"(...) jest tylko jeden sposób na przyłączenie się do partii i ruchów walczących o większą równość, na wspieranie dobrych namiętności i przekonań przeciwko złym - trzeba to robić z pasją."
Te słowa z książki profesora nauk społecznych i filozofa, Michaela Walzera są koronnym dowodem na to, że także i liberałowie uczą się na własnych błędach. W ten właśnie sposób Demokraci wygrali całkiem niedawno amerykański Kongres - przestali uważać spór za zjawisko negatywne i zaczęli wykorzystywać ekonomiczne frustracje do zniesienia dominacji republikańskiej w parlamencie. Tymczasem w kraju nad Wisłą wiele środowisk "na lewo od PO" wierzy w kojący urok blairyzmu, który po paru latach bankrutuje wszędzie tam, gdzie zdobył większe wpływy. Dobrze zatem poczytać książkę, mówiącą o tym, jak tworzyć lepszy świat i lepszą politykę.
Do tej pory, jeśli w ogóle dochodziło do dyskusji o syntezie socjaldemokracji i liberalizmu, brzmiała ona iście koszmarnie. Lewica miała bowiem na dobrą sprawę uznać porażkę wszelkich swoich planów dotyczących społeczeństwa i przyłączyć się do gromady bałwochwalców wolnego rynku, skupiając się chyba tylko na kwestiach obyczajowych. Głos Walzera jest tym, który z pozycji liberalnych chce popatrzeć na tę kwestię z zupełnie innej strony. Być może dlatego, że wobec nieobecności na amerykańskiej scenie politycznej ugrupowania o robotniczych korzeniach, liberalizm i socjaldemokracja mieszają się w dużo bardziej naturalny sposób.
Wizja autora, którą prezentuje na niemal 250 stronach może przemawiać do wyobraźni. Od liberalnego światopoglądu bierze poszanowanie dla jednostki, jej praw i wolności. Pamięta jednak o tym, że zawsze jest ona członkinią wspólnot pierwotnych, których nie wybiera - np. rodzina czy wspólnota wyznaniowa. Ma to wpływ na całą dalszą egzystencję takiej osoby - od wyborów konsumpcyjnych aż po polityczne. Dotychczasowe ignorowanie tych faktów przez liberałów prowadziło do ich klęsk, podobnie jak i lęk przed namiętnością. Chociaż, co jasne, nie każde emocje są konstruktywne, to jednak kompletne ich negowanie alienuje dużo bardziej niż przysparza zwolenników i zwolenniczek.
Gdzie zatem szukać odmiany? Walzer proponuje silne państwo, które nie musi jednak zajmować się każdą dziedziną życia publicznego bezpośrednio. Dużo ważniejsze jest nadzorowanie (coś a la "pakiet kontrolny"), a przede wszystkim - wspieranie instytucji społeczeństwa obywatelskiego. Kto w tym kraju tworzył i działał w rozmaitych NGOsach, ten wie, że nie jest to najłatwiejsza kromka chleba. Autor proponuje aktywny udział państwa w tej materii - włącznie z finansowym. Dochodzi tak daleko, że uważa, że na takie wsparcie zasługują nawet wspólnoty, kwestionujące porządek społeczny swojego kraju. Lektura książki pomoże zapoznać się z jego argumentacją w tej kwestii.
Czy uwagi Walzera dają się zastosować w Polsce? Patrząc się na Amerykę, zwraca on uwagę głównie na kwestie rasy i narodowości, co w wypadku homogenicznego kraju nad Wisłą nie jest aż tak istotne. Mimo wszystko jednak wypada spytać, co nasz kraj robi, by zapobiegać procesowi wykluczenia społecznego ludności romskiej, z osobnymi klasami szkolnymi włącznie? U nas za zupełnie osobną grupę można uznać "wykluczonych" i tu właśnie - poprzez pomoc w braniu spraw we własne ręce, a nie zostawianiu na pastwę losu - tkwi jakaś szansa. Z pewnością nie da się przywrócić do normalnego funkcjonowania wszystkich. Nie należy też posługiwać się metaforą wędki i ryby, która jest tu o tyle nietrafiona, że Polska najczęściej nie zapewnia ani jednego, ani drugiego.
Lektura ta, pisana lekkim językiem, nadaje się dość nieźle na plażę. Pozostaje polecić i pokazywać wszystkim tym, którzy sądzą, że jedynym ratunkiem jest kierowanie się na mityczne centrum i uleganie każdemu słowu "niezależnych ekspertów".
