W ramach dyskusji nt. Powstania Warszawskiego chciałbym przybliżyć tekst, który napisałem 2 lata temu (daty zostały w nim podmienione na aktualne). Dotyczy on kamienicy na Brzozowej 12, która w okresie międzywojennym była siedzibą Kooperatywy Profesorów Uniwersytetu i Politechniki, a w którym w czasie Powstania bronili się przez nazistowskimi atakami syndykaliści i socjaliści. Historia ta nie jest szerzej znana w obiegu pamięci publicznej, bowiem bojownicy tam walczący, pomimo dzielącej ich ideologii, wspólnymi siłami walczyli z faszystowską nietolerancją i nienawiścią.
W roku 1944, na mocy decyzji kierownictwa, zdecydowano o wybuchu powstania w Warszawie. Zlekceważono doświadczenia Lwowa i Wilna, gdzie najpierw oddziały Armii Krajowej pomagały Armii Czerwonej w walce z Niemcami, a następnie były zmuszane do rozbrojenia i rozproszenia. Wielu z partyzantów skończyło w sowieckiej niewoli. Mimo to wierzono, że wyzwolonej samodzielnie stolicy wojska radzieckie sobie nie podporządkują. Jednocześnie liczyli na ich pomoc.
Już pierwsze dni powstania pokazały, że początkowy entuzjazm to za mało. Niemcy, po początkowym zaskoczeniu, zdołali się przegrupować i przejść do kontrofensywy. Stalin nie miał zamiaru pomagać powstańcom. Realne wsparcie zaczął udzielać, gdy było już wiadomo, że sprawa będzie przegrana, a mimo wszystko można będzie wykrwawić wroga. Jego wojska wkroczyły do zgliszcz Warszawy 17 stycznia 1945, gdzie z bliska mogły zobaczyć obraz zrównanego z ziemią miasta, które zostawili samemu sobie.
Gdy słucha się o Powstaniu, dominuje obraz typowy dla rodzimej wizji przedstawiania walk zbrojnych. Mamy zatem bohaterskich żołnierzy i ofiarną ludność cywilną, zdającą sobie sprawę z wielkiej wagi zachodzących wydarzeń. Wiele z tego jest prawdą, ale nie jest to kompletny obraz tego, co zdarzyło się przez 63 dni sierpnia, września i października 1944 roku.
Przez cały czas trwania działań zbrojnych cywile starali się ułożyć sobie życie. Ich i tak trudny los stał się jeszcze większym koszmarem. Przytłaczała rzeczywistość zakazów i reglamentacji. Entuzjazm pierwszych dni, kiedy po latach ujrzeć mogli polską flagę czy usłyszeć polską radiostację, zniknął, kiedy zaczęły się problemy z aprowizacją. Ostatnie dni, gdy na ulicach miast zobaczyć można było szkielety koni, obdartych ze wszystkich nadających się do spożycia kawałków, były prawdziwym piekłem na ziemi.
Tragiczny los gotował ludziom nazistowski okupant. Wojska III Rzeszy bezlitośnie pacyfikowały wszelki opór, czego najlepszym przykładem stała się Wola – dzielnica, w której w kilkudniowych rzeziach pomordowano kilkanaście tysięcy osób. Okrucieństwo Wermachtu i innych oddziałów faszystowskich, takich jak te rosyjskiego wojskowego Własowa, przyniosło śmierć i cierpienie. Późniejsza, systematyczna dewastacja miasta i wypędzenie z niego niemal wszystkich, poza tymi pozostającymi w ukryciu mieszkańców dopełniły obraz okupanta, którego 5 lat pobytu zapisało się stworzeniem getta dla ludności żydowskiej, rewizjami i łapankami.
W całym tym zgiełku okazało się, że nadal można być człowiekiem. Mimo olbrzymich trudności zawierano śluby, w początkowej fazie odbywały się pogrzeby, starano się dbać o chorych i o dzieci. Mimo to zginęło całe miasto, które po wojnie trzeba było odbudowywać niemal od zera. Wraz ze zniszczeniem stołecznej inteligencji zniknął także kręgosłup oporu przeciw totalitaryzmowi, który w ten sposób szybciej mógł zdławić opór sił demokratycznych.
Warto przypomnieć, że w Powstaniu nie walczyli także Polacy – razem na barykadach ginęli także Żydzi, Gruzini, Czesi, Słowacy, a także wiele innych narodowości, złączonych jednym celem – zakończeniem szaleństwa wojny, rozpętanej w imię krwawej, ekskluzywnej ideologii nierówności i nietolerancji. Wojska pod dowództwem generała Berlinga, narażającego się na późniejsze represje, forsowały Wisłę, aby chociaż spróbować pomóc dogorywającemu miastu.
W tym wszystkim musieli odnaleźć się i nasi bohaterowie – intelektualiści i syndykaliści ze Starego Miasta. Dzielnicy, która miała swoją specyfikę. To tutaj powstawały milicje PPS, strzegące spokoju na terenach opanowanych przez powstańców. Cieszyły się one znacznym szacunkiem tutejszej ludności. To właśnie na Brzozowej 12, do ostatnich dni Starówki tlił się opór. Opór ludzi tak bardzo od siebie różnych, którzy chcieli jednak wspólnymi siłami wywalczyć wolność dla siebie i przyszłych pokoleń. Wolność od faszyzmu, nienawiści i dyskryminacji.
Wśród intelektualistów wiele było wizji tego, jak powinna wyglądać niepodległa Polska. Syndykaliści nie mieli tego problemu – chcieli wolnego świata, bez granic i państwowej kontroli. Połączył ich wspólny wróg, jakim był faszyzm. Dla jednych i drugich był on zagrożeniem, tworzącym nowe podziały i nierówności. Rościł sobie prawa do jedynie słusznej interpretacji świata, a swe zbrodnicze przekonania realizował z chłodną precyzją. Barbarzyńskie plany unicestwienia narodów rzekomo „niższych ras” ktoś musiał powstrzymać. Bohaterski opór mieszkańców z Brzozowej 12 wpisywał się w ten nurt.
Kiedy dziś, po 65 latach stoimy pod tą kamienicą, musimy pamiętać o tym, że przesłanie z przeszłości zadaje nam pytania na przyszłość. Ci ludzie walczyli nie z sąsiadującym narodem, ale ideologią, która go opanowała. Historia równie bolesnych stosunków niemiecko-francuskich wskazuje, że dla dobra wspólnego można przekuć tragiczne przeżycia kilkusetletniej historii w zgodną współpracę, która kształtuje kontynent. Jest czas na to, by nasze stosunki z Niemcami weszły na podobny poziom.
Kiedy dziś, po 65 latach stoimy pod tą kamienicą, musimy pamiętać o tym, dlaczego ludzie o tak różnych przekonaniach zdecydowali się współdziałać ze sobą. To sprzeciw wobec totalitaryzmu, który ograniczał wolność i czynił ludzi poddanymi jakoby „wyższej rasy”. Niezgoda na taki stan rzeczy powinna towarzyszyć i nam, szczególnie, kiedy widzimy, jak pogrobowcy tamtych szaleńczych wizji podnoszą swoje głowy. Nie pozwólmy, oby pod płaszczykiem zamawiania piwa rosła nasza akceptacja dla tych, którzy nienawidzą drugiego człowieka ze względu na jego pochodzenie, kolor skóry czy przekonania.
Kiedy dziś, po 65 latach stoimy pod tą kamienicą, musimy pamiętać o tym, że czas już skończyć szaleństwo wojennej pożogi. Trzeba mówić głośno o tym, że pacyfizm nie jest kapitulanctwem. Pamiętajmy o George'u Orwellu, autorze słynnego „Roku 1984”, który był pacyfistą, a jednocześnie walczył o Hiszpanię wolną od generała Franco, dyktatora zachwalanego przez niektórych spośród naszych polityków. Nie wierzmy, że ta czy inna wspaniała broń zapewni nam bezpieczeństwo. Francuzi wierzyli tak w Linię Maginota. Czas budować stosunki międzynarodowe oparte na współpracy i dialogu. To właśnie dzięki tym wartościom udało się pokonać faszyzm. Pamiętajmy o tym, zanim zawierzymy się pod opiekę jakiemukolwiek mocarstwu.
W roku 1944, na mocy decyzji kierownictwa, zdecydowano o wybuchu powstania w Warszawie. Zlekceważono doświadczenia Lwowa i Wilna, gdzie najpierw oddziały Armii Krajowej pomagały Armii Czerwonej w walce z Niemcami, a następnie były zmuszane do rozbrojenia i rozproszenia. Wielu z partyzantów skończyło w sowieckiej niewoli. Mimo to wierzono, że wyzwolonej samodzielnie stolicy wojska radzieckie sobie nie podporządkują. Jednocześnie liczyli na ich pomoc.
Już pierwsze dni powstania pokazały, że początkowy entuzjazm to za mało. Niemcy, po początkowym zaskoczeniu, zdołali się przegrupować i przejść do kontrofensywy. Stalin nie miał zamiaru pomagać powstańcom. Realne wsparcie zaczął udzielać, gdy było już wiadomo, że sprawa będzie przegrana, a mimo wszystko można będzie wykrwawić wroga. Jego wojska wkroczyły do zgliszcz Warszawy 17 stycznia 1945, gdzie z bliska mogły zobaczyć obraz zrównanego z ziemią miasta, które zostawili samemu sobie.
Gdy słucha się o Powstaniu, dominuje obraz typowy dla rodzimej wizji przedstawiania walk zbrojnych. Mamy zatem bohaterskich żołnierzy i ofiarną ludność cywilną, zdającą sobie sprawę z wielkiej wagi zachodzących wydarzeń. Wiele z tego jest prawdą, ale nie jest to kompletny obraz tego, co zdarzyło się przez 63 dni sierpnia, września i października 1944 roku.
Przez cały czas trwania działań zbrojnych cywile starali się ułożyć sobie życie. Ich i tak trudny los stał się jeszcze większym koszmarem. Przytłaczała rzeczywistość zakazów i reglamentacji. Entuzjazm pierwszych dni, kiedy po latach ujrzeć mogli polską flagę czy usłyszeć polską radiostację, zniknął, kiedy zaczęły się problemy z aprowizacją. Ostatnie dni, gdy na ulicach miast zobaczyć można było szkielety koni, obdartych ze wszystkich nadających się do spożycia kawałków, były prawdziwym piekłem na ziemi.
Tragiczny los gotował ludziom nazistowski okupant. Wojska III Rzeszy bezlitośnie pacyfikowały wszelki opór, czego najlepszym przykładem stała się Wola – dzielnica, w której w kilkudniowych rzeziach pomordowano kilkanaście tysięcy osób. Okrucieństwo Wermachtu i innych oddziałów faszystowskich, takich jak te rosyjskiego wojskowego Własowa, przyniosło śmierć i cierpienie. Późniejsza, systematyczna dewastacja miasta i wypędzenie z niego niemal wszystkich, poza tymi pozostającymi w ukryciu mieszkańców dopełniły obraz okupanta, którego 5 lat pobytu zapisało się stworzeniem getta dla ludności żydowskiej, rewizjami i łapankami.
W całym tym zgiełku okazało się, że nadal można być człowiekiem. Mimo olbrzymich trudności zawierano śluby, w początkowej fazie odbywały się pogrzeby, starano się dbać o chorych i o dzieci. Mimo to zginęło całe miasto, które po wojnie trzeba było odbudowywać niemal od zera. Wraz ze zniszczeniem stołecznej inteligencji zniknął także kręgosłup oporu przeciw totalitaryzmowi, który w ten sposób szybciej mógł zdławić opór sił demokratycznych.
Warto przypomnieć, że w Powstaniu nie walczyli także Polacy – razem na barykadach ginęli także Żydzi, Gruzini, Czesi, Słowacy, a także wiele innych narodowości, złączonych jednym celem – zakończeniem szaleństwa wojny, rozpętanej w imię krwawej, ekskluzywnej ideologii nierówności i nietolerancji. Wojska pod dowództwem generała Berlinga, narażającego się na późniejsze represje, forsowały Wisłę, aby chociaż spróbować pomóc dogorywającemu miastu.
W tym wszystkim musieli odnaleźć się i nasi bohaterowie – intelektualiści i syndykaliści ze Starego Miasta. Dzielnicy, która miała swoją specyfikę. To tutaj powstawały milicje PPS, strzegące spokoju na terenach opanowanych przez powstańców. Cieszyły się one znacznym szacunkiem tutejszej ludności. To właśnie na Brzozowej 12, do ostatnich dni Starówki tlił się opór. Opór ludzi tak bardzo od siebie różnych, którzy chcieli jednak wspólnymi siłami wywalczyć wolność dla siebie i przyszłych pokoleń. Wolność od faszyzmu, nienawiści i dyskryminacji.
Wśród intelektualistów wiele było wizji tego, jak powinna wyglądać niepodległa Polska. Syndykaliści nie mieli tego problemu – chcieli wolnego świata, bez granic i państwowej kontroli. Połączył ich wspólny wróg, jakim był faszyzm. Dla jednych i drugich był on zagrożeniem, tworzącym nowe podziały i nierówności. Rościł sobie prawa do jedynie słusznej interpretacji świata, a swe zbrodnicze przekonania realizował z chłodną precyzją. Barbarzyńskie plany unicestwienia narodów rzekomo „niższych ras” ktoś musiał powstrzymać. Bohaterski opór mieszkańców z Brzozowej 12 wpisywał się w ten nurt.
Kiedy dziś, po 65 latach stoimy pod tą kamienicą, musimy pamiętać o tym, że przesłanie z przeszłości zadaje nam pytania na przyszłość. Ci ludzie walczyli nie z sąsiadującym narodem, ale ideologią, która go opanowała. Historia równie bolesnych stosunków niemiecko-francuskich wskazuje, że dla dobra wspólnego można przekuć tragiczne przeżycia kilkusetletniej historii w zgodną współpracę, która kształtuje kontynent. Jest czas na to, by nasze stosunki z Niemcami weszły na podobny poziom.
Kiedy dziś, po 65 latach stoimy pod tą kamienicą, musimy pamiętać o tym, dlaczego ludzie o tak różnych przekonaniach zdecydowali się współdziałać ze sobą. To sprzeciw wobec totalitaryzmu, który ograniczał wolność i czynił ludzi poddanymi jakoby „wyższej rasy”. Niezgoda na taki stan rzeczy powinna towarzyszyć i nam, szczególnie, kiedy widzimy, jak pogrobowcy tamtych szaleńczych wizji podnoszą swoje głowy. Nie pozwólmy, oby pod płaszczykiem zamawiania piwa rosła nasza akceptacja dla tych, którzy nienawidzą drugiego człowieka ze względu na jego pochodzenie, kolor skóry czy przekonania.
Kiedy dziś, po 65 latach stoimy pod tą kamienicą, musimy pamiętać o tym, że czas już skończyć szaleństwo wojennej pożogi. Trzeba mówić głośno o tym, że pacyfizm nie jest kapitulanctwem. Pamiętajmy o George'u Orwellu, autorze słynnego „Roku 1984”, który był pacyfistą, a jednocześnie walczył o Hiszpanię wolną od generała Franco, dyktatora zachwalanego przez niektórych spośród naszych polityków. Nie wierzmy, że ta czy inna wspaniała broń zapewni nam bezpieczeństwo. Francuzi wierzyli tak w Linię Maginota. Czas budować stosunki międzynarodowe oparte na współpracy i dialogu. To właśnie dzięki tym wartościom udało się pokonać faszyzm. Pamiętajmy o tym, zanim zawierzymy się pod opiekę jakiemukolwiek mocarstwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz