24 lutego 2018 r. ok. 200 osób pod falangami ONR i krzyżem celtyckim przemaszerowało przez Hajnówkę, wykrzykując hasła jak "Śmierć wrogom ojczyzny", Bury - nasz bohater", "A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści" czy "Narodowa Haj-nów-ka".
Otóż spieszę was, kibole, poinformować, że Hajnówka bynajmniej narodową nie jest. Mieszkańcy Hajnówki, ludzie łagodni i wyrozumiali, przyglądali się wam i komentowali wasze nienawistne hasła z niesmakiem. Mieszkańcy Hajnówki pamiętają, że zanim do ich miast i wsi zawitali tacy jak wy, żyli w pokoju. Nawet najmniejsze podlaskie miasteczka nierzadko mieściły po sześć świątyń: protestancką, unicką, katolicką, muzułmańską, żydowską, ewangelicką. Mieszkańcy, niezależnie od wyznania, wspólnie obchodzili swoje święta - z przyjaźni i wzajemnego szacunku dla sąsiadów. Chleb pieczono co sobotę, ale co sobotę w innym domu, a następnie dzielono się nim z pozostałymi. Pomagano sobie przy żniwach. Do momentu, kiedy pojawili się tacy jak wy.
Wraz z szerzącym się nacjonalizmem, w domach spokojnych podlasiaków zaczęły pojawiać się bandy takie, jak banda Burego. Polskie, niemieckie, węgierskie, ukraińskie - bez znaczenia. Nacjonalistyczni bandyci każdej maści grabili i podpalali miejsca kultu, gwałcili, okradali gospodarstwa, na koniec zamykali okiennice i podpalali domy wraz z rodzinami. Narodowość czy religia napadanych często była tylko pretekstem - w rzeczywistości chodziło o pieniądze, żywność, szybkie przesłanie informacji z wioski do wioski pod groźbą utraty życia. I tak to mieszkańcy Podlasia, na pytanie "A ty kto?" nauczyli się odpowiadać "A ja... tutejszy".
I ci łagodni, niechętni konfrontacji ludzie, do dziś pamiętają do czego prowadzi nacjonalizm i kto mordował ich rodziny i sąsiadów - nieważne jak głośno będziecie skandować "Bury - nasz bohater" w Hajnówce.
Tekst i fot. Ula Zielińska