W swoim wystąpieniu Rebecca Harms podkreśliła, że dzisiejsza konferencja odbywa się w bardzo ważnym momencie, kiedy w Europie zapadają kluczowe decyzje dotyczące przyszłości energetyki jądrowej. Rząd niemiecki potwierdził zawartą kilka lat temu, za czasów czerwono-zielonej koalicji, umowę społeczną o rezygnacji z elektrowni atomowych, społeczeństwo włoskie wypowiedziało się właśnie w referendum przeciwko budowie elektrowni atomowych we Włoszech, a rząd szwajcarski na początku czerwca podjął decyzję o zamknięciu wszystkich pięciu elektrowni atomowych do roku 2020. My w Polsce jesteśmy natomiast w zupełnie innej sytuacji.
O ile w Europie katastrofa jądrowa w Fukushimie wzbudziła bardzo poważną refleksję o energetyce jądrowej, do tego stopnia, że nawet unijny komisarz ds. energii, Günther Oettinger, wskazał na konieczność przeprowadzenia debaty na szczeblu europejskim w tej sprawie, o tyle w Polsce reakcje były zupełnie inne. Z doniesień medialnych i wypowiedzi polityków komentujących wydarzenia w Fukushimie można było wyłuskać jeden przekaz: energetyka jądrowa jest bezpieczna, czego najlepszym dowodem jest właśnie owa katastrofa, bowiem mimo tak poważnego trzęsienia ziemi i tsunami nie doszło do większego nieszczęścia, a przecież straty mogły być dużo większe. Mimo doniesień o awarii kolejnych reaktorów w Fukushimie, mimo obrazów płonącej elektrowni, polski rząd podtrzymał decyzję o budowie w Polsce elektrowni atomowych. Co więcej, na tle toczącej się w Europie poważnej debaty i masowych protestów przeciwko energetyce atomowej u nas doszło do przyspieszenia procesu legislacyjnego.
Warto zatem uświadomić sobie, w jakim jesteśmy momencie i zastanowić się nad tym, jakie mamy możliwości działania. Otóż 16 czerwca 2011 roku pan prezydent Bronisław Komorowski podpisał znowelizowaną w ekspresowym tempie ustawę o zmianie ustawy prawo atomowe, jeszcze w czerwcu Sejm przegłosuje senackie poprawki do ustawy o przygotowaniu i realizacji inwestycji w zakresie projektów energetyki jądrowej oraz inwestycji towarzyszących, czyli tzw. ustawę inwestycyjną. Będzie to de facto oznaczało przyjęcie ram prawnych umożliwiających budowę elektrowni atomowych. To ekspresowe tempo możemy obserwować od dwóch ostatnich lat. Choć jesteśmy jeszcze krajem, który ma to szczęście, że nie ma u nas elektrowni atomowych, ten status w ciągu najbliższych kilkunastu lat może się zmienić. Jest pewnym smutnym paradoksem, że politycy wywodzący się z tzw. obozu solidarnościowego, z opozycji demokratycznej, której rząd w osobie premiera Tadeusza Mazowieckiego zastopował plany budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu w 1990 roku, postanowili skierować nasz kraj na nuklearną ścieżkę. Jest to paradoks o tyle, że władzom PRL zarzucano podjęcie decyzji ponad głowami społeczeństwa, tymczasem teraz wrócono do dawnych planów bez rzetelnej debaty, bez jakichkolwiek konsultacji społecznych.
Po raz pierwszy, po latach, pomysł budowy elektrowni atomowych w Polsce powrócił w lipcu 2006 roku w expose wygłoszonym przez ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Mimo iż rząd Platformy Obywatelskiej, który objął władzę w 2007 roku, chętnie wrzucił do kosza wszystkie pomysły swoich poprzedników, to akurat z tych planów nie zrezygnował. Od 2008 roku konsekwentnie lansuje ideę budowy elektrowni atomowych jako jedynego antidotum na potencjalny kryzys związany z dostawami energii. Najlepiej można to prześledzić w dokumentach rządowych, które od 2008 roku powstały. O ile w pierwszej wersji programu Polityka energetyczna Polski do 2030 roku, przedstawionej we wrześniu 2008 roku, nieprecyzyjnie wspomina się jedynie, że warto byłoby rozważyć budowę elektrowni atomowych, o tyle już rok później, w ostatecznej wersji dokumentu z listopada 2009 roku energetyka jądrowa została wskazana explicite jako zasadny kierunek rozwoju sektora polskiej energetyki. Twórcy programu argumentowali, że tylko w ten sposób będziemy w stanie zapewnić Polsce bezpieczeństwo energetyczne i uniezależnić się od dostaw paliw kopalnych z Rosji, a także skutecznie zabezpieczyć się przed grożącym nam w kilkuletniej perspektywie czasowej deficytem energetycznym.
Z pewnością nie bez znaczenia dla procesu decyzyjnego było spotkanie prezydenta Francji Nicolasa Sarkozego z premierem Donaldem Tuskiem w grudniu 2008 roku. Można zaryzykować tezę, że w zamian za poparcie przez Francję zastrzeżeń polskiego rządu do pakietu klimatyczno-energetycznego dyskutowanego ówcześnie na szczycie unijnym w Brukseli premier Tusk zobowiązał się do zakupu technologii jądrowej od Francuzów. Właśnie w tamtym czasie przyspieszenia nabiera proces tworzenia warunków dla rozwoju energetyki atomowej. 13 stycznia 2009 roku rząd podejmuje uchwałę o wdrożeniu w Polsce programu energetyki jądrowej, niedługo potem utworzono stanowisko pełnomocnika rządu ds. rozwoju energetyki jądrowej, którym została pani minister Hanna Trojanowska, wcześniej piastująca stanowisko dyrektorki departamentu energetyki jądrowej w PGE, które ma być głównym inwestorem. Jednocześnie w dokumentach rządowych, takich jak Polityka energetyczna Polski do 2030 roku czy raport Polska 2030, budowę elektrowni atomowych przedstawia się jako sprawę przesądzoną.
Proces decyzyjny przebiega bez konsultacji społecznych. Warto przytoczyć znamienne zdanie z pierwszego ze wspomnianych dokumentów: „Prace przygotowawcze związane z wprowadzeniem energetyki jądrowej w Polsce będą obejmowały w szczególności szerokie konsultacje społeczne oraz identyfikację i minimalizację potencjalnych zagrożeń”. Tymczasem to, co rząd nazwał konsultacjami społecznymi, niewiele miało wspólnego z ich istotą. W sierpniu 2010 roku ogłoszono Polski program energetyki jądrowej, ale bez strategicznej oceny oddziaływania na środowisko, co jest sprzeczne z dyrektywami unijnymi. Prognoza pojawiła się dopiero w listopadzie 2010 roku, zaś rząd oczekiwał, że ponad tysiącstronicowy dokument zostanie skonsultowany w ciągu niespełna miesiąca. Zdecydowanemu protestowi Greenpeace Polska i innych organizacji ekologicznych należy zawdzięczać, że termin tych pozorowanych konsultacji przedłużono do końca marca 2011 roku.
Prognoza oddziaływania na środowisko spotkała się z poważną krytyką wielu organizacji, m.in. Instytutu na rzecz Ekorozwoju i Greenpeace Polska. Wśród najpoważniejszych zarzutów można wymienić niedbałe przygotowanie, oparcie prognozy na przestarzałych informacjach, słabe udokumentowanie kosztów inwestycyjnych i eksploatacyjnych, nieprzedstawienie żadnych alternatyw. Najpoważniejszym jednak zarzutem jest zlekceważenie kwestii bezpieczeństwa, ponieważ dokument odnosi się wyłącznie do sytuacji awarii piątego stopnia w skali INES, pomija zaś zupełnie możliwość katastrofy o takiej skali jak w Czarnobylu czy w Fukushimie, które zaliczono do awarii siódmego stopnia. Nie wiemy zatem, w jaki sposób mielibyśmy sobie poradzić ze skutkami tego typu katastrof, ani czy polskie służby byłyby w stanie to zadanie udźwignąć. W prognozie nie uwzględniono ponadto kwestii składowania odpadów radioaktywnych, co więcej, odniesiono się do tego w sposób dość nonszalancki, twierdząc, że właściwie z problemem tym będziemy musieli sobie poradzić dopiero za 20, 30 lat, kiedy zgromadzona zostanie odpowiednia ich ilość, do tego czasu będą one składowane w basenach przy elektrowniach atomowych. Skutki tego możemy właśnie obserwować w Fukushimie.
Zresztą przyczyną awarii nie musi być wcale trzęsienie ziemi czy tsunami. Kilka lat temu w elektrowni w Forsmark w Szwecji omal nie doszło do katastrofy porównywalnej z tą w Czarnobylu. Na skutek zwarcia w stacji rozdzielczej poza elektrownią doszło w Forsmark do wielu zakłóceń: nie włączyły się dwa z czterech agregatów, które w przypadku awarii miały zasilać urządzenia sterowania reaktorem i pompy chłodzenia awaryjnego. Kiedy później badano przyczyny tego incydentu, okazało się, że fi rma zarządzająca dopuściła się wielu zaniedbań. Co więcej, okazało się, że „taka awaria nie została przewidziana w żadnej instrukcji, nie istniały więc żadne procedury – a prawdopodobnie także możliwości jej opanowania”. W budowanej od kilku lat elektrowni w Oulkiluoto w Finlandii odnotowano do tej pory już 3 tysiące różnych incydentów. To pokazuje – wbrew temu, co nam usiłuje wmówić lobby atomowe – że elektrownie atomowe nie są stuprocentowo bezpieczne. Dlatego tym bardziej karygodne jest lekceważenie kwestii bezpieczeństwa w dokumentach rządowych określających warunki ich budowy w Polsce.
W kontekście podjętej przez polski rząd decyzji warto się przyjrzeć, jakie zdanie ma w tej sprawie opinia publiczna. Od lat osiemdziesiątych zdecydowana większość Polek i Polaków była przeciwna budowie elektrowni atomowych. Ten trend zaczął się dopiero odwracać w latach 2008-2009 w momencie, kiedy rząd przystąpił do zmasowanej kampanii propagującej energetykę jądrową, wydając na ten cel miliony złotych. W czasach kryzysu finansowego, kiedy dokonywano cięć w wydatkach na politykę społeczną, zdrowia i edukacyjną, rząd uruchomił rezerwę budżetową na to, żeby wdrażać program energetyki jądrowej w Polsce. Sytuacja się zmieniła po katastrofie w Fukushimie i z badań przeprowadzonych w kwietniu 2011 roku wynika, że zmniejszyło się zaufanie do energetyki jądrowej u 83% respondentek i respondentów. Sondaż pokazuje, że zwolenników energetyki jądrowej jest 40%, natomiast zdecydowanych przeciwników 53%. Co ciekawe, to kobiety nie chcą w Polsce elektrowni atomowych – przeciw jest aż 63%, podczas gdy za tylko 27%. Na budowę elektrowni atomowych w pobliżu miejsca zamieszkania zgodziłoby się tylko 17% kobiet, 79% kategorycznie się temu sprzeciwia. Badania opinii publicznej jednoznacznie wskazują, że decyzje podjęte przez rząd rozmijają się ze zdaniem społeczeństwa. Prezydent Komorowski, co prawda, próbował zainicjować debatę w tej sprawie i nawet poświęcił temu dwa posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, na które zaproszeni zostali także niezależni eksperci, dość sceptycznie nastawieni do energetyki jądrowej, ale stwierdził w końcu, że nie widzi niebezpieczeństw związanych z energetyką jądrową.
W tej sytuacji warto się zastanowić, co możemy jeszcze zrobić, skoro rząd jest zdeterminowany sfinalizować swoją decyzję, prezydent nie widzi przeciwwskazań, a społeczeństwo elektrowni atomowych nie chce. Mimo to mamy jednak pewną przestrzeń do działania i nie wolno mam z niej rezygnować. Po pierwsze, możemy się zwrócić do prezydenta o zawetowanie tzw. ustawy inwestycyjnej. Po drugie, we wrześniu Zieloni zorganizują w Sejmie we współpracy z klubem parlamentarnym SLD wysłuchanie obywatelskie z udziałem niezależnych ekspertów i ekspertek, podczas którego przedstawimy argumenty przeciwko budowie elektrowni atomowych. Po trzecie – i to jest pomysł zgłoszony jakiś czas temu przez Radka Gawlika – możemy zawetować ustawę inwestycyjną do Trybunału Konstytucyjnego jako niezgodną z 5 art. Konstytucji, który mówi o zrównoważonym rozwoju. Po czwarte, ważne jest budowanie sojuszy i współpracy z lokalną społecznością tam, gdzie planowana jest budowa elektrowni atomowych. Kontynuując inicjatywę „Kobiety przeciw atomowi”, zorganizujemy jesienią warsztaty dla liderek opinii w gminach Żarnowiec i Klempicz, a być może uda się doprowadzić do referendów lokalnych, tak jak było w przypadku planów budowy odkrywkowej kopalni węgla brunatnego na Dolnym Śląsku. Po piąte wreszcie, potrzebna nam jest mocna kampania społeczna o wyrazistym przekazie, która trafi do opinii publicznej. Będzie to trudne, bo trudno się przeciwstawić armatom propagandowym rządu, na które wydano już miliony złotych, a jeszcze miliony zostaną wydane.
Swoje wystąpienie chciałabym jednak zakończyć nieco bardziej optymistycznie. Otóż, przez długi czas wydawało się nam, Zielonym, że bardzo trudno rozbić proatomowy monolit i niełatwo, poza ekologicznymi organizacjami, znaleźć sojuszników dla innych niż energetyka jądrowa rozwiązań. Niedawno udało nam się jednak przekonać klub parlamentarny Sojuszu Lewicy Demokratycznej do tego, aby złożyć wniosek o przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum w sprawie budowy elektrowni atomowych w Polsce, co przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski zadeklarował na czerwcowej konferencji w sprawie przyszłości polskiej energetyki. Inicjatywie sprzyja zbliżająca się kampania wyborcza, bowiem już i Polskie Stronnictwo Ludowe, koalicjant PO, podjęło uchwałę popierającą przeprowadzenie referendum i coraz wyraźniej dystansuje się od planów budowy elektrowni atomowych. Mamy zatem szansę, aby skutecznie przeciwstawić się planom „hazardzistów nuklearnych”, o których pisał niemiecki filozof Robert Jungk w książce Państwo atomowe. O postępie ku nieludzkości.
Niniejsza wypowiedź pochodzi z publikacji pokonferencyjnej „Kobiety przeciwko atomowi”, która odbyła się 18 czerwca 2011 roku w Sali Kolumnowej Sejmu RP w Warszawie. Debata została zainicjowana przez Porozumienie Kobiety dla Pomorza, grupujące pomorskie parlamentarzystki, radne, przedstawicielki organizacji pozarządowych, partii politycznych, kobiety sztuki, kultury oraz nauki, które ponad podziałami politycznymi działają na rzecz praw kobiet na Pomorzu. Na początku kwietnia 2011r. w liście otwartym Porozumienie wyraziło sprzeciw wobec bezrefleksyjnych planów rozwoju energetyki jądrowej i zwróciło się do władz i mediów o uczciwą i otwartą debatę publiczną na temat polityki energetycznej, m.in. oceny rozwoju energetyki jądrowej pod kątem perspektywy równości płci.
Debata pt.: „Kobiety przeciwko atomowi” była kolejnym działaniem kobiet na rzecz zrównoważonej energetyki w Polsce. Odbyła się przy wsparciu Fundacji im. Heinricha Bölla, Grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim i Zielonego Instytutu. Do udziału przyłączyły się także organizacje z całej Polski: Fundacja Nasza Ziemia, Fundacja Przestrzenie Dialogu, Grupa Inicjatyw Genderowych, Porozumienie Kobiet Euroregionu, SLD–Frakcja Kobieca, Zielone Wiadomości, Zieloni 2004. Dzięki uprzejmości klubu poselskiego SLD debata odbyła się w Sali Kolumnowej Sejmu RP.
Ze względu na objętość tekstu pominięto przypisy.
Agnieszka Grzybek - Członkini Rady Krajowej Zielonych 2004, współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca, działaczka Kongresu Kobiet, koordynatorka programu regionalnego „Demokracja płci” w Przedstawicielstwie Fundacji im. Heinricha Bölla w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz