Jak tu się nie cieszyć? Odnowiono palmę na rondzie de Gaulla, przez co nawet zdjęcie wikipedyczne straciło na aktualności. Weekend z kolei przyniósł wieść o tym, że Dotleniacz - najnowsza instalacja Joanny Rajkowskiej na placu Grzybowskim, zostanie na stałe. Pomysł stawu, świeżej trawy i ławeczek - tak banalnie prosty, że aż piękny, przypadł okolicznym mieszkańcom do gustu. Zaczęli zbierać podpisy, by czasowa ekspozycja została już na trwale wpisana w krajobraz okolicy. Udało się!
Na razie instalacja ma pozostać do listopada. Potem ruszy ponownie na wiosnę, kiedy pogoda zacznie dopisywać. Rajkowska musi jeszcze otrzymać zgodę na przedłużenie użytkowania terenu od ZTM i wszystko będzie gotowe. Wygląda na to, że władze miasta powoli zaczynają wsłuchiwać się w głos mieszkańców, którzy marzą o podobnych oazach spokoju. Nic dziwnego - jeśli na tym samym placu miałby stanąć pomnik ofiar UPA na Wołyniu mielibyśmy kolejny martyrologiczny zakątek. Szanując przeszłość, nie można nie szanować istniejących, żyjących i funkcjonujących ludzi. Częstokroć takich, którym stan zdrowia uniemożliwia eskapady na krańce miasta.
Dlatego właśnie Dotleniacz stał się w bardzo krótkim czasie instytucją. Służącą przede wszystkim do spotkań. W końcu okolice placu, blisko biznesowych wieżowców, kościoła, synagogi i stacji metra. W takich warunkach o zabieganie nietrudno. Rajkowska z chirurgiczną precyzją wbiła klin w tę przestrzeń, uzupełniając ją o oazę spokoju. Odpocząć mogą przybywający tam bez względu na rasę, płeć, pochodzenie, religię czy jakikolwiek inny wyróżnik. Obok siebie przebywają starzy i młodzi, bogaci i biedni. Jak można nie cieszyć się z takiego faktu?
Na tym właśnie polega przestrzeń publiczna. Obszar, który integruje i prowokuje. Do myślenia. Tak jak poprzednia instalacja Rajkowskiej - palma w alejach Jerozolimskich. Stała się ona symbolem nowego, kreatywnego oblicza miasta. Do tego zaangażowanego społecznie. Gościła nas, wyrzuconych z klubu Le Madame Zielonych. Stanowiła i nadal stanowi punkt zborny dla alternatywnych pochodów pierwszomajowych. Ostatnio, mimo remontu, postanowiła wyrazić solidarność z protestującymi pielęgniarkami. Tak więc nie daje o sobie zapomnieć, kiedy teraz, po remoncie, jest jeszcze bardziej okazała.
Tak więc możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa ogłosić, że mamy kolejne kultowe miejsce na mapie stolicy. Miejsce, w którym ludzie spotykają się nie po to, by oddać się orgii zakupów, lecz by przez chwilę, wspólnie pobyć i odpocząć. Wyciszyć się. Może poczytać przy okazji gazetę. Miasto, które tworzy takie warunki, ma szansę przyciągać turystów i jednocześnie poprawić jakość życia mieszkańców. Niedawne badania wykazały, że ok. 70% Warszawianek i Warszawiaków czuje często przemożny stres. Oby więcej takich obszarów, gdzie można odpocząć od tego szaleńczego biegu. Mniej tratowania, więcej podziwiania!
Więcej tlenu w wielkim mieście - przeczytaj stanowisko warszawskich Zielonych w tej sprawie.
Na razie instalacja ma pozostać do listopada. Potem ruszy ponownie na wiosnę, kiedy pogoda zacznie dopisywać. Rajkowska musi jeszcze otrzymać zgodę na przedłużenie użytkowania terenu od ZTM i wszystko będzie gotowe. Wygląda na to, że władze miasta powoli zaczynają wsłuchiwać się w głos mieszkańców, którzy marzą o podobnych oazach spokoju. Nic dziwnego - jeśli na tym samym placu miałby stanąć pomnik ofiar UPA na Wołyniu mielibyśmy kolejny martyrologiczny zakątek. Szanując przeszłość, nie można nie szanować istniejących, żyjących i funkcjonujących ludzi. Częstokroć takich, którym stan zdrowia uniemożliwia eskapady na krańce miasta.
Dlatego właśnie Dotleniacz stał się w bardzo krótkim czasie instytucją. Służącą przede wszystkim do spotkań. W końcu okolice placu, blisko biznesowych wieżowców, kościoła, synagogi i stacji metra. W takich warunkach o zabieganie nietrudno. Rajkowska z chirurgiczną precyzją wbiła klin w tę przestrzeń, uzupełniając ją o oazę spokoju. Odpocząć mogą przybywający tam bez względu na rasę, płeć, pochodzenie, religię czy jakikolwiek inny wyróżnik. Obok siebie przebywają starzy i młodzi, bogaci i biedni. Jak można nie cieszyć się z takiego faktu?
Na tym właśnie polega przestrzeń publiczna. Obszar, który integruje i prowokuje. Do myślenia. Tak jak poprzednia instalacja Rajkowskiej - palma w alejach Jerozolimskich. Stała się ona symbolem nowego, kreatywnego oblicza miasta. Do tego zaangażowanego społecznie. Gościła nas, wyrzuconych z klubu Le Madame Zielonych. Stanowiła i nadal stanowi punkt zborny dla alternatywnych pochodów pierwszomajowych. Ostatnio, mimo remontu, postanowiła wyrazić solidarność z protestującymi pielęgniarkami. Tak więc nie daje o sobie zapomnieć, kiedy teraz, po remoncie, jest jeszcze bardziej okazała.
Tak więc możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa ogłosić, że mamy kolejne kultowe miejsce na mapie stolicy. Miejsce, w którym ludzie spotykają się nie po to, by oddać się orgii zakupów, lecz by przez chwilę, wspólnie pobyć i odpocząć. Wyciszyć się. Może poczytać przy okazji gazetę. Miasto, które tworzy takie warunki, ma szansę przyciągać turystów i jednocześnie poprawić jakość życia mieszkańców. Niedawne badania wykazały, że ok. 70% Warszawianek i Warszawiaków czuje często przemożny stres. Oby więcej takich obszarów, gdzie można odpocząć od tego szaleńczego biegu. Mniej tratowania, więcej podziwiania!
1 komentarz:
Chcę dodać do tego jeszcze jedno: Warszawa jest miastem potwornie zdezintegrowanym. Szalenie brakuje w niej - poza Starówką - miejsc, gdzie ludzie mogą się spotkać i pobyć ze sobą, a nie mijać się w pędzie. Ulice to ciągi komunikacyjne, place - miejsca parkingowe dla samochodów. A Dotleniacz taką właśnie integracyjną rolę spełnia. Jak go zobaczyłam, byłam oczarowana. W samym sercu miasta, pośród zaniedbanych dotąd krzewów i połamanych chodnikowych płyt - obraz jak z baśni: stawik z nenufarami, wodna mgiełka nad nim, wokół mikroskopijny brzozowy gaik, kwietne rabaty, nawet trzcina! I ławeczki, siedziska, kamienie, a na nich grupki ludzi: starsi, młodsi, całkiem młodzi... Rozmawiają, odpoczywają, wystawiają twarz ku słońcu, wdychają wodną mgiełkę jak w tężniach. S ą r a z e m. Cóż dziwnego, że chcą tę zjawę z innego, lepszego świata zatrzymać w tej rzeczywistości?
Tak przy okazji: mało kto wie, że plac Grzybowski był w przeszłości miejscem szalenie ważnym, rynkiem jurydyki Grzybów, z ratuszem pośrodku, a jakże. Później, gdy przepędzani z miejsca na miejsce Żydzi otrzymali tu prawo osiedlania się, stał się centrum dzielnicy żydowskiej. Z tamtych czasów pozostał fragment ulicy Próżnej - kolejna zjawa, przeszłości tym razem (oby nie uleciała w niebyt!). Dopiero po wojnie stał się miejscem zaniedbanym i opuszczonym. Szalenie mnie cieszy, że ożywa!!!
Prześlij komentarz