29 października 2010

Miasto na ludzką skalę - wywiad

Bartłomiej Kozek, członek Zarządu Krajowego Zielonych 2004 i przewodniczącym koła warszawskiego partii, koordynuje grupę roboczą do spraw polityki społecznej i usług publicznych w jej obrębie, w wyborach samorządowych startuje z drugiego miejsca na liście SLD do Rady Dzielnicy Mokotowa w okręgu Stary Mokotów, student wiedzy o kulturze na Uniwersytecie Warszawskim, prowadzi bloga "Zielona Warszawa" - rozmawia Bartosz Ślosarski.

Sądzi się, że w czasie globalizacji i stopniowego ograniczania władzy państwowej przez międzynarodowe organizacje oraz korporacje, polityka lokalna jest jedyną formą wdrażania alternatywnej wizji wobec neoliberalizmu. Startujesz do rady dzielnicy Mokotowa, jak widzisz w takim kontekście swoją pracę na rzecz najbliższej okolicy?

Swój start traktuję w kategoriach lokalnego działania w rozwiązywaniu zarówno spraw pozornie przyziemnych (a tak naprawdę mających fundamentalny wpływ na jakość życia lokalnych społeczności), jak i drobnych zmian na lepsze w reagowaniu na globalne wyzwania. "Myśl globalnie, działaj lokalnie" - to bardzo zielone w swej treści hasło pokazuje, że rozwiązanie wielu problemów, z którymi mamy obecnie do czynienia, często zaczyna się od niemal pozytywistycznej, organicznej pracy u podstaw. I nie ma w tym nic złego. Bardzo źle reaguję na opinie, że tego typu działania to strata czasu czy też "pudrowanie neoliberalizmu". Wielkie idee mają to do siebie, że potrafią być niezwykle interesującym tematem rozmów, natomiast same z siebie - bez ich praktycznego wdrażania - nikomu jakości życia nie poprawią. O zmianie świata dyskutować trzeba i warto, jeśli jednak ktoś ma zamiar na tym poprzestać i z poczuciem wyższości spogląda na osoby, walczące z wycinką drzew albo wymyślające nowe sposoby działania lokalnych instytucji socjalnych, to daleko nie zajdzie. Kończy się to najczęściej tym, że globalnego opodatkowania transakcji finansowych, jak nie było, tak nie ma, natomiast drzew przed wycinką czy lokalnych szpitali przed prywatyzacją nie ma kto bronić.

Nie chodzi tu o to, by lekceważyć ważną i potrzebną pracę intelektualną. Chodzi o to, że wizje trzeba umieć wprowadzać w życie. Kontakt z lokalnymi mieszkankami i mieszkańcami, wspólne poszukiwanie odpowiedzi na problemy, z którymi się stykają - to również forma intelektualnej przygody. To także ciężka praca, którą dużo łatwiej wykonywać będąc w strukturach władzy niż w przerwie między pracą a odpoczynkiem, jako swego rodzaju hobbistyczną nakładkę. Mogąc poświęcić się pracy radnego, otrzymuje się chociażby łatwiejszy dostęp do dokumentów czy też możliwość składania interpelacji i zapytań, na które lokalne urzędy mają obowiązek odpowiadać. Dzielnice Warszawy zajmują się sporą ilością działań, mających decydujący wpływ na to, czy dana dzielnica jest miejską sypialnią, skansenem, czy też salonem miasta. To tu decyduje się o wynajmie zasobów lokalowych pozostających w gestii dzielnicy (co wpływa chociażby na to, czy po materiały malarskie trzeba jeździć samochodem na drugi koniec miasta, tracąc czas na dojazd i emitując zanieczyszczenia powietrza z samochodu, czy też można kupić je tuż za rogiem), wydaje się opinie na temat przyjmowanych później przez Radę Miasta planów zagospodarowania przestrzennego, wykonuje się pieczę nad działaniem instytucji polityki społecznej. Startuję do rady dzielnicy Mokotowa po to, by móc na te wszystkie kwestie mieć wpływ, by na praktycznych przykładach pokazywać wizję zielonego miasta, bardzo różniącą się od wizji innych partii, nierzadko wychodzących z założenia, że im więcej wieżowców i dróg w mieście, tym miasto rozwija się lepiej. Uważam, że nie tędy droga.

Pod rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz i Platformy Obywatelskiej widać, że miasto się rozwija. Ulice są rozkopane, bo trwają na nich prace zlecone przez lokalną władzę. Dodatkowo buduje się stadiony na Euro 2012, a miasto weszło do kolejnej tury walki o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Co w takim razie się Wam, Zielonym, w nim nie podoba?

Za stadiony bardzo serdecznie dziękuję - miasto będzie w najbliższym czasie oszczędzać między innymi na wydatkach na pomoc społeczną, edukację, kulturę i sport, bo wcześniej przekazało niemal 400 milionów złotych na stadion Legii. Kiedy przychodzi do zaciskania pasa, to osoby o już gorszej pozycji społecznej w naszym mieście - mieście sporego rozwarstwienia społecznego - stają się pierwszymi jego ofiarami. Kolejnymi będą osoby stojące w korkach, bowiem zamarzyło nam się wyleczyć kompleksy narodowe za pomocą postawienia kolejnego stadionu w samym środku miasta. Kiedy skończy się Euro, władze Warszawy będą miały nie lada problem ze Stadionem Narodowym - nie do końca bowiem wiadomo, w jaki sposób ma on zarobić na swoje utrzymanie. Jednocześnie z szumnych zapowiedzi o towarzyszącej jego budowie rewitalizacji Pragi - poprawie stanu mieszkaniowego dzielnicy, zmagającej się ze społecznymi konsekwencjami reprywatyzacji, jakości opieki zdrowotnej - niewiele zostało. Podobnie z miejską kulturą - oczywiście chwała ekipie Hanny Gronkiewicz-Waltz za dobry PR, którego odmówić im nie sposób, kiedy jednak popatrzy się na konkretne sprawy, jak chociażby zniknięcie kultowego zagłębia klubowego na Dobrej na Powiślu, problemy Fundacji Ja Wisła z miastem, krzywo patrzącym się na oddolne ożywianie brzegów rzeki czy też fakt, że przez lata, zamiast stadionów, nie wybudowano porządnej, odpowiadającej europejskim standardom hali kongresowej - dobre samopoczucie znika.

Rozkopane ulice i stadiony - to wszystko wizja rozwoju miasta skupiająca się na założeniu, że wystarczy postawić na infrastrukturę techniczną, by wszelkie bolączki miejskiego życia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak nie jest. Miasto to także ludzie i sieci relacji społecznych, które tworzą. Jak do tej pory pozostałe formacje zapominały o tym, że miasto musi być na ludzką skalę - tworzyć warunki do bardziej zrównoważonego rozwoju, planować swój wzrost tak, by wraz z budową kolejnych osiedli zapewniać im dostęp do dobrego transportu publicznego, sieci żłobków i przedszkoli, sklepów, przestrzeni zielonych, kawiarni czy drobnego rzemiosła. Tak miasto Warszawa, jak i poszczególne jego dzielnice, mają ku temu narzędzia - takie jak wspomniane już plany zagospodarowania przestrzennego (stolica Polski ma takowe raptem dla 25% swojej powierzchni, co stwarza warunki do presji inwestycyjnej na obszary zielone i cenne przyrodniczo) czy polityka czynszowa, mogąca wspierać różnorodność oferty usługowej i kulturalnej na danym obszarze. Przykładem, w jaki sposób Warszawa nie nadąża z załatwianiem tego typu problemów, jest Białołęka, nadal słabo skomunikowana zarówno z centrum miasta, jak i wewnątrz samej dzielnicy, podobna sytuacja może zdarzyć się w Wilanowie, gdzie bardzo dynamicznie rośnie liczba mieszkanek i mieszkańców, zaś projekty wybudowania doń tramwaju coraz bardziej odsuwają się w czasie. Jak widać, powodów do zmartwienia obecnym stanem rozwoju Warszawy nie brakuje.

Nie sposób nie zapytać o Wasz program dla stolicy. Czy posiadacie konkretne propozycje zreformowania miasta? Jak wyglądałaby zielona Warszawa?

Całkiem niedawno zebraliśmy w jednym dokumencie wszystkie nasze polityczne stanowiska, jakie wydaliśmy w mijającej kadencji Rady Miasta. Wyszło nam około 40 stron poświęconych najróżniejszym zagadnieniom polityki miejskiej - od pomysłów na przyjęcie przez miasto Stołecznej Polityki Klimatycznej, poprzez postulat stworzenia raportu o konfliktach w przestrzeni publicznej (takich jak np. protesty przeciwko niezrównoważonym inwestycjom deweloperów), zapobieganie bezdomności zwierząt, konkretnym lokalizacjom dla stojaków rowerowych, po pytania dotyczące miejskiego budżetu i postulaty reformy "janosikowego". Za słowami idą też czyny - za nasz największy sukces uznaję obronę integralności Pola Mokotowskiego - warszawskiego Central Parku. Dzięki medialnemu wsparciu i rozpropagowaniu naszego listu do radnych, domagającego się uchwalenia dla terenu planu zagospodarowania przestrzennego, przez "Gazetę Stołeczną", podpisanego przez kilkanaście tysięcy ludzi, udało się zapobiec jego parcelacji.

Obok już poruszanych przez nas spraw w kampanii chcemy poruszyć wątki, które dotyczą olbrzymiej ilości osób mieszkających w Warszawie. Jednym z naszych pomysłów jest rozwój przystępnego cenowo budownictwa komunalnego. Miasto może przekazywać grunty deweloperom po obniżonej cenie w zamian za zobowiązanie, że określona ilość zasobu mieszkaniowego (np. 10%) będzie wynajęta miastu, które z kolei przekazywać je będzie osobom o dochodach niższych niż określony pułap po kosztach. W ten sposób Warszawa mogłaby mieć też wpływ na ceny mieszkań i czynszów, które obecnie - z powodu braku realnej konkurencji ze strony dbającego o interes społeczny samorządu - osiągają niebotyczne rozmiary. Innym tematem przewodnim będzie dla nas kultura i życie miejskie, które nie musi kumulować się w samym Śródmieściu. Poszczególne dzielnice mogą - i powinny mieć - swoje własne "jądra kondensacji", w których ludzie będą mogli odpoczywać bez rujnowania sobie portfela. Odpowiednie ulgi w wysokości czynszów dla lokali, które zdeklarują, że określona część ich menu będzie po przystępnych cenach, umarzanie długów pustostanów, które mogą być zajęte przez lokalny biznes i usługi użyteczności publicznej - to tylko kilka z przykładów, w jaki sposób można zadbać o bardziej równomierny rozwój społeczny miasta. Nie zapomnimy rzecz jasna o kwestiach ekologii i demokracji miejskiej, apelując o danie lokalnym społecznościom narzędzi bardziej skutecznej obrony swoich interesów. Obniżenie pułapu inicjatywy uchwałodawczej, referenda dzielnicowe, konsultacje społeczne przed, a nie po wydaniu przez miasto projektu jakiegoś dokumentu albo planu zagospodarowania - to wszystko kwestie, które mają kluczowe znaczenie, jeśli marzymy o tworzeniu nowoczesnego miasta. Nie ma miasta bez mieszczanek i mieszczan, nie da się tworzyć Warszawy - czy jakiegokolwiek innego miasta - traktując ją jak folwark pańszczyźniany.

W ostatnich sondażach w Niemczech tamtejsi Zieloni plasują się na drugim miejscu. W Polsce pozycja Twojej partii jest diametralnie inna. Jakie - według Ciebie - są tego przyczyny? Jak byś to zmienił?

To bardzo złożona kwestia. Nie mieliśmy tu roku 1968 w wersji zachodniej - progresywnej kontestacji ciemnych stron powojennej rzeczywistości, zamiatającej społeczną opresyjność pod dywan państwa dobrobytu. Cofać można się jeszcze dalej - do zaborów, albo wręcz do podziału Europy na część wybierającą model gospodarki towarowo-pieniężnej i na drugą, podążającą za opcją folwarczno-pańszczyźnianą, wątpię jednak, bym zdołał cały ten kontekst zawrzeć w kilku zdaniach niniejszego wywiadu (śmiech). Z całą pewnością powojenny podział Europy na dwa bloki polityczno-ekonomiczne ma tu znaczenie, po roku 1989 bowiem łatwo było zagłuszyć całkiem prężnie działający ruch ekologiczny poprzez snucie miraży na temat możliwości korzystania ze świeżo zdobytego udziału w globalnym rynku z neoliberalnymi reformami, wykluczającymi szerokie grono ludności z udziału w nim. Atomizacja społeczna, pogoń za pieniądzem, potrzebnym części Polek i Polaków do podkreślenia statusu społecznego, a jeszcze większemu gronu - do zapewnienia sobie i własnym rodzinom egzystencjalnego minimum - sprawia, że startujemy z bardzo niskiego pułapu, mylnie utożsamiając ekologię z wyrzeczeniami, które możemy ponieść, kiedy zaczniemy cieszyć się stopą życia podobną do tej z krajów Europy Zachodniej. Problem w tym, że polityka kolejnych rządów raczej wpływa inercyjnie na naszą pozycję na półperyferiach globalnego rynku, niż na wejście do centrum systemu-świata. Jedną z metod ku temu mógłby być Zielony Nowy Ład - inwestowanie w ekologiczną transformację gospodarki, przynoszącą wzrost efektywności energetycznej (jak wiemy, energia kosztuje, co boleśnie odczuwa się w polskich gospodarstwach domowych) i tworzenie nowych miejsc pracy.

O Green New Dealu mówię nie bez przyczyny - moim zdaniem bowiem ostatnie sukcesy Zielonych na całym świecie (poza Niemcami także w Australii, Kolumbii czy Brazylii) wynikają w dużej mierze z procesu, który nazwałbym "rematerializacją zielonej polityki". Polega on na odrzuceniu założenia, że ekopolityka jest li tylko domeną wartości postmaterialnych i że jest ona kluczem do ekologicznej i społecznej reformy kapitalizmu i jego powrotu do roli narzędzia służącego poprawie jakości życia. Stąd na przykład sukces Zielonych na Węgrzech, którzy o ekologii potrafili powiedzieć odwołując się zarówno do haseł sprawiedliwości społecznej, jak i do kieszeni własnego elektoratu, stąd też większy nacisk na kwestie socjalne w programie niemieckich Zielonych czy też nawiązywanie dialogu ze związkami zawodowymi. Na zachód od Odry pomysły Zielonych na dalszy bieg globalnej modernizacji znajdują się w społecznej awangardzie, podczas gdy SPD nadal boryka się z problemem znalezienia nowej narracji po fiasku koncepcji "trzeciej drogi". Choć nie da się w prosty sposób przenosić doświadczeń z jednego kraju na drugi, to jednak doświadczenia, związane z rozbudową wizerunku partii nie tylko wrażliwych na środowisko, ale też na tworzenie bardziej egalitarnego społeczeństwa wydają się być inspirujące dla myślenia o uprawianiu zielonej polityki nad Wisłą.

W Warszawie idziecie do wyborów razem z SLD. Powstaliście w reakcji na słabe rządy właśnie tej partii w latach 2001-2005. Decyzja, aby Krystian Legierski był kandydatem na wiceprezydenta przy Wojciechu Olejniczaku, jest realizmem politycznym czy koniunkturalizmem?

Zawsze sądziłem, że obecność w polityce wymaga posiadania pewnej dozy tak rozwagi, jak i romantyczności. Moglibyśmy po raz kolejny wystartować samodzielnie, wiele wskazuje na to, że poprawilibyśmy nasz wynik w Warszawie w porównaniu do roku 2006, kiedy zdobyliśmy 1,68% głosów. Postanowiliśmy jednak powiedzieć "sprawdzam" mimo wszystko najsilniejszej partii po lewej stronie politycznej sceny, nie zapominając o tym, że nie jest to jeszcze typowa, zachodnioeuropejska socjaldemokracja. Dobry wynik Grzegorza Napieralskiego w tegorocznych wyborach prezydenckich, a w szczególności odmłodzenie elektoratu Sojuszu dało jednak nadzieję na to, że rozpoczną się w tym ugrupowaniu zmiany na lepsze. W kontekście warszawskim owe "sprawdzam" dotyczy również podejścia SLD do 4 lat współrządzenia miastem z Platformą Obywatelską. Od tego, na ile partia ta będzie w stanie głośno mówić o swoich osiągnięciach, jak również o różnicach w wizji miasta między nią a PO w dużej mierze zależy jej wyborczy wynik. W tym roku możliwe jest naprawdę wszystko - w 2006 roku mieliśmy apogeum wojny między PO a PiS i Kazimierza Marcinkiewicza jako realnego konkurenta Hanny Gronkiewicz-Waltz, dziś mamy "partię krzyża" i pasującego do jej wizerunku jak pięść do nosa Czesława Bieleckiego, który zapowiada, że będzie robił zasadniczo to samo, co obecna pani prezydent, tyle że szybciej. SLD może zadowolić się pozycją przystawki do Platformy i skurczyć swoją reprezentację w Radzie Miasta do 3-5 osób, walnie przyczyniając się do 4 lat samodzielnych rządów PO w Warszawie i zapewne większości jej dzielnic, może też zawalczyć o więcej, z wyprzedzeniem Prawa i Sprawiedliwości włącznie. Wszystko zależy od tego, na ile wyraźnie będzie on artykułował inną, progresywną wizję miasta.

Zieloni o takiej wizji na pewno będą mówili. Obecny start jest testem dla ewentualnej przyszłej współpracy w kolejnych wyborach i mam nadzieję, że jego wynik okaże się pozytywny. Jednym z mierników współpracy jest zdolność do kompromisu i do partnerskiej współpracy - to dla nas ważny znak, że Krystian Legierski otrzymuję jedynkę w największej dzielnicy miasta, a także zapewnienie, że będzie wiceprezydentem przy Wojciechu Olejniczaku, odpowiedzialnym za kwestie społeczne i kulturalne. Liczymy na to, że po tych wyborach będziemy mogli pokazać osobom na nas głosującym, że po 7 latach istnienia naszej partii wspólny wysiłek przyniósł owoce i możemy pochwalić się pierwszymi radnymi. To też spore wyzwanie dla nas samych - w wyborach do rad miasta i dzielnic dobra kampania i kontakt z ludźmi sprawiają, że także osoby z dalszych miejsc na wyborczych listach mają realne szanse na uzyskanie mandatów. W wielu okręgach w poprzednich wyborach brakowało kilkuset głosów do tego, by ówczesna koalicja Lewica i Demokraci zdobyła drugi mandat. To dla nas olbrzymia szansa i zarazem wyzwanie, dlatego do 21 listopada działać na pełnych obrotach, przekonując ludzi do naszej wizji miasta - miasta na ludzką skalę.

Jesteś ekologiem, przez co znajdujesz się w awangardzie do większości społeczeństwa. W tej kwestii ciągle jesteśmy w tyle za Europą Zachodnią. Panują u nas różnorakie stereotypy w stylu: "ekolodzy wolą skupić się na żabach, a nie ludziach". Czy ekologia i zielony ład rzeczywiście są przeciwko człowiekowi?

Wedle niedawno opublikowanych badań stanu zdrowia mieszkańców Warszawy aż do 550 rocznie trafia do szpitala z powodu zanieczyszczenia powietrza w naszym mieście, na które przemożny wpływ mają samochodowe spaliny. Niewspółmiernie mniej osób musi być hospitalizowanych w wyniku kontaktu z żabami, zatem wydaje się, że są więksi wrogowie ludzi niż te sympatyczne płazy (śmiech). Myślę, że bardzo często optyka patrzenia na świat zmienia się wraz z zetknięciem się z realnym problemem. Kiedy komuś buduje się pod oknem obwodnicę, zabiera park na potrzeby budowy zasłaniających światło wieżowców, okleja się okna reklamą wielkoformatową - wtedy rodzi się bunt. Bunt przed traktowaniem miasta jako firmy, służącej zarabianiu pieniędzy albo przechwalaniem się wystrzałowością wieżowców, nie zaś instytucji służącej zaspokajaniu potrzeb mieszkanek i mieszkańców. Największym wyzwaniem w najbliższych latach - moim zdaniem - jest przekonanie protestujących w pojedynczych sprawach, że ich walka jest elementem szerszej układanki, i że warto zacząć działać z innymi, oddolnymi ruchami - nie tylko ekologicznymi, ale też chociażby osób z niepełnosprawnościami, walczącymi o dostępność przestrzeni publicznej czy lokatorskimi - o lepsze miasto. Okazuje się wtedy, że osoby ubogie wcale nie czyhają na życie żab, i wraz z tymi żabami (a przynajmniej z osobami reprezentującymi ich interesy) potrafią wspólnie starać się o to, by samorząd przestał zajmować się przecinaniem wstęg, a zaczął ludźmi i ich otoczeniem. Formacje, chcące zachować status quo, robią wiele, by zapobiec takim sojuszom i szerzyć stereotypy, czy to o "ekooszołomach", czy to o "grupach roszczeniowych", których przekroczenie jest pierwszym krokiem do stworzenia przestrzeni dla zielonego projektu politycznego w Polsce.

Fot. Magda Mosiewicz. Wywiad ukazał się pierwotnie na portalu lewica.pl

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...