Ruch Zielonych niejeden zakręt ma już za sobą - w końcu od wydarzeń roku 1968, które okazały się przełomowe dla połączenia się dróg tak różnych do tej pory grup, jak ekologiczne, feministyczne, pacyfistyczne, ochrony praw imigrantów, konsumentów i zwierząt czy też ruchy solidarnościowe z państwami rozwijającymi się. Okazało się, że potrafią one mówić wspólnym głosem, ich cele są zbieżne, a ideały - podobne. Budowa partii na bazie ruchów społecznych nie była jednak łatwa - inny styl prowadzenia polityki, różnorodność prezentowanych opinii, w końcu brak - w większości wypadków - doświadczenia w organizacjach politycznych sprawiały, że pierwsze formacje, realizujące ideały Zielonej Polityki, nie miały łatwo. Dopiero na początku lat 80. XX wieku zaczęły odnosić pierwsze sukcesy, czego najlepszym przykładem byli niemieccy Zieloni, którzy wpierw - w 1983 roku - trafili do Bundestagu, a w rok później - do Parlamentu Europejskiego. W tym samym czasie powoli rozwijał się ruch w takich krajach, jak Irlandia, Finlandia czy też Belgia. Czarnobyl i afery żywnościowe wiele pomogły ruchowi, podobnie, jak i współpraca na skalę kontynentalną, której efektem jest powstanie w 2004 roku Europejskiej Partii Zielonych i obecność grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego w Europarlamencie.
Kiedy patrzy się na rozwój tego ruchu na Zachodzie i porównuje się z sytuacją w Europie Środkowo-Wschodniej, nie sposób zauważyć, że lata komunizmu nie ułatwiają zadania. Przetrącony kark społeczeństwa obywatelskiego uniemożliwia niemalże zaistnienie z poziomu oddolnego, z kolei duże skupienie władzy w organach centralnych w całej Europie budziło i budzi kontrowersje. Estońskim Zielonym nie jest łatwo poruszać kwestie kojarzone z lewicą, a będące integralnym elementem Zielonej Polityki, takie jak polityka społeczna. Po pierwsze, większość ruchu ekologicznego z okresu pieriestrojki była... prawicowa, a po drugie, lata bycia częścią ZSRR ułatwiły olbrzymi, neoliberalny backlash, którego przykładem jest podatek liniowy czy też ciągłe problemy z integracją mniejszości rosyjskiej. Z kolei w Czechach nadal widać napięcie między aktualnym liderem partii, Martinem Bursikiem, a wewnętrzną opozycją, mającą dość wiecznych koncesji dla centroprawicy, z instalacją amerykańskiego radaru, podatkiem liniowym (sprzecznym z oficjalnym stanowiskiem EPZ) i opłatami za służbę zdrowia włącznie.
Mając tego typu wiadomości nie trudno spostrzec, że polscy Zieloni, operujący w hermetycznym i konserwatywnym środowisku politycznym i pragnący uniknąć błędów formacji w regionie, ma niełatwo. Mamy za sobą, o czym przypominają w swym tekście w najnowszej publikacji Heinricha Boella Agnieszka Grzybek i Dariusz Szwed, produkującą olbrzymie nierówności transformację ustrojową i rządy SLD-UP, odbierające zniżki komunikacyjne studentom, przymilające się Kościołowi i likwidujące Fundusz Alimentacyjny. Mamy za sobą komunizm, po którym wiele Polek i Polaków wpadło w sidła konsumpcji i przekonania, że "nie ma alternatywy" dla rozwoju za wszelką - także ekologiczną - cenę. Stąd tak trudno jest tu o przebicie się z hasłem ekologicznej modernizacja, a dążenie do fałszywie pojętej "stabilizacji" sprawia, że np. feministki walczące o prawo do wyboru czy też gejów i lesbijki na Paradzie Równości uznaje się za "skrajne grupki", które godne są najwyżej wystąpienia w telewizji przy asyście osób z Ligi Polskich Rodzin...
Jak z kolei wspomina Bartek Lech, "nasz człowiek w Brukseli", młodzi ludzie pod koniec wieku mieli jeszcze wiele nadziei w to, że ich inicjatywy rozruszają społeczeństwo. Wiele osób wierzyło wówczas, że Unia Wolności stanie się "lewicą laicką", wyprze ze sceny politycznej postkomunistów i stworzy przestrzeń do prowadzenia nowoczesnej polityki. Nadzieje te zostały pogrzebane, gdy Jacka Kuronia przykrył Leszek Balcerowicz, a UW weszła w koalicję z AWS, po której zatonęła. Później przyszedł czas Zielonych, którzy szybko musieli zejść z ambitnych marzeń o wywróceniu kraju do góry nogami i nastawić się na długi marsz. Marsz, który - jak zauważa Lech - musi obejmować także edukację w zielonej polityce całego "bloku wschodniego" tak, by tradycyjne dla tego ruchu wartości, takie jak dążenie do demilitaryzacji - nie były kwestionowane.
Na tle opowieści "ze wschodu" historie zachodnioeuropejskich Zielonych brzmią krzepiąco. Pomimo wielu wewnętrznych kłótni, bolesnych rozstań i trudnych chwil w Niemczech udało się stworzyć stabilną formację, wołającą o bardziej ekologiczną i prospołeczną gospodarkę rynkową. W Belgii dwie partie - flamańska i walońska - podniosły się z trudnych chwil po porażce wyborczej, będącej efektem współrządzenia krajem, i dziś są wiarygodną opozycją. W Irlandii i Finlandii są dziś w rządzie, jednocześnie ciesząc się z powodu realizacji swoich postulatów, jak i zaciskając zęby przy trudnych kompromisach. W Parlamencie Europejskim ludzie z całej Europy tworzą historię, np. zapraszając w 1986 do jego budynków międzynarodowy zjazd prostytutek, by zwrócić uwagę na sytuację ludzi, trudniących się tym zawodem.
Smaczków można podawać dużo, dużo więcej - najlepiej po prostu o nich przeczytać. "Green Identity in a Changing Europe" nadaje się idealnie do roli przewodniczki po meandrach zielonej historii - a że tradycyjnie jest ona dostępna do ściągnięcia za darmo z Internetu, to nie sposób mi jej nie polecić.
Kiedy patrzy się na rozwój tego ruchu na Zachodzie i porównuje się z sytuacją w Europie Środkowo-Wschodniej, nie sposób zauważyć, że lata komunizmu nie ułatwiają zadania. Przetrącony kark społeczeństwa obywatelskiego uniemożliwia niemalże zaistnienie z poziomu oddolnego, z kolei duże skupienie władzy w organach centralnych w całej Europie budziło i budzi kontrowersje. Estońskim Zielonym nie jest łatwo poruszać kwestie kojarzone z lewicą, a będące integralnym elementem Zielonej Polityki, takie jak polityka społeczna. Po pierwsze, większość ruchu ekologicznego z okresu pieriestrojki była... prawicowa, a po drugie, lata bycia częścią ZSRR ułatwiły olbrzymi, neoliberalny backlash, którego przykładem jest podatek liniowy czy też ciągłe problemy z integracją mniejszości rosyjskiej. Z kolei w Czechach nadal widać napięcie między aktualnym liderem partii, Martinem Bursikiem, a wewnętrzną opozycją, mającą dość wiecznych koncesji dla centroprawicy, z instalacją amerykańskiego radaru, podatkiem liniowym (sprzecznym z oficjalnym stanowiskiem EPZ) i opłatami za służbę zdrowia włącznie.
Mając tego typu wiadomości nie trudno spostrzec, że polscy Zieloni, operujący w hermetycznym i konserwatywnym środowisku politycznym i pragnący uniknąć błędów formacji w regionie, ma niełatwo. Mamy za sobą, o czym przypominają w swym tekście w najnowszej publikacji Heinricha Boella Agnieszka Grzybek i Dariusz Szwed, produkującą olbrzymie nierówności transformację ustrojową i rządy SLD-UP, odbierające zniżki komunikacyjne studentom, przymilające się Kościołowi i likwidujące Fundusz Alimentacyjny. Mamy za sobą komunizm, po którym wiele Polek i Polaków wpadło w sidła konsumpcji i przekonania, że "nie ma alternatywy" dla rozwoju za wszelką - także ekologiczną - cenę. Stąd tak trudno jest tu o przebicie się z hasłem ekologicznej modernizacja, a dążenie do fałszywie pojętej "stabilizacji" sprawia, że np. feministki walczące o prawo do wyboru czy też gejów i lesbijki na Paradzie Równości uznaje się za "skrajne grupki", które godne są najwyżej wystąpienia w telewizji przy asyście osób z Ligi Polskich Rodzin...
Jak z kolei wspomina Bartek Lech, "nasz człowiek w Brukseli", młodzi ludzie pod koniec wieku mieli jeszcze wiele nadziei w to, że ich inicjatywy rozruszają społeczeństwo. Wiele osób wierzyło wówczas, że Unia Wolności stanie się "lewicą laicką", wyprze ze sceny politycznej postkomunistów i stworzy przestrzeń do prowadzenia nowoczesnej polityki. Nadzieje te zostały pogrzebane, gdy Jacka Kuronia przykrył Leszek Balcerowicz, a UW weszła w koalicję z AWS, po której zatonęła. Później przyszedł czas Zielonych, którzy szybko musieli zejść z ambitnych marzeń o wywróceniu kraju do góry nogami i nastawić się na długi marsz. Marsz, który - jak zauważa Lech - musi obejmować także edukację w zielonej polityce całego "bloku wschodniego" tak, by tradycyjne dla tego ruchu wartości, takie jak dążenie do demilitaryzacji - nie były kwestionowane.
Na tle opowieści "ze wschodu" historie zachodnioeuropejskich Zielonych brzmią krzepiąco. Pomimo wielu wewnętrznych kłótni, bolesnych rozstań i trudnych chwil w Niemczech udało się stworzyć stabilną formację, wołającą o bardziej ekologiczną i prospołeczną gospodarkę rynkową. W Belgii dwie partie - flamańska i walońska - podniosły się z trudnych chwil po porażce wyborczej, będącej efektem współrządzenia krajem, i dziś są wiarygodną opozycją. W Irlandii i Finlandii są dziś w rządzie, jednocześnie ciesząc się z powodu realizacji swoich postulatów, jak i zaciskając zęby przy trudnych kompromisach. W Parlamencie Europejskim ludzie z całej Europy tworzą historię, np. zapraszając w 1986 do jego budynków międzynarodowy zjazd prostytutek, by zwrócić uwagę na sytuację ludzi, trudniących się tym zawodem.
Smaczków można podawać dużo, dużo więcej - najlepiej po prostu o nich przeczytać. "Green Identity in a Changing Europe" nadaje się idealnie do roli przewodniczki po meandrach zielonej historii - a że tradycyjnie jest ona dostępna do ściągnięcia za darmo z Internetu, to nie sposób mi jej nie polecić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz