Zawsze, kiedy myślę, że gorzej już być nie może i politycy z prawa i z lewa wymyślili już wszelkie najgłupsze możliwe pomysły, musi pojawić się taki, który zrewiduje moje przekonanie. Tak było z odwołaniem Magdaleny Jethon, wieloletniej dziennikarki radiowej Trójki i powołania w jej miejsce Jacka Sobali. Nowy zarząd Polskiego Radia, powstały w wyniku koalicji PiS-SLD, nie miał zbytniej litości dla jednej z nielicznych anten publicznej radiofonii, która radzi sobie ostatnio całkiem nieźle. Casus Trójki, o którą drży teraz pół świata nauki i kultury, a także coraz liczniejsza grupa słuchaczek i słuchaczy tego radia. Bezczelność tego żałośnie żarłocznego politycznego ataku, który nie da się obronić jakimkolwiek racjonalnym argumentem, jest porażająca. Jak w soczewce pokazuje on przyczyny, dla których pod względem szacunku dla państwa, jak również kultury politycznej, do Europy bardzo nam daleko.
Trójkę słuchałem kiedyś, akurat za czasów dość krytykowanego za obniżanie jego poziomu dyrektora Laskowskiego. Dziś, kiedy potrzebuję dobrej muzyki w tle pracy wybieram inne rozgłośnie lub włączam radio internetowe, pozostawiłem jednak po Trójce ciepłe uczucia i jestem pełen szacunku dla ogromu pracy, jaką najpierw Krzysztof Skowroński, a potem Magda Jethon, włożyli w odbudowę jakości programu, przy stale pogarszającym się klimacie wokół publicznych mediów w naszym kraju. Z powodu systematycznego podmywania przez PO idei abonamentu spadły z niego zyski, a w wypadku radia, które w 2/3 otrzymuje się właśnie z tego tytułu (co słychać, kiedy porównuje się poziom publicznej radiofonii ze znacznie bardziej skomercjalizowaną telewizją) oznaczało to spore kłopoty. Trójkę podratowały słuchaczki i słuchacze, zbierając 700 tysięcy złotych na zachowanie misyjności tej anteny. W kraju, w którym na instytucjach publicznych wiesza się psy (wyobraźmy sobie spontaniczną akcję społeczną pt. "Składka na ZUS"...), trzeba być ślepym, by nie dostrzegać, że na taką instytucję należy chuchać i dmuchać.
Argumenty za pozostawieniem Jethon, jak rzadko kiedy, mogły płynąć z dwóch stron - misyjności i ekonomicznej efektywności. Owszem, z perspektywy Warszawy i szerokopasmowego Internetu można mówić o powszechnym dostępie do kultury, kiedy jednak przypomni się o tym, że dostęp do sieci ma raptem połowa z nas, a w wielu miejscowościach publiczne radio (i to najczęściej Trójka właśnie, bowiem kosztem zwiększenia zasięgu najbardziej upolitycznionej Jedynki zmniejszyła się ilość nadajników Dwójki i Radia Euro) jest jedynym źródłem dostępu do np. jazzu, słuchowisk teatralnych na poziomie czy też najnowszych trendów w muzyce innej niż ta znana z Vivy czy MTV. Co zatem robi zarząd spółki wobec dyrektorki anteny, która ową misję wykonuje wzorowo, przekonując do siebie zdecydowaną większość zaniepokojonego poprzednią dymisją Skowrońskiego zespołu rozgłośni? Zwalnia ją, a na jej miejsce powołuje dziennikarza, który zabił już wówczas kultowe Radio Bis, kasując z niego audycje autorskie (które później musiał przywrócić), wprowadzając playlistę i doprowadzając do czterokrotnego obniżenia słuchalności Biski. Człowieka, który będąc dyrektorem Jedynki nie zrobił nic, by powstrzymać spadek jej słuchalności. Zaiste, świetny wybór...
Teraz odrobinę logiki rynkowej - jak wielkim trzeba być ignorantem, by decydować się na zmiany w kierownictwie stacji, która właśnie zdobyła 7% udziału w rynku słuchalności, rekordowy wynik od czasu rozpoczęcia tego typu badań w Polsce, a na najbardziej konkurencyjnym, warszawskim rynku (około 30 stacji) ma 10,3% udziału w rynku i zajmuje trzecie miejsce pod względem słuchalności miejsce i w większości dużych miast lokuje się w pierwszej trójce? Jak bardzo trzeba służyć politycznym zleceniodawcom, by na szefa stacji z założenia rozformatowanej uczynić faceta, który zasłynął sformatowaniem Biski, które przyniosło antenie takie straty, że pomimo wycofania się kolejnych dyrekcji z tego pomysłu radio to, po dziś dzień (jako Radio Euro) nie może wyjść ponad 0,2% i praktyczną nieobecność na dużych rynkach? Takiej stacji jak Trójka komercyjny nadawca, skupiony na cięciu kosztów i maksymalizacji zysków, raczej nie zrobi - wymaga ona sporego zespołu ludzi, więzi społecznych, wieloletniego budowania marki i zaufania. Porażające, że szefostwo PR tego nie widzi.
Media publiczne padły ofiarą spisku wszystkich głównych formacji polskiego życia społecznego, które dążyły bądź to do ich przejęcia, bądź to zniszczenia. Zamiast tworzyć warunki i ramy do pluralistycznej wymiany opinii w ich obrębie, uznawały one, że wyborcze zwycięstwo zapewni im ich totalne zdominowanie. Teza ta nigdy empirycznie się nie potwierdziła - formacja, która przejmowała TVP i PR ponosiła z reguły klęskę w kolejnych wyborach. W tym wypadku głównymi winnymi stają się po równi PO, która przygotowała ostatecznie odrzucony projekt likwidacji abonamentu bez jednoczesnych gwarancji finansowych dla mediów publicznych, jak i PiS i SLD, które zawłaszczyły własność publiczną dla własnych celów. Żeby jeszcze na czele Trójki stanął znów budzący kontrowersje, ale jednak całkiem przyzwoity w dyrektorowaniu stacją Krzysztof Skowroński - ale nie, Sojusz miał być przeciw. Taka to lewicowość SLD - dobrze ma być nam, a wszyscy mają mieć równy dostęp do chłamu. Sobala z wysoką jakością tworzenia radia nic wspólnego nie ma, sukcesem będzie, jeśli nie uda się mu zepsuć tego, co dostał w wyniku politycznego nadania. Panom od rzekomej "wrażliwości społecznej" z obu partii chciałbym przypomnieć jedno - ludzie mają prawo nie tylko do godnego życia, ale i dostępu do kultury i jej reprodukcji, prawo do słuchania czegoś innego niż żenujących dowcipów prowadzących wciśniętych między playlistowy plastik. I realizacja ich prawa jest Waszym obowiązkiem.
Trójki warto bronić, bo jest dziś ona ostatnią sympatyczną instytucją publiczną, której nie postrzega się jako skazaną na prywatyzację, nieefektywną spółkę kolesi. Przez 20 lat udowadniano nam, że publiczne musi być złej jakości, nieefektywne i drogie. By tego dowieść, potrafiono zniszczyć każdą, skutecznie działającą instytucję państwową, ograniczyć jej kompetencje bądź zapobiec zmianom na lepsze (jak niedawno w wypadku Kolei Mazowieckich). Obrona Trójki jest ostatnim krzykiem społeczeństwa, które chce walczyć o "swoją" instytucję publiczną, której słucha, która wyrabia gusta, informuje i na rzecz której ludzie nawet dobrowolnie się opodatkowują. Kiedy myślę o tym, jak niszczy się państwo w którym żyję, i instytucje, które do niego należą, nie ogarnia mnie już zwykłe zdenerwowanie czy irytacja. Ogarnia mnie prosty, atawistyczny wkurw i ochoty, by tym pieprzonym darmozjadom odebrać zabawki i oddać je z powrotem nam - obywatelkom i obywatelom tego kraju. Bo Polskie Radio nie jest ich radiem - jest NASZE. Mam nadzieję, że ta kradzież publicznej własności nie ujdzie im płazem - ale by tak się stało, Sejm musi uchwalić nową ustawę medialną, gwarantującą depolityzację wyboru władz mediów publicznych i ich stabilne finansowanie. Łatwo nie będzie, ale ducha nie traćmy.
Trójkę słuchałem kiedyś, akurat za czasów dość krytykowanego za obniżanie jego poziomu dyrektora Laskowskiego. Dziś, kiedy potrzebuję dobrej muzyki w tle pracy wybieram inne rozgłośnie lub włączam radio internetowe, pozostawiłem jednak po Trójce ciepłe uczucia i jestem pełen szacunku dla ogromu pracy, jaką najpierw Krzysztof Skowroński, a potem Magda Jethon, włożyli w odbudowę jakości programu, przy stale pogarszającym się klimacie wokół publicznych mediów w naszym kraju. Z powodu systematycznego podmywania przez PO idei abonamentu spadły z niego zyski, a w wypadku radia, które w 2/3 otrzymuje się właśnie z tego tytułu (co słychać, kiedy porównuje się poziom publicznej radiofonii ze znacznie bardziej skomercjalizowaną telewizją) oznaczało to spore kłopoty. Trójkę podratowały słuchaczki i słuchacze, zbierając 700 tysięcy złotych na zachowanie misyjności tej anteny. W kraju, w którym na instytucjach publicznych wiesza się psy (wyobraźmy sobie spontaniczną akcję społeczną pt. "Składka na ZUS"...), trzeba być ślepym, by nie dostrzegać, że na taką instytucję należy chuchać i dmuchać.
Argumenty za pozostawieniem Jethon, jak rzadko kiedy, mogły płynąć z dwóch stron - misyjności i ekonomicznej efektywności. Owszem, z perspektywy Warszawy i szerokopasmowego Internetu można mówić o powszechnym dostępie do kultury, kiedy jednak przypomni się o tym, że dostęp do sieci ma raptem połowa z nas, a w wielu miejscowościach publiczne radio (i to najczęściej Trójka właśnie, bowiem kosztem zwiększenia zasięgu najbardziej upolitycznionej Jedynki zmniejszyła się ilość nadajników Dwójki i Radia Euro) jest jedynym źródłem dostępu do np. jazzu, słuchowisk teatralnych na poziomie czy też najnowszych trendów w muzyce innej niż ta znana z Vivy czy MTV. Co zatem robi zarząd spółki wobec dyrektorki anteny, która ową misję wykonuje wzorowo, przekonując do siebie zdecydowaną większość zaniepokojonego poprzednią dymisją Skowrońskiego zespołu rozgłośni? Zwalnia ją, a na jej miejsce powołuje dziennikarza, który zabił już wówczas kultowe Radio Bis, kasując z niego audycje autorskie (które później musiał przywrócić), wprowadzając playlistę i doprowadzając do czterokrotnego obniżenia słuchalności Biski. Człowieka, który będąc dyrektorem Jedynki nie zrobił nic, by powstrzymać spadek jej słuchalności. Zaiste, świetny wybór...
Teraz odrobinę logiki rynkowej - jak wielkim trzeba być ignorantem, by decydować się na zmiany w kierownictwie stacji, która właśnie zdobyła 7% udziału w rynku słuchalności, rekordowy wynik od czasu rozpoczęcia tego typu badań w Polsce, a na najbardziej konkurencyjnym, warszawskim rynku (około 30 stacji) ma 10,3% udziału w rynku i zajmuje trzecie miejsce pod względem słuchalności miejsce i w większości dużych miast lokuje się w pierwszej trójce? Jak bardzo trzeba służyć politycznym zleceniodawcom, by na szefa stacji z założenia rozformatowanej uczynić faceta, który zasłynął sformatowaniem Biski, które przyniosło antenie takie straty, że pomimo wycofania się kolejnych dyrekcji z tego pomysłu radio to, po dziś dzień (jako Radio Euro) nie może wyjść ponad 0,2% i praktyczną nieobecność na dużych rynkach? Takiej stacji jak Trójka komercyjny nadawca, skupiony na cięciu kosztów i maksymalizacji zysków, raczej nie zrobi - wymaga ona sporego zespołu ludzi, więzi społecznych, wieloletniego budowania marki i zaufania. Porażające, że szefostwo PR tego nie widzi.
Media publiczne padły ofiarą spisku wszystkich głównych formacji polskiego życia społecznego, które dążyły bądź to do ich przejęcia, bądź to zniszczenia. Zamiast tworzyć warunki i ramy do pluralistycznej wymiany opinii w ich obrębie, uznawały one, że wyborcze zwycięstwo zapewni im ich totalne zdominowanie. Teza ta nigdy empirycznie się nie potwierdziła - formacja, która przejmowała TVP i PR ponosiła z reguły klęskę w kolejnych wyborach. W tym wypadku głównymi winnymi stają się po równi PO, która przygotowała ostatecznie odrzucony projekt likwidacji abonamentu bez jednoczesnych gwarancji finansowych dla mediów publicznych, jak i PiS i SLD, które zawłaszczyły własność publiczną dla własnych celów. Żeby jeszcze na czele Trójki stanął znów budzący kontrowersje, ale jednak całkiem przyzwoity w dyrektorowaniu stacją Krzysztof Skowroński - ale nie, Sojusz miał być przeciw. Taka to lewicowość SLD - dobrze ma być nam, a wszyscy mają mieć równy dostęp do chłamu. Sobala z wysoką jakością tworzenia radia nic wspólnego nie ma, sukcesem będzie, jeśli nie uda się mu zepsuć tego, co dostał w wyniku politycznego nadania. Panom od rzekomej "wrażliwości społecznej" z obu partii chciałbym przypomnieć jedno - ludzie mają prawo nie tylko do godnego życia, ale i dostępu do kultury i jej reprodukcji, prawo do słuchania czegoś innego niż żenujących dowcipów prowadzących wciśniętych między playlistowy plastik. I realizacja ich prawa jest Waszym obowiązkiem.
Trójki warto bronić, bo jest dziś ona ostatnią sympatyczną instytucją publiczną, której nie postrzega się jako skazaną na prywatyzację, nieefektywną spółkę kolesi. Przez 20 lat udowadniano nam, że publiczne musi być złej jakości, nieefektywne i drogie. By tego dowieść, potrafiono zniszczyć każdą, skutecznie działającą instytucję państwową, ograniczyć jej kompetencje bądź zapobiec zmianom na lepsze (jak niedawno w wypadku Kolei Mazowieckich). Obrona Trójki jest ostatnim krzykiem społeczeństwa, które chce walczyć o "swoją" instytucję publiczną, której słucha, która wyrabia gusta, informuje i na rzecz której ludzie nawet dobrowolnie się opodatkowują. Kiedy myślę o tym, jak niszczy się państwo w którym żyję, i instytucje, które do niego należą, nie ogarnia mnie już zwykłe zdenerwowanie czy irytacja. Ogarnia mnie prosty, atawistyczny wkurw i ochoty, by tym pieprzonym darmozjadom odebrać zabawki i oddać je z powrotem nam - obywatelkom i obywatelom tego kraju. Bo Polskie Radio nie jest ich radiem - jest NASZE. Mam nadzieję, że ta kradzież publicznej własności nie ujdzie im płazem - ale by tak się stało, Sejm musi uchwalić nową ustawę medialną, gwarantującą depolityzację wyboru władz mediów publicznych i ich stabilne finansowanie. Łatwo nie będzie, ale ducha nie traćmy.
4 komentarze:
Nota bene
Krzysztofowi Skowrońskiemu nie był przeciwny "Sojusz", jak jest napisane, ale sam Krzysztof Skowroński, który w ostatnim czasie KILKAKROTNIE odmawiał powrócenia na stanowisko dyrektora. Decyzja, czy to on będzie ponownie dyrektorem zależała już wyłącznie od niego. Zarząd PR był "za", co jest nagminnie przeinaczane w mediach.
Z resztą treści zgadzam się w pełni.
Sergiusz
Dziękuję za informację, nie siedzę aż tak bardzo w środku tego, co na Myśliwieckiej się dzieje (nie pracuję tam), więc informację opieram na tym, co udało mi się wytropić w mediach. Jeśli wiesz może coś więcej na ten temat to z chęcią poczytam, mnie np. ciekawi w jakim okresie (i który) zarząd PR zwracał się do Skowrońskiego w tej sprawie - z czystej ciekawości.
Pozdrawiam ciepło
Dziękuje świetny artykuł znakomicie oddaje istote sytuacji i moje odczucia. gratuluje i zycze sobie i autorowi krotkiego dyrekotorowania pana Sobali i wielu dalszych dziesieciolecie Trojki
Rozumiem, tej informacji o odmowie samego Skowrońskiego raczej nie ma w mediach. Powrót proponował mu obecny zarząd. To, że Magdaleny Jethon nie będzie na stanowisku dyrektora, wiadomo było od jakiegoś czasu. Albo przynajmniej spodziewano się tego. Karty zostały przecież rozdane wtedy, gdy PISowi przypadła Trójka - o tym, to już w mediach było napisane. I wtedy właśnie popozycje dostawał red. Skowroński. Nie chciał wracać.
Sergiusz
Prześlij komentarz