W ostatni czwartek radni miejscy mieli wyjątkową okazję zetknąć się z dobrym i darmowym oprogramowaniem. Zawiązała się ciekawa, egzotyczna koalicja w słusznym celu - do przechodzenia na oprogramowanie Open Source zachęcali jednym głosem radni LiD i PiS. Bartosz Dominiak z SDPL mówił z grubsza to samo, co Maciej Maciejowski z formacji Jarosława Kaczyńskiego - nie ma sensu płacić grubych milionów, skoro istnieją darmowe i dobre alternatywy.
Większość informatyków potwierdzi - Open Office nie ma wcale mniej możliwości w stosunku do MS Office, a dodatkowo pozwoli zapisać dokument w formacie PDF. Używana przez co czwartego polskiego internautę Mozilla Firefox jest zarówno ładniejsza w stosunku do Internet Explorera, jak i wyprzedziła go w takich kategoriach, jak chociażby możliwość przeglądania kilku stron w jednym oknie. Monopolistyczny Microsoft coraz częściej musi nadganiać pomysły ambitnych informatyków. Wolne oprogramowanie tryumfuje w urzędach we Francji, Korei Południowej czy Wenezueli. Całkiem niedawno Rosja zapowiedziała, że do 2009 wszystkie szkolne komputery będą bez komercyjnego oprogramowania.
Badania wskazują, że przejście na otwarte oprogramowanie pozwoliłyby zaoszczędzić około 30% na kosztach informatyzacji. Rokrocznie Warszawa na płatne oprogramowanie wydaje 9 milionów złotych. Nawet zakładając koszty przeszkolenia pracowników i ewentualnego serwisowania trudno byłoby nie wyjść na plus. Nikt nie powie, że Windows jest systemem pozbawionym wad - warto przypomnieć niedawną sytuację, kiedy nowoczesny pociąg relacji Warszawa-Łódź miał problemy z dojazdem do tego drugiego miasta, bo... zawiesił mu się system operacyjny. Dodam dla rozjaśnienia sytuacji, że nie był to Linux...
A jest na co wydawać te 9 milionów. Chociażby na wprowadzenie miejskiego systemu dotowania oszczędności energetycznej. Powoli, jak donosi dziennik "Polska", mają powstawać zachęty finansowe do instalowania paneli słonecznych czy też uszczelniania domów tak, by nie uciekało z nich ciepło. Gdyby miasto dawało bezzwrotne dotacje dla mieszkanek i mieszkańców Warszawy, wtedy moglibyśmy szybciej zapewnić oszczędności w ich portfelach. O zapobieganiu zmianom klimatycznym nie wspominając. Przy założeniu, że przeciętna dotacja wyniosłaby 5 tysięcy złotych z tych 9 milionów można by pomóc rocznie 1.800 blokom i mieszkaniom indywidualnym w ograniczeniu rachunków.
Wystarczy popatrzeć - kocioł na biomasę kosztuje 5.000 złotych, kolektory słoneczne dla 4-5 osób - 10 tysięcy, wiatrak - 25 tysięcy. Przy jednoczesnym wsparciu państwa (oby poprzez bezzwrotne pożyczki, przecież to w naszym interesie jest spełnić warunek 20% energii ze źródeł odnawialnych do 2020 roku) domy jednorodzinne mogłyby stać się nawet domami pasywnymi, które oddają nadwyżki wyprodukowanej przez siebie energii - obecnie 1 megawatogodzina "schodzi" po 118 złotych. Nawet jeśli udałoby się jedynie zredukować wydatki za prąd, jak w wypadku większości bloków, byłaby to inwestycja opłacalna dla kieszeni Warszawianek i Warszawiaków dużo bardziej, niż jakaś szemrana elektrownia atomowa.
Jak zatem nie być entuzjastą open source? Owszem, nie jest to rozwiązanie idealne, jednak mając własne doświadczenia mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuję używania wielu darmowych programów, od przeglądarki po odtwarzacz muzyczny, a na Linuxa przesiadłbym się gdybym tylko potrafił samodzielnie skonfigurować do działania Internet. Popieram ponadpartyjną koalicję rękami i nogami, nie dziwiąc się wcale, że największymi sceptykami w tym względzie są radni PO. Któż inny zatroszczyłby się lepiej o Billa Gatesa i jego zyski?
Większość informatyków potwierdzi - Open Office nie ma wcale mniej możliwości w stosunku do MS Office, a dodatkowo pozwoli zapisać dokument w formacie PDF. Używana przez co czwartego polskiego internautę Mozilla Firefox jest zarówno ładniejsza w stosunku do Internet Explorera, jak i wyprzedziła go w takich kategoriach, jak chociażby możliwość przeglądania kilku stron w jednym oknie. Monopolistyczny Microsoft coraz częściej musi nadganiać pomysły ambitnych informatyków. Wolne oprogramowanie tryumfuje w urzędach we Francji, Korei Południowej czy Wenezueli. Całkiem niedawno Rosja zapowiedziała, że do 2009 wszystkie szkolne komputery będą bez komercyjnego oprogramowania.
