Trwa wielka wrzawa wokół Placu Wilsona - placu, na którym powoli zamiera życie. Zawłaszczony przez banki, które zamykają swoje podwoje około 18.00, niedługo może stać się jeszcze bardziej pusty. Cieszy fakt, że władze Żoliborza, po krótkim okresie bagatelizowania sprawy, postanowiły działać. Mieszkanki i mieszkańcy zebrali ponad 1.300 podpisów w internetowej petycji do władz spółdzielni, by ta ograniczyła zakres drastycznych podwyżek czynszów dla najemców, prowadzących działalność gospodarczą. Pojawiają się nowe pomysły, które mają na celu ożywienie placu, będącego sercem dzielnicy.
W tym samym czasie można stworzyć olbrzymią "warszawską mapę konfliktów", na której widać jak na dłoni, że władze czy to miasta, czy poszczególnych dzielnic bardzo często ignorują zdanie Warszawianek i Warszawiaków. Tak jest przy okazji pomysłów na zagospodarowanie Parku Świętokrzyskiego, długo było podobnie w kwestii utrzymania na Placu Grzybowskim Dotleniacza. EKON czy też sprawa budowania nieruchomości na Skarpie Mokotowskiej to kolejne przykłady spraw, w których stołeczni Zieloni zabierali głos. Tego typu kwesti jest dużo, dużo więcej, a samo ich wymienianie mogłoby spokojnie wystarczyć za treść poniższej notki.
Debata o przestrzeni publicznej jest teraz kluczową debatą na temat tego, jak ma wyglądać Warszawa. Do tej pory jedyną obowiązująca wizją było wrzucanie wieżowców, gdzie popadnie i tworzenie jak największej ilości centrów handlowych, nie tylko na obrzeżach miast. Skutkowało to zwiększoną ilością korków, a także zanikaniem obszarów spotkań i debaty publicznej. Zamiast do parków, władze miasta zachęcały do konsumpcji. Inwazja wielkich płacht reklamowych nie robiła jakiegoś specjalnego wrażenia - przyjmowana była jako coś oczywistego, dobrodziejstwo kapitalistycznego inwentarza.
Musiało minąć niemal 20 lat od Okragłego Stołu, by zaczęto w końcu na poważnie brać pod uwagę wygląd terenów publicznych. To, co państwowe i komunalne przestaje w końcu być traktowane jak niczyje, co wpływa pozytywnie na postrzeganie rzeczywistości. Nadal jednak potrzebne są prawdziwe ekscesy chciwości, by ktoś zwracał uwagę na palące kwestie. Tak bywa z billboardami - musiało dochodzić aż do załaniania ludziom światła w domach i łamania drzew, by w końcu miasto zaczęło forsować nowe rozwiązania w tej dziedzinie. Teraz przykład Placu Wilsona mobilizuje do tego, by niektórym najemcom miasto obniżało podatki i w ten sposób zachęcało do zostania.
Aktualna polityka w tej dziedzinie jest zatem doraźnym łataniem dziur, nie zaś spójnym programem rozwoju miasta. Niektóre nieprzemyślane pomysły, typu przeniesienie polityki nieruchomościowej na poziom dzielnic, grożą wręcz zupełnym chaosem w planowaniu miasta. Nadal czekamy chociażby na sprawną komunikację kolejową w postaci rozwoju sieci SKM, obiecywanej od dawien dawna. O bilecie metropoitarnym już nie wspominając. Przestrzeń zielona nadal nie jest traktowana jako miejsce odpoczynku, ale potencjalny teren do inwestycji, jeszcze bardziej ograniczających przestrzeń wspólną.
Kiedy zajmujemy się poszczególnymi sprawami, wiemy, że kieruje nami zielona wizja, zupełnie inna niż aktualnie, niemiłościwie nam panująca - neoliberalna. Ptrząc się na park czy na plac, widzimy miejsce życia, pracy i odpoczynku. Zastanawiamy się zatem, jak poprawić jakość ludzkiej egzystencji. Kolejny, korkujący okolice centrum wieżowiec nie budzi naszego entuzjazmu, bo przez niego np. okres dojazdu ludzi do domu przez zakorkowane ulice ulegnie znaczącemu wydłużeniu. Zieloni to zatem partia ludzi przyjaznych tak naturze, jak i ludziom, którzy stanowią jej część. Warto o tym pamiętać, kiedy nie można już znieść widoku wielkich płacht reklamowych, wiszących w ścisłym centrum miasta.
W tym samym czasie można stworzyć olbrzymią "warszawską mapę konfliktów", na której widać jak na dłoni, że władze czy to miasta, czy poszczególnych dzielnic bardzo często ignorują zdanie Warszawianek i Warszawiaków. Tak jest przy okazji pomysłów na zagospodarowanie Parku Świętokrzyskiego, długo było podobnie w kwestii utrzymania na Placu Grzybowskim Dotleniacza. EKON czy też sprawa budowania nieruchomości na Skarpie Mokotowskiej to kolejne przykłady spraw, w których stołeczni Zieloni zabierali głos. Tego typu kwesti jest dużo, dużo więcej, a samo ich wymienianie mogłoby spokojnie wystarczyć za treść poniższej notki.
Debata o przestrzeni publicznej jest teraz kluczową debatą na temat tego, jak ma wyglądać Warszawa. Do tej pory jedyną obowiązująca wizją było wrzucanie wieżowców, gdzie popadnie i tworzenie jak największej ilości centrów handlowych, nie tylko na obrzeżach miast. Skutkowało to zwiększoną ilością korków, a także zanikaniem obszarów spotkań i debaty publicznej. Zamiast do parków, władze miasta zachęcały do konsumpcji. Inwazja wielkich płacht reklamowych nie robiła jakiegoś specjalnego wrażenia - przyjmowana była jako coś oczywistego, dobrodziejstwo kapitalistycznego inwentarza.
Musiało minąć niemal 20 lat od Okragłego Stołu, by zaczęto w końcu na poważnie brać pod uwagę wygląd terenów publicznych. To, co państwowe i komunalne przestaje w końcu być traktowane jak niczyje, co wpływa pozytywnie na postrzeganie rzeczywistości. Nadal jednak potrzebne są prawdziwe ekscesy chciwości, by ktoś zwracał uwagę na palące kwestie. Tak bywa z billboardami - musiało dochodzić aż do załaniania ludziom światła w domach i łamania drzew, by w końcu miasto zaczęło forsować nowe rozwiązania w tej dziedzinie. Teraz przykład Placu Wilsona mobilizuje do tego, by niektórym najemcom miasto obniżało podatki i w ten sposób zachęcało do zostania.
Aktualna polityka w tej dziedzinie jest zatem doraźnym łataniem dziur, nie zaś spójnym programem rozwoju miasta. Niektóre nieprzemyślane pomysły, typu przeniesienie polityki nieruchomościowej na poziom dzielnic, grożą wręcz zupełnym chaosem w planowaniu miasta. Nadal czekamy chociażby na sprawną komunikację kolejową w postaci rozwoju sieci SKM, obiecywanej od dawien dawna. O bilecie metropoitarnym już nie wspominając. Przestrzeń zielona nadal nie jest traktowana jako miejsce odpoczynku, ale potencjalny teren do inwestycji, jeszcze bardziej ograniczających przestrzeń wspólną.
Kiedy zajmujemy się poszczególnymi sprawami, wiemy, że kieruje nami zielona wizja, zupełnie inna niż aktualnie, niemiłościwie nam panująca - neoliberalna. Ptrząc się na park czy na plac, widzimy miejsce życia, pracy i odpoczynku. Zastanawiamy się zatem, jak poprawić jakość ludzkiej egzystencji. Kolejny, korkujący okolice centrum wieżowiec nie budzi naszego entuzjazmu, bo przez niego np. okres dojazdu ludzi do domu przez zakorkowane ulice ulegnie znaczącemu wydłużeniu. Zieloni to zatem partia ludzi przyjaznych tak naturze, jak i ludziom, którzy stanowią jej część. Warto o tym pamiętać, kiedy nie można już znieść widoku wielkich płacht reklamowych, wiszących w ścisłym centrum miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz