Czy szesnastowieczny reformator może być ciekawy dla dwudziestopierwszowiecznego polityka, socjolożki, filozofa czy kogokolwiek w gruncie rzeczy świeckiego? Ależ jak najbardziej - szczególnie w obrębie psychologii człowieka, który bierze na swoje barki zanegowanie najpotężniejszej instytucji ówczesnych czasów - kościoła rzymskokatolickiego - i zaczyna wcielać swoje nauczanie w życie. Wydana już sporo czasu temu książka Bernarda Cottreta "Kalwin" daje na tyle ciekawych spostrzeżeń, pozwalając jednocześnie zaznajomić się z głównymi trendami w myśli kalwińskiej, że można pokusić się o nieco odmienne spojrzenie na jednego z największych reformatorów wszech czasów. I choć dużo bardziej preferuję Marcina Lutra, to jednak polityczne implikacje ówczesnego kalwinizmu wydają się być interesujące po dziś dzień.
Jak na prawdziwego reformatora przystało, Kalwin wydaje się być... konserwatystą. Zdumiewające? Wcale niekoniecznie - w całej bowiem Reformacji chodziło przecież o powrót do chrześcijańskich korzeni, o uznanie autorytetu samego tylko Pisma Świętego, o samą łaskę i o Chrystusa jako pośrednika - bez żadnych innych. Sam Kalwin bezlitośnie rozprawiał się z relikwiami, z namiętnością katalogując kolejne głowy, ramiona i napletki, by następnie zwyzywać je od "rupieci". Protestantyzm przyniósł wiarę intelektualną, gdzie obok serca pojawił się i rozum. Nie był to jeszcze oświeceniowy racjonalizm, w obrębie którego raczej nie padłoby sformułowanie, by zanadto się nie pytać i zastanawiać nad szczegółami. Kalwin jest zatem konserwatystą, który wyradza nowy prąd w chrześcijaństwie. Prąd, który wyewoluuje w końcu w jedno z bardziej liberalnych wyznań chrześcijańskich. Jak to w ogóle możliwe?
W książce Cottreta podkreśla się jedno - Genewa, w której Kalwin przez długie lata przebywał i działał, nie była teokracją. Władze świeckie dość ostro spierały się z kościelnymi, szczególnie w obrębie zagadnienia ekskomuniki. Kalwin, praktycznie do 1555 roku i wydarzeń wokół spalenia antytrynitarza Miguela Serveta bardziej użerał się z magistratem niż mógł liczyć na jego potulną aprobatę. Także i później wiele musiało kosztować go to miasto, na które niezmiennie narzekał w swoich listach i innych dziełach, drukowanych i kolportowanych po całym kontynencie. Wierząc, że jest ono schronieniem dla prawdziwie wierzących, surowo piętnował moralne nadużycia, nie chcąc, by miejscowość nad Lemanem uznana została za "drugi Babilon". W efekcie czego kuriozalnych procesów obyczajowych wcale tam nie brakowało...
Oddzielenie władz pozwoliło jednak przeszczepić ten model na całą protestancką Europę. Kościelny żywioł mógł być ujarzmiony przez potężniejszych władców, którzy w kolejnych stuleciach nie musieli się już bać oporu zorganizowanej struktury, która w emocjonalny sposób mogła porywać tłumy. Biblia w językach narodowych pozwalał na swobodną interpretację - i na nic były tu zarzekania Kalwina, że lepiej, by ludzie słuchali konsystorza, bo sami nie zrozumieją głębi jej przekazu. Tabu zostało przekroczone ze wszystkimi tego konsekwencjami, co w późniejszych latach pozwoliło na sekularyzację z jednej strony, z drugiej zaś - na powstanie wrażliwych społecznie Kościołów. Zdecentralizowane struktury, wiedząc, że nie mają w swych rękach władzy siłowej, ewoluowały w kierunku dużo bardziej inkluzywnych denominacji. To chyba nie przypadek, że jedną z partii założycielskich holenderskiej Zielonej Lewicy była... Ewangelicka Partia Ludowa.
W samym nauczaniu Kalwina nie brak było interesujących spostrzeżeń - z naszego punktu widzenia niekoniecznie spójnych. Brak tolerancji dla "herezji" łączył on bowiem z krytyką antysemityzmu - a wszystko "dla dobra Kościoła". Zawzięcie zwalczał teorię kopernikańską, potępiał "rozwiązłość" - a więc był na swój sposób konserwatywny. Jego działalność w Genewie przypomina nieco "rewolucję wiktoriańską". Przed porównaniem z Reaganem i Thatcher broni mnie jego troska o biednych - przy jednoczesnym potępieniu żebraków. Miał więc chyba więcej z Bismarcka, skoro dziś pisze się prace o kalwińskim modelu pomocy społecznej w XVI wieku...
Intryguje też dzieło "O skandalach". Definiuje on skandal nie jako jednoznacznie negatywne zjawisko - skandalem był też Jezus Chrystus. "Skandal" to być może coś w rodzaju "ekscesu" u Slavoja Żiżka - zdarzenie, które szokuje, wywraca dotychczasowy świat do góry nogami, zmuszając nas do refleksji i myślenia. Czyni on to jednak "po ludzku" - "Bóg, który stworzył dla nas język, chce się jąkać razem z nami" - pisze Kalwin. Szokujące? Niekoniecznie, to po prostu konstatacja, która powinna być najzupełniej w świecie banalna - jeśli chcemy zmieniać świat, musimy używać języka przez ten świat zrozumiałego. Dobra porada dla wszelkich wyrafinowanych myślicieli, korzystających na przykład z doskonałej (jak twierdzi Cottret) konstrukcji języka francuskiego, który to język Kalwin miał otworzyć dla świata idei. Sądzę, że na tej uwadze warto rozważania skończyć i zachęcić do lektury tak biografii spisanej przez francuskiego historyka, jak i dzieł reformatora z Pikardii.
Jak na prawdziwego reformatora przystało, Kalwin wydaje się być... konserwatystą. Zdumiewające? Wcale niekoniecznie - w całej bowiem Reformacji chodziło przecież o powrót do chrześcijańskich korzeni, o uznanie autorytetu samego tylko Pisma Świętego, o samą łaskę i o Chrystusa jako pośrednika - bez żadnych innych. Sam Kalwin bezlitośnie rozprawiał się z relikwiami, z namiętnością katalogując kolejne głowy, ramiona i napletki, by następnie zwyzywać je od "rupieci". Protestantyzm przyniósł wiarę intelektualną, gdzie obok serca pojawił się i rozum. Nie był to jeszcze oświeceniowy racjonalizm, w obrębie którego raczej nie padłoby sformułowanie, by zanadto się nie pytać i zastanawiać nad szczegółami. Kalwin jest zatem konserwatystą, który wyradza nowy prąd w chrześcijaństwie. Prąd, który wyewoluuje w końcu w jedno z bardziej liberalnych wyznań chrześcijańskich. Jak to w ogóle możliwe?
W książce Cottreta podkreśla się jedno - Genewa, w której Kalwin przez długie lata przebywał i działał, nie była teokracją. Władze świeckie dość ostro spierały się z kościelnymi, szczególnie w obrębie zagadnienia ekskomuniki. Kalwin, praktycznie do 1555 roku i wydarzeń wokół spalenia antytrynitarza Miguela Serveta bardziej użerał się z magistratem niż mógł liczyć na jego potulną aprobatę. Także i później wiele musiało kosztować go to miasto, na które niezmiennie narzekał w swoich listach i innych dziełach, drukowanych i kolportowanych po całym kontynencie. Wierząc, że jest ono schronieniem dla prawdziwie wierzących, surowo piętnował moralne nadużycia, nie chcąc, by miejscowość nad Lemanem uznana została za "drugi Babilon". W efekcie czego kuriozalnych procesów obyczajowych wcale tam nie brakowało...
Oddzielenie władz pozwoliło jednak przeszczepić ten model na całą protestancką Europę. Kościelny żywioł mógł być ujarzmiony przez potężniejszych władców, którzy w kolejnych stuleciach nie musieli się już bać oporu zorganizowanej struktury, która w emocjonalny sposób mogła porywać tłumy. Biblia w językach narodowych pozwalał na swobodną interpretację - i na nic były tu zarzekania Kalwina, że lepiej, by ludzie słuchali konsystorza, bo sami nie zrozumieją głębi jej przekazu. Tabu zostało przekroczone ze wszystkimi tego konsekwencjami, co w późniejszych latach pozwoliło na sekularyzację z jednej strony, z drugiej zaś - na powstanie wrażliwych społecznie Kościołów. Zdecentralizowane struktury, wiedząc, że nie mają w swych rękach władzy siłowej, ewoluowały w kierunku dużo bardziej inkluzywnych denominacji. To chyba nie przypadek, że jedną z partii założycielskich holenderskiej Zielonej Lewicy była... Ewangelicka Partia Ludowa.
W samym nauczaniu Kalwina nie brak było interesujących spostrzeżeń - z naszego punktu widzenia niekoniecznie spójnych. Brak tolerancji dla "herezji" łączył on bowiem z krytyką antysemityzmu - a wszystko "dla dobra Kościoła". Zawzięcie zwalczał teorię kopernikańską, potępiał "rozwiązłość" - a więc był na swój sposób konserwatywny. Jego działalność w Genewie przypomina nieco "rewolucję wiktoriańską". Przed porównaniem z Reaganem i Thatcher broni mnie jego troska o biednych - przy jednoczesnym potępieniu żebraków. Miał więc chyba więcej z Bismarcka, skoro dziś pisze się prace o kalwińskim modelu pomocy społecznej w XVI wieku...
Intryguje też dzieło "O skandalach". Definiuje on skandal nie jako jednoznacznie negatywne zjawisko - skandalem był też Jezus Chrystus. "Skandal" to być może coś w rodzaju "ekscesu" u Slavoja Żiżka - zdarzenie, które szokuje, wywraca dotychczasowy świat do góry nogami, zmuszając nas do refleksji i myślenia. Czyni on to jednak "po ludzku" - "Bóg, który stworzył dla nas język, chce się jąkać razem z nami" - pisze Kalwin. Szokujące? Niekoniecznie, to po prostu konstatacja, która powinna być najzupełniej w świecie banalna - jeśli chcemy zmieniać świat, musimy używać języka przez ten świat zrozumiałego. Dobra porada dla wszelkich wyrafinowanych myślicieli, korzystających na przykład z doskonałej (jak twierdzi Cottret) konstrukcji języka francuskiego, który to język Kalwin miał otworzyć dla świata idei. Sądzę, że na tej uwadze warto rozważania skończyć i zachęcić do lektury tak biografii spisanej przez francuskiego historyka, jak i dzieł reformatora z Pikardii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz