Jeśli przejrzycie Platformę Polityczną Federacji Młodych Zielonych Europejskich, możecie znaleźć następujące sformułowanie: "8.5 Wszystkie kraje powinny mieć w swych prawodawstwach niewzruszalne prawo swoich regionów do niezawisłości od państw, których są częścią, zgodnie z prawem do samodeterminacji".
W artykule tym będę argumentował, że tego typu prawo secesji mniejszości od państw w których się znajdują nie jest czymś, co powinniśmy wspierać w każdej sytuacji. W wielu wypadkach bowiem prowokowałoby ono niekończące się ilości nowych konfliktów. Powiedzmy, że jest sobie państwo Xm które składa się z większościowej grupy etnicznej A i uciskanej mniejszości B. Z punktu widzenia grupy B można mówić wiele na korzyść prawa do odejścia od państwa X i stworzenia własnego. Koniec z prześladowaniami B przez A byłby na pewno jednym z argumentów. Grupa B mogłaby żyć zgodnie z własnymi tradycjami, religią i mówić we własnym języku. Rozwój kulturalny takiej wspólnoty byłby zatem wzmocniony poprzez powstanie nowego państwa.
Szanse na to, że grupa A zgodziłaby się na podział "swojego" państwa są jednak praktycznie zerowe. Region, w którym żyją B może być bowiem bogaty w surowce naturalne, albo też siła robocza jest tam tania, być może jest tam też główne lotnisko albo port tegoż kraju. Nawet, jeśli miałby to być najbardziej bezużyteczny kawał ziemi na całym świecie, w relacjach międzynarodowych powierzchnia daje odpowiedni status, tym samym rezygnacja z części terytorium i ludności sprawia, że państwo X idzie w dół hierarchii międzynarodowej. Oznacza to, że grupa A będzie sprzeciwiać się secesji grupy B.
Jeśli nie istnieje uniwersalne prawo mniejszości do oddzielenia się od państwa, istnieje zatem na tym poziomie konflikt pomiędzy większością, mającą w swych rękach władzę polityczną i wojskową, a mniejszością, która dojdzie do przekonania, że może lobbować nieustannie, a większość nie pozwoli im oddzielić się w sposób pokojowy. Wyjdzie z tego brutalny konflikt.
Co jednak, jeśli tego typu prawo istnieje? Pod międzynarodowym naciskiem państwo będzie musiało ulec, a mniejszość będzie mogła powołać własne. To jednak nie jest koniec problemów. Niewiele jest na świecie regionów, zamieszkanych przez zupełnie homogeniczne grupy. Każda mniejszość zawiera w sobie własną mniejszość. Co stanie się z tą "nową" mniejszością? Czy powinna założyć własne państwo? I tak w kółko? Co stanie się, jeśli wszystkie mniejszości w sąsiednich państwach ogłoszą secesję? Jak zdeterminujemy dokładne granice bez wszczynania kolejnych konfliktów? Z czego będą te maleńkie byty żyły? Sekretarz Generalny ONZ, Boutros Ghali napisał w 1992 roku: "Jeśli każda grupa etniczna, religijna lub językowa ogłosiła państwowość, nie byłoby granic dla fragmentacji, a pokój, bezpieczeństwo i ekonomiczny dobrobyt dla wszystkich byłyby jeszcze trudniejsze do osiągnięcia".
Co zatem zrobić, jednocześnie mając i nie mając prawa, co zapewne doprowadzie to pełnych przemocy konfliktów? Kwestie praw mniejszości są bardzo złożone i nie ma tu jednego wyjścia. Są jednak dwie opcje, które w większości wypadków da się zastosować - autonomia i uznanie praw mniejszości w ramach istniejącego państwa. Obydwie nie sprawią, że większość i mniejszość będą natychmiastowo zadowolone, ale pozwolą im żyć na bardziej równych prawach niż do tej pory. W innych wypadkach nie ma innej opcji niż secesja, bowiem te grupy nie są już w stanie żyć ze sobą w obrębie jednego państwa. W takich wypadkach podział ten odbywałby się ze wsparciem wspólnoty międzynarodowej i na bazie uznania, że przypadki te są wyjątkowe. Gdy zaś to już nastapi, zagwarantować należy prawa "nowym" mniejszościom po to, by zapobiec wybuchom nowych konfliktów.
Autor jest koordynatorem spraw unijnych w Federacji Młodych Zielonych Europejskich. Ilustracja - flaga Osetii Południowej.
W artykule tym będę argumentował, że tego typu prawo secesji mniejszości od państw w których się znajdują nie jest czymś, co powinniśmy wspierać w każdej sytuacji. W wielu wypadkach bowiem prowokowałoby ono niekończące się ilości nowych konfliktów. Powiedzmy, że jest sobie państwo Xm które składa się z większościowej grupy etnicznej A i uciskanej mniejszości B. Z punktu widzenia grupy B można mówić wiele na korzyść prawa do odejścia od państwa X i stworzenia własnego. Koniec z prześladowaniami B przez A byłby na pewno jednym z argumentów. Grupa B mogłaby żyć zgodnie z własnymi tradycjami, religią i mówić we własnym języku. Rozwój kulturalny takiej wspólnoty byłby zatem wzmocniony poprzez powstanie nowego państwa.
Szanse na to, że grupa A zgodziłaby się na podział "swojego" państwa są jednak praktycznie zerowe. Region, w którym żyją B może być bowiem bogaty w surowce naturalne, albo też siła robocza jest tam tania, być może jest tam też główne lotnisko albo port tegoż kraju. Nawet, jeśli miałby to być najbardziej bezużyteczny kawał ziemi na całym świecie, w relacjach międzynarodowych powierzchnia daje odpowiedni status, tym samym rezygnacja z części terytorium i ludności sprawia, że państwo X idzie w dół hierarchii międzynarodowej. Oznacza to, że grupa A będzie sprzeciwiać się secesji grupy B.
Jeśli nie istnieje uniwersalne prawo mniejszości do oddzielenia się od państwa, istnieje zatem na tym poziomie konflikt pomiędzy większością, mającą w swych rękach władzę polityczną i wojskową, a mniejszością, która dojdzie do przekonania, że może lobbować nieustannie, a większość nie pozwoli im oddzielić się w sposób pokojowy. Wyjdzie z tego brutalny konflikt.
Co jednak, jeśli tego typu prawo istnieje? Pod międzynarodowym naciskiem państwo będzie musiało ulec, a mniejszość będzie mogła powołać własne. To jednak nie jest koniec problemów. Niewiele jest na świecie regionów, zamieszkanych przez zupełnie homogeniczne grupy. Każda mniejszość zawiera w sobie własną mniejszość. Co stanie się z tą "nową" mniejszością? Czy powinna założyć własne państwo? I tak w kółko? Co stanie się, jeśli wszystkie mniejszości w sąsiednich państwach ogłoszą secesję? Jak zdeterminujemy dokładne granice bez wszczynania kolejnych konfliktów? Z czego będą te maleńkie byty żyły? Sekretarz Generalny ONZ, Boutros Ghali napisał w 1992 roku: "Jeśli każda grupa etniczna, religijna lub językowa ogłosiła państwowość, nie byłoby granic dla fragmentacji, a pokój, bezpieczeństwo i ekonomiczny dobrobyt dla wszystkich byłyby jeszcze trudniejsze do osiągnięcia".
Co zatem zrobić, jednocześnie mając i nie mając prawa, co zapewne doprowadzie to pełnych przemocy konfliktów? Kwestie praw mniejszości są bardzo złożone i nie ma tu jednego wyjścia. Są jednak dwie opcje, które w większości wypadków da się zastosować - autonomia i uznanie praw mniejszości w ramach istniejącego państwa. Obydwie nie sprawią, że większość i mniejszość będą natychmiastowo zadowolone, ale pozwolą im żyć na bardziej równych prawach niż do tej pory. W innych wypadkach nie ma innej opcji niż secesja, bowiem te grupy nie są już w stanie żyć ze sobą w obrębie jednego państwa. W takich wypadkach podział ten odbywałby się ze wsparciem wspólnoty międzynarodowej i na bazie uznania, że przypadki te są wyjątkowe. Gdy zaś to już nastapi, zagwarantować należy prawa "nowym" mniejszościom po to, by zapobiec wybuchom nowych konfliktów.
Autor jest koordynatorem spraw unijnych w Federacji Młodych Zielonych Europejskich. Ilustracja - flaga Osetii Południowej.
3 komentarze:
I wlaśnie o tym miałam wiele prac w klasie maturalnej :) szkoda, że na maturze tego nie było bo wynik byłby na pewno lepszy :)
Na jednej takiej pracy mieliśmy wymyśleć własnie kilka argumentów, kilka wyjść które zadowoliłyby obie strony. Powiem szczerze, że trudno odpowiedzieć sobie na pytanie jak zrobic by obie strony były zadowolone. Zawsze któraś ze stron będzie "pokrzywdzona"...
P.S. bardzo ciekawy blog :) przeczytałam kilka postów, najbardziej podobał mi się ten o tytule "tarcza - z deszczu pod rynne". Ciekawie sformułowany. Interesująca strona :)
autor: larysa
Gdy porównamy Gruzję np z Irakiem, państwem utrzymywanym jako całość przemocą, to tutaj jego trwanie w sztucznych granicach tylko szkodzi ludności. Ustanowienie granic Iraku sprzecznych z mapą demograficzną sojuszy klanowych na początku XX wieku było autorytarnym gestem kolonialistów, a teraz zbieramy plony tej decyzji, płacąc podatki na utrzymanie misji pokojowej. W najbliższych latach Amerykanie wrócą do siebie, a wówczas kraj rozpadnie się wzdłuż granic grup religijnych. W polityce, gdy mowa o separatyzmie, nie da sie zadowolić każdej ze ston.
laryso, dzieki za cieple slowa - pisze to z Letniego Uniwersytetu we Frankfurcie nad Odra, wkrotce duzo ciekawych relacji:)
Adalbertusie - Irak to jeszcze nic, zobacz jak wyglada podzielona sztucznie Afryka i do czego takie wytyczanie granic prowadzi. Miejmy nadzieje, ze pewnego dnia bedziemy mogli o nich mowic jako o zjawisku z przeszlosci...
Prześlij komentarz