Badania wskazują, że przejście na otwarte oprogramowanie pozwoliłyby zaoszczędzić około 30% na kosztach informatyzacji. Rokrocznie Warszawa na płatne oprogramowanie wydaje 9 milionów złotych. Nawet zakładając koszty przeszkolenia pracowników i ewentualnego serwisowania trudno byłoby nie wyjść na plus. Nikt nie powie, że Windows jest systemem pozbawionym wad - warto przypomnieć niedawną sytuację, kiedy nowoczesny pociąg relacji Warszawa-Łódź miał problemy z dojazdem do tego drugiego miasta, bo... zawiesił mu się system operacyjny. Dodam dla rozjaśnienia sytuacji, że nie był to Linux...
A jest na co wydawać te 9 milionów. Chociażby na wprowadzenie miejskiego systemu dotowania oszczędności energetycznej. Powoli, jak donosi dziennik "Polska", mają powstawać zachęty finansowe do instalowania paneli słonecznych czy też uszczelniania domów tak, by nie uciekało z nich ciepło. Gdyby miasto dawało bezzwrotne dotacje dla mieszkanek i mieszkańców Warszawy, wtedy moglibyśmy szybciej zapewnić oszczędności w ich portfelach. O zapobieganiu zmianom klimatycznym nie wspominając. Przy założeniu, że przeciętna dotacja wyniosłaby 5 tysięcy złotych z tych 9 milionów można by pomóc rocznie 1.800 blokom i mieszkaniom indywidualnym w ograniczeniu rachunków.
Wystarczy popatrzeć - kocioł na biomasę kosztuje 5.000 złotych, kolektory słoneczne dla 4-5 osób - 10 tysięcy, wiatrak - 25 tysięcy. Przy jednoczesnym wsparciu państwa (oby poprzez bezzwrotne pożyczki, przecież to w naszym interesie jest spełnić warunek 20% energii ze źródeł odnawialnych do 2020 roku) domy jednorodzinne mogłyby stać się nawet domami pasywnymi, które oddają nadwyżki wyprodukowanej przez siebie energii - obecnie 1 megawatogodzina "schodzi" po 118 złotych. Nawet jeśli udałoby się jedynie zredukować wydatki za prąd, jak w wypadku większości bloków, byłaby to inwestycja opłacalna dla kieszeni Warszawianek i Warszawiaków dużo bardziej, niż jakaś szemrana elektrownia atomowa.
Jak zatem nie być entuzjastą open source? Owszem, nie jest to rozwiązanie idealne, jednak mając własne doświadczenia mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuję używania wielu darmowych programów, od przeglądarki po odtwarzacz muzyczny, a na Linuxa przesiadłbym się gdybym tylko potrafił samodzielnie skonfigurować do działania Internet. Popieram ponadpartyjną koalicję rękami i nogami, nie dziwiąc się wcale, że największymi sceptykami w tym względzie są radni PO. Któż inny zatroszczyłby się lepiej o Billa Gatesa i jego zyski?
6 komentarzy:
"... na Linuxa przesiadłbym się gdybym tylko potrafił samodzielnie skonfigurować do działania Internet."
to jest żaden problem, wystarczy trochę chęci a przede wszytkim należy spróbować:p
Próbowałem jeszcze na stacjonarnym - miałem tę wątpliwą przyjemność, że Mandrake rozpoznawał większość kart sieciowych firmy X, ale mojej akurat nie;) Podobnież Ubuntu, co nie zmienia faktu, że obydwie dystrybucje wysoko sobie cenię:)
pozdrawiam
ok ale linux z przed kilku lat był dużo gorszy od obecnych.
jestem prawie pewien że jeśli nie masz jakiegoś super nowego komputera, to najnowsze ubuntu bez problemu rozpozna twoją kartę sieciową
jeśli naprawdę chciałbyś przejśc na linuxa polecam spróbować, na początek można zainstalować ubuntu obok windowsa, albo nawet możesz spróbować instalacji ubuntu prostoz windowsa (instaluje się jako zwykły program i można go odinstalować z poziomu windowsa)
http://wubi-installer.org/
i jak próby przejścia na linuxa?
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
Ja jestem zdania, ze samo wykorzystywanie oprogramowania jest bardzo fajne. Tym bardziej, że jak u mnie w firmie mamy systemy informatyczne od https://www.connecto.pl/ to również zauważam do razu większą efektywność pracy zespołu.
Prześlij komentarz