Te słowa z książki profesora nauk społecznych i filozofa, Michaela Walzera są koronnym dowodem na to, że także i liberałowie uczą się na własnych błędach. W ten właśnie sposób Demokraci wygrali całkiem niedawno amerykański Kongres - przestali uważać spór za zjawisko negatywne i zaczęli wykorzystywać ekonomiczne frustracje do zniesienia dominacji republikańskiej w parlamencie. Tymczasem w kraju nad Wisłą wiele środowisk "na lewo od PO" wierzy w kojący urok blairyzmu, który po paru latach bankrutuje wszędzie tam, gdzie zdobył większe wpływy. Dobrze zatem poczytać książkę, mówiącą o tym, jak tworzyć lepszy świat i lepszą politykę.
Do tej pory, jeśli w ogóle dochodziło do dyskusji o syntezie socjaldemokracji i liberalizmu, brzmiała ona iście koszmarnie. Lewica miała bowiem na dobrą sprawę uznać porażkę wszelkich swoich planów dotyczących społeczeństwa i przyłączyć się do gromady bałwochwalców wolnego rynku, skupiając się chyba tylko na kwestiach obyczajowych. Głos Walzera jest tym, który z pozycji liberalnych chce popatrzeć na tę kwestię z zupełnie innej strony. Być może dlatego, że wobec nieobecności na amerykańskiej scenie politycznej ugrupowania o robotniczych korzeniach, liberalizm i socjaldemokracja mieszają się w dużo bardziej naturalny sposób.
Wizja autora, którą prezentuje na niemal 250 stronach może przemawiać do wyobraźni. Od liberalnego światopoglądu bierze poszanowanie dla jednostki, jej praw i wolności. Pamięta jednak o tym, że zawsze jest ona członkinią wspólnot pierwotnych, których nie wybiera - np. rodzina czy wspólnota wyznaniowa. Ma to wpływ na całą dalszą egzystencję takiej osoby - od wyborów konsumpcyjnych aż po polityczne. Dotychczasowe ignorowanie tych faktów przez liberałów prowadziło do ich klęsk, podobnie jak i lęk przed namiętnością. Chociaż, co jasne, nie każde emocje są konstruktywne, to jednak kompletne ich negowanie alienuje dużo bardziej niż przysparza zwolenników i zwolenniczek.
Gdzie zatem szukać odmiany? Walzer proponuje silne państwo, które nie musi jednak zajmować się każdą dziedziną życia publicznego bezpośrednio. Dużo ważniejsze jest nadzorowanie (coś a la "pakiet kontrolny"), a przede wszystkim - wspieranie instytucji społeczeństwa obywatelskiego. Kto w tym kraju tworzył i działał w rozmaitych NGOsach, ten wie, że nie jest to najłatwiejsza kromka chleba. Autor proponuje aktywny udział państwa w tej materii - włącznie z finansowym. Dochodzi tak daleko, że uważa, że na takie wsparcie zasługują nawet wspólnoty, kwestionujące porządek społeczny swojego kraju. Lektura książki pomoże zapoznać się z jego argumentacją w tej kwestii.
Czy uwagi Walzera dają się zastosować w Polsce? Patrząc się na Amerykę, zwraca on uwagę głównie na kwestie rasy i narodowości, co w wypadku homogenicznego kraju nad Wisłą nie jest aż tak istotne. Mimo wszystko jednak wypada spytać, co nasz kraj robi, by zapobiegać procesowi wykluczenia społecznego ludności romskiej, z osobnymi klasami szkolnymi włącznie? U nas za zupełnie osobną grupę można uznać "wykluczonych" i tu właśnie - poprzez pomoc w braniu spraw we własne ręce, a nie zostawianiu na pastwę losu - tkwi jakaś szansa. Z pewnością nie da się przywrócić do normalnego funkcjonowania wszystkich. Nie należy też posługiwać się metaforą wędki i ryby, która jest tu o tyle nietrafiona, że Polska najczęściej nie zapewnia ani jednego, ani drugiego.
Lektura ta, pisana lekkim językiem, nadaje się dość nieźle na plażę. Pozostaje polecić i pokazywać wszystkim tym, którzy sądzą, że jedynym ratunkiem jest kierowanie się na mityczne centrum i uleganie każdemu słowu "niezależnych ekspertów".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz