Upadek przywódcy jest dość często widowiskiem żałosnym. Człowiek – do nie dawna silny i mocny, rozdający łaski i dar życia (niejednokrotnie również tego życia pozbawiający) – staje się czasem kimś na kształt ściganej zwierzyny, uciekinierem nie mającym szans na pomoc i przetrwanie. Ludzie, do niedawna kornie całujący jego rękę i zabiegający o korzyści, są teraz jego potencjalnymi zabójcami. Historia ciągle się powtarza - pułkownik Kaddafi dołącza właśnie do długiego szeregu cesarzy i królów, wodzów i prezydentów. Ich los (zresztą nie tylko ich) skłania do myślenia. Historyk - nie może dojść do innego wniosku - to już było. Żałosny koniec upadającego przywódcy absolutnie nie zaskakuje.
Kaddafi doszedł do władzy w sposób bezwzględny. Rządził - stosując kłamstwo i mord. Skonstruował również ideologię swojej władzy - świat pełen objawienia, mistycyzmu i na wpół religijnej legitymizacji .
Gdy żył - wiele mu wybaczano. Mimo grzechów przyjmowano do wspólnoty światowych przywódców. Hollywoodzkie gwiazdy pojawiały się na organizowanych bankietach. Gdyby zmarł śmiercią naturalną a władze przejęli desygnowany przezeń nastepcy - stawiano by mu pomniki. Grzechy opisywali by jedynie wnikliwi, zachodni dziennikarze. Teraz historię napiszą jego przeciwnicy - Kaddafi pozostanie na wieki(i słuszne) - perwersyjnym i ekscentrycznym zbrodniarzem.
To wszak już było...
Nie będzie żadnym odkryciem odnalezienie podobnych przypadków w historii Wielkiej Brytanii. Tamtejsza monarchia, choć przerwa w jej ponad tysiącletnim funkcjonowaniu trwała zaledwie dwanaście lat, nie była nigdy instytucja zbyt stabilną. Królów wynoszono na piedestał, po czym ich z niego strącano. Wielu brytyjskich monarchów spoczęło w anonimowych grobach, a pamięć dokonań przesłaniała zwycięska propaganda zwycięzców. Żaden z tych, którzy ponieśli klęskę, nie doczekał się równie genialnego opisu jak ten, który wyszedł spod pióra Szekspira. Mowa o Ryszardzie III – ostatnim z Plantagenetów na angielskim tronie.
Williama Szekspira trudno podejrzewać o obiektywizm. Musiał o Ryszardzie III napisać źle. Tworzył w końcu w Londynie, u schyłku epoki Tudorów. Elżbieta I była wszak wnuczką Henryka VII – człowieka, który doprowadził do udanej inwazji na monarchie Ryszarda i jego śmierci. Legitymizacja rodziny Tudorów, potomków walijskiego rycerza i królowej-wdowy, wymagała zohydzenia ich poprzednika. Swoją pracę Szekspir wykonał doskonale. Zbrodnie Henryka VIII zbladły wobec tego, co działo się w czasie kilkunastomiesięcznego regnum Ryszarda Plantageneta. Dopiero historiografia ostatnich dekad odkrywa, że nie było wcale, aż tak źle. Szekspirowi udało się jednak stworzyć dramat tak uniwersalny, że nie odczuwamy potrzeby zajmowania się już tragiczną historią ostatniego Plantageneta – wynosząc ponad nią tragedię człowieka u władzy w ogóle.
"Ryszarda III" przenoszono często na scenę i ekran. Straszliwa postać Ryszarda przypominającego monstrum i zdolniejszego do najstraszliwszych perwersji i zbrodni podobała się scenarzystom. W roku 1955 przenosi ją na ekran sam Lawrence Olivier, który zagrał zresztą tytułowego bohatera. Po raz pierwszy w filmowej adaptacji szekspirowskiej sztuki wykorzystano w tak wielkim natężeniu zbliżenia. Olivier stworzył najważniejszy traktat o istocie władzy w historii brytyjskiej kinematografii.
Równo cztery dekady później - Richard Loncraine tworzy swoją adaptację. Parada hollywoodzkich i brytyjskich gwiazd uczestniczy w filmie, którego realia przeniesione są do Londynu lat trzydziestych. To maniera modna w szekspirowskich adaptacjach realizowanych od połowy lat osiemdziesiątych (dopasował się do niej nawet Kenneth Branagh). Ryszard III Iana McKellena zagrany jest dobrze i nie przeszkadza nawet stylizowanie go na Hitlera. Całokształt zadowala mniej niż u Oliviera mającego zdolność do rozumienia Szekspira niemalże we krwi.
Kaddafi wiedział że kino utrwala prawdę. nawet tą nieprawdziwą. W Libii realizowano monumentalne filmy o bohaterach antykolonialnej walki. Grali w nich: John Gielgud i Antony Quinn. Zabrakło w nich szekspirowskiego talentu. Marzeń trypolitańskiego satrapy nie utrwaliły.
Ryszard III nie był więc kimś równie straszliwym jak bohaterowie odtworzeni przez Iana McKellena czy Lawrence'a Oliviera. Ale przegrał. Historię piszą zwycięzcy. Podobnie będzie z Kaddafim. I o tym można podumać w rocznicę bitwy pod Bosworth (tej od "Królestwa za konia" - którą całkiem przypadkowo obchodzimy w momencie gdy libijska władza leży na ulicy - porzucona jak korona Ryszarda III - w ostatnim akcie sztuki pana ze Stratfordu.
Szekspir - symbol brytyjskiej literatury i kultury -znowu przewidział to - do czego mozolnym trudem dochodzą współcześni analitycy. Co cieszy zwłaszcza nas - anglofilów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz