12 kwietnia odbyła się w Gorzowie
Wielkopolskim duża demonstracja przeciwko prywatyzacji
usług publicznych – zwłaszcza służby zdrowia, połączona z
protestem personelu szpitala z Kostrzyna nad Odrą, który już od 6
lat walczy o zaległe wynagrodzenia.
Pracownicy i pracownice powoli
tracą nadzieję na pozytywne rozwiązanie sprawy. W zależności od
zajmowanego stanowiska powinni otrzymać od 10 do nawet 80 tys.
zł, łącznie prawie 7 mln. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt,
że proces likwidacji, mimo iż szpital sprywatyzowano w 2007 r.,
nadal trwa i według ostatnich ustaleń władz, ma się zakończyć
dopiero w 2017 r. Brak rozwiązania tej kwestii blokuje
pracownikom możliwość dochodzenia roszczeń z tytułu zaległych
wynagrodzeń za pracę i pomimo pełnomocnych wyroków sądu pracy
byli pracownicy i pracownice nie są w stanie wyegzekwować wypłaty
zaległości.
Fot. Joanna Erbel |
Wyjazd z Warszawy na demonstrację w Gorzowie Wielkopolskim był planowany od kilku tygodni. Zebrała się kilkunastoosobowa grupa działaczek i działaczy – poza trzyosobową reprezentacją Zielonych na wydarzenie jechali organizatorzy i organizatorki akcji z Inicjatywy Pracowniczej oraz osoby związane z ruchem lokatorskim, m.in. z Warszawskim Stowarzyszeniem Lokatorów. Bus wyruszał ze stolicy ok. godziny 6 rano, po długiej, niemal siedmiogodzinnej podróży, dotarliśmy do Gorzowa. Na miejscu spotkaliśmy się z grupami z Poznania, Wrocławia i z Katowic. Z Poznania przyjechało głównie środowisko związane ze squatem Rozbrat, z Dolnego Śląska m.in. reprezentacja Młodych Socjalistów czy wrocławskiego klubu Krytyki Politycznej, z Górnego – górnicy z Sierpnia '80. Obecne były oczywiście również pracownice i pracownicy ze szpitala w Kostrzynie, dołączyli do nas także niezwiązani bezpośrednio ze sprawą gorzowianie i gorzowianki – m.in. pełen werwy kibic miejscowego klubu Stilon Gorzów.
Mimo deszczu i frustracji, wynikającej
z trudnej sytuacji byłego personelu szpitala atmosfera na
demonstracji, która ostatecznie liczyła koło dwustu osób, była
bardzo ciepła. Energii dodawała nam samba, przywieziona przez
skłotersów z Rozbratu, z entuzjazmem skandowano hasła, m.in.
„Najpierw ludzie, potem zyski”, „Nie zaciskaj pasa, zaciśnij
pięść”, „Prywatyzacja nie wyszła wam na zdrowie”,
„Złodzieje”, „Sprawa prosta, won starosto”.
Mniej więcej w
połowie trasy mijaliśmy billboard, na którym ktoś przykleił
wizerunek starosty stolicy województwa, Józefa Kruczkowskiego,
przedstawiający „receptę” na to, jak zarabiać na szpitalach. Starosta doradzał na nim prywatyzację, zwolnienia, zatrudnianie
personelu medycznego na umowach śmieciowych i wstrzymywanie
wynagrodzeń. Po przejściu przez centrum Gorzowa doszliśmy do
Urzędu Wojewódzkiego, weszliśmy do środka i zażądaliśmy
widzenia się z wojewodą. Zamiast urzędnika pojawił się jego
rzecznik, Lubomir Fajfer, który stwierdził, że sąd
administracyjny zajmuje się sprawą skrócenia procesu likwidacji
szpitala, mówił też, że rozwiązanie sprawy zaległych
wynagrodzeń nie leży w kompetencjach wojewody, tylko starosty, i że
nie ma on żadnych innych możliwości działania.
Byłe pracownice
zamkniętego szpitala z goryczą odpowiadały, że sytuacja
przerzucania się odpowiedzialnością pomiędzy rozmaitymi urzędami
trwa od 6 lat i że nie wierzą już w słowa urzędników.
Reprezentantka NSZZ „Solidarność” opowiadała, że jedna
z jej koleżanek, pielęgniarka ze szpitala, zginęła w wypadku i
nigdy nie doczekała się pieniędzy za swoją pracę. Wypowiadali
się też reprezentanci Inicjatywy Pracowniczej i innych związków
zawodowych. Na koniec na wszystkich demonstrantów i demonstrantki
czekał gorący wegański posiłek przygotowany przez osoby z
kolektywu Food Not Bombs Gorzów; następnie wszyscy rozjechali się
do domów, ekipie warszawskiej powrót zabrał kolejne siedem godzin.
Justyna Samolińska, Marcelina Zawisza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz