatelom. Jak napisałem wcześniej daleki jestem od piania z wynikow pracy rzadu,ale pokrzepia mnie to że mogloby byc jeszcze gorzej, gdybysmy sie zapozyczali bez opamietania w imie oprwy tego co i tak nie wyglada najgorzej. poza tym pamietajmy o realiach w jakich sprawuje wladze ow rzad, realicach parlamentarno palacowych.
Ależ pamiętam obserwatorzelaicki, pamiętam:) Jak również wie, że "zawsze mogło być gorzej" - chodzi mi tylko o to, że kryzys stał się momentem przewartościowania dotychczasowych przekonań ekonomicznych (no, kiedy się patrzy na los "bałtyckich tygrysów", które miały być żywym dowodem na wyższość podatku liniowego, trudno żywić optymizm w tym względzie) i czasem, kiedy paradoksalnie można sobie pozwolić na więcej eksperymentów.
Istnieje spora grupa narzędzi przeciwcyklicznych, która pozwala na inwestowanie w określone gałęzie gospodarki, które w przyszłości będą mogły być motorem pozytywnych zmian gospodarczych. Zidentyfikowano je w budownictwie (efektywność energetyczna), energetyce (odnawialne źródła energii), internecie, transporcie (rozwój kolei, zbiorowy transport miejski). Realizują one zasady zrównoważonego rozwoju ekologicznego, społecznego i ekonomicznego. Niestety, polski rząd w nie inwestuje - wiem, że ma deficyt, ale inne kraje też go mają i robią to wiedząc, że długofalowo może przynieść to zyski, tak jak w Niemczech (ćwierć miliona "zielonych miejsc pracy" utrzymanych i stworzonych w l. 1998-2005 przez czerwono-zieloną koalicję). A że obok inwestycji publicznych istotne jest wsparcie dla prywatnych inicjatyw (zmniejszanie biurokracji, koncesji etc.) zasadniczo nie podlega wątpliwości.
A to że nasza scena polityczna nie przypomina żadnej innej to kwestia na dłuuugą dyskusję, wcale mnie takie pomieszanie pojęć i znaczeń jak w polskiej polityce nie cieszy.
Pozdrawiam ciepło
Prześlij komentarz