Na tak postawione pytanie możemy nie znaleźć jednej, satysfakcjonującej odpowiedzi. Ciekawie zatem skonfrontować swoje przekonania na ten temat z opiniami innych, rzadko bowiem pojawia się tu (chociaż, dzięki pomocy Jędrzeja Niklasa udaje się od czasu do czasu przełamać tę tendencję) skandynawska zielona myśl. W Budapeszcie udało mi się zakupić za dość niewielkie pieniądze - odpowiednik polskich pięciu złotych - książeczkę, której niestety nie ma za darmo w sieci, ale mam nadzieję, że któregoś pięknego dnia będzie dostępna także w języku Reja i Kochanowskiego. "Czy istnieje potrzeba zielonej ideologii?", pyta okładka publikacji pod redakcją Pera Gahrtona, szefa szwedzkiego think-tanku Cogito i byłego europosła Zielonych w latach 1995-2004. Sam Gahrton, w swym artykule podsumowującym programy partii ekopolitycznych z całego świata, wyraża wątpliwość, czy już istnieje coś takiego jak jednolity światopogląd tego typu, jednak bez wątpienia mamy do czynienia ze wspólnym sposobem myślenia, czego najlepszym przykładem jest fakt, że Grupa Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego głosuje najbardziej zgodnie spośród wszystkich politycznych klubów w PE.
Jak z polskiej perspektywy wyglądają kwestie i problemy, zarysowane w szwedzkiej książce? Na pierwszy rzut oka są w niej momenty, które nad Wisłą brzmią zgoła kosmicznie, jak wtedy, gdy w artykule "Dlaczego nie wszyscy Zieloni to ekofeministki?" Lotta Hedstroem, współprzewodnicząca tamtejszej partii w latach 1999-2002, zdaje się wypominać własnej formacji niedostateczną troskę o kwestie feministyczne oraz ich nieobecność w partyjnym przekazie. Wystarczy pobieżna znajomość tamtejszej sceny politycznej i społecznych realiów, by zdumieć się na tego typu słowa. Zaraz potem, gdy o wykorzystaniu strategii queer w polityce pisze Angela Aylward, robi się równie ciekawie, gdy autorka z jednej strony wyraża przekonanie, że doczekamy czasów prawnego uznania związków poliamorycznych, a z drugiej dystansuje się nieco od ekofeminizmu, uznając, że nie można poprzestać na zwalczaniu nierówności między płciami, ale należy dążyć do zniesienia wszelkiej dyskryminacji. Wspomniana Hedstroem, zdając się uprzedzać tego typu zarzuty, argumentuje, że dopóki trwa patriarchalne, dychotomiczne dzielenie świata, należy pomagać ludziom cierpiącym z tego powodu poprzez dowartościowanie obu stron medalu, nie zaś czekać na bliżej nieokreślony moment, w którym nastąpi zatarcie tego typu różnic.
To oczywiście nie jedyne obecne w książce wątki. Michael Moon, jeden z założycieli szwedzkich Zielonych, do rekonstruowania zielonej myśli używa narzędzi znanych z logiki i filozofii. Za istotne narzędzia do wytwarzania dyskursu ekopolitycznego uznaje z jednej strony znaną od Marka dialektykę (odrzucając jednak materializm dialektyczny i pewne ważne dla starej lewicy pojęcia i postawy, jak chociażby dychotomiczność, scjentyzm i wiarę w postęp technologiczny czy też lekceważenie sfery ducha i intuicji), z drugiej zaś - znaną z prac Antonio Gramsciego koncepcję praxis jako przestrzeni wspólnej teorii i praktyki, niezbędnej w działaniu zielonych polityczek i polityków. Elementów socjologicznych czy filozoficznych nie brakuje w większości tekstów składających się na książkę, dla przykładu we wspomnianym już tekście na temat relacji między teorią queer a zieloną polityką Aylward zastanawia się nad tym, jakie warunki musi spełnić społeczeństwo, by było ono egalitarne i zarazem nieopresywne, przybliżając debaty na temat klas i kapitalizmu, ostatecznie zbliżając się raczej do stanowiska Rawlsa (równoważenia kwestii równości ekonomicznych z prawem do wolności, samorealizacji, jakości życia czy troski o przyszłe pokolenia) niż Marksa.
Nie brak tu także tekstów ekonomicznych - Kristian Skanberg detalicznie przybliża zieloną myśl ekonomiczną, pokazując efekty ludzkiej działalności, prowadzącej do wyczerpywania się nieodnawialnych kapitałów naturalnych oraz nadwyrężania zdolności naszej planety do regeneracji. Jego zdaniem na problemy związane z dominacją myślenia ekonomicznego i nieuwzględniania roli kapitału naturalnego w ekonomii, latami traktowanego jako nieograniczony materiał do eksploatacji, niczym niegdyś robotnice i robotnicy, jest utworzenie eko-rynku. Pomysł ten znamy z grubsza z handlu emisjami gazów cieplarnianych - na bazie naukowych wyliczeń ustala się maksymalny pułap możliwych do wtłoczenia do środowiska zanieczyszczeń, zmuszając bądź to do inwestycji technologicznych zmniejszających nacisk na przyrodę, bądź do wykupywania prawa do zanieczyszczania od osób, żyjących w obrębie możliwego przez ziemię do zniesienia śladu ekologicznego ludzi i przedsiębiorstw. Kwestia to jak najbardziej warta dyskusji - choćby patrząc się na handel emisjami widzi się bowiem negatywne efekty ekologiczne rozlicznych zwolnień, darmowo alokowanych zezwoleń na trucie czy też ustawionej zbyt nisko ceny za zanieczyszczenia, będącej niedostatecznym bodźcem rynkowym. Trudno dziś powiedzieć, czy da się ten mechanizm naprawić, czy może należy poszukiwać alternatywnych rozwiązań.
Ulf Soederstroem, jeden ze współzałożycieli Młodych Szwedzkich Zielonych, analizuje z kolei powody, dla których aktualna forma ekonomii neoklasycznej nie odzwierciedla złożoności gospodarki i społeczeństwa. Poza kosztami zewnętrznymi i brakiem uwzględnienia roli aktorów nie uczestniczących w wymianie kapitalistycznej (biedni, zwierzęta, przyszłe pokolenia) zwraca także uwagę na wątpliwość egoistycznego homo oeconomicusa, zastępując go w swych rozważaniu człowiekiem społecznym, dostrzega w zielonej myśli kluczową rolę problemu związanego z władzą jako taką - co wiąże się z hasłami decentralizacji, na przykład energetycznej, oraz demokracji, w tym w miejscach pracy, a także negatywne efekty skali, takie jak ograniczenie realnego dostępu konsumentek i konsumentów do informacji, umożliwiających dokonanie świadomego zakupu, oraz znikające korzyści finansowe, związane z faktem, że choćbyśmy nie wiadomo jak się starali, doba ma tylko 24 godziny i na korzystanie z wielu produktów konsumpcyjnych zwyczajnie nie mamy czasu.
We wspomnianym już tekście ekofeministycznym Lotta Hedstroem przypomina historię/herstorię relacji genderowych, a także znane nazwiska ruchu, takie jak Hazel Henderson. Autorka ta słynie z przyrównania ekonomii do ciasta z lukrem, którego podstawę (bez której niemożliwe jest funkcjonowanie obiegu towarowo-pieniężnego) stanowi natura, która z powodu wymykania się możliwościom prostej wyceny bywa lekceważona przez aktorów gospodarczych, a którego to kolejnymi warstwami są: ekonomia opieki, umożliwiająca społeczną reprodukcję, finansowana z podatków sfera publiczna, bez której nie ma kolejnego etapu, a więc gospodarki rynkowej. Lukrem - coraz gęstszą warstwą pokrywającym rzeczone ciasto - jest sektor finansowy, wymykający się w ostatnich latach kontroli "realnej gospodarki" i podążający w kierunku spekulacji w celu osiągnięcia jak największego zysku. Już to pobieżne wyliczenie głównych koncepcji zaprezentowanych w książce pokazuje, że jest ona gęstą i ważną lekturą, którą - jeśli na przykład będziecie mieli parę wolnych euro albo będziecie przechodzić obok siedziby Cogito w Sztokholmie, polecam tego typu inwestycję, dzięki której Wasz kapitał ludzki/wiedza o różnych obliczach zielonej polityki (niepotrzebne skreślić) z pewnością ulegnie poprawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz