Od miesięcy na posiedzenia Rady Warszawy przychodzą kilkudziesięcioosobowe grupy ludzi - z transparentami, a nierzadko nawet własnym sprzętem nagłaśniającym. Wśród wielu tego typu grup jedna szczególnie się wyróżnia - to reprezentacja środowisk lokatorskich. W ostatnim czasie sporym echem odbiła się tajemnicza śmierć jednej z jego czołowych działaczek, Jolanty Brzeskiej, której spalone ciało odnalezione zostało w Lesie Kabackim. Okoliczności tego zdarzenia pozostają niejasne, choć oficjalnie mówi się o samobójstwie, to z relacji osób znających ją osobiście i współdziałających od wielu lat pojawiają się wątpliwości. Niestety, nawet tak tragiczne zdarzenie nie spowodowało wśród sporej grupy warszawskich radnych refleksji na temat aktualnej sytuacji mieszkaniowej w stolicy Polski. Robiący dobrą minę do złej gry Ratusz zapewnia, że o budowaniu nowych mieszkań pamięta, jednak praktyczna strona tych zapewnień wygląda niewesoło. Dość spojrzeć na fakt przywoływany przez rzeczone środowiska lokatorskie - na lata 2008-2012 miasto zapowiada zbudowanie 2.500 mieszkań komunalnych, podczas gdy w samy 2008 roku na "obsłużenie" kolejki osób oczekujących na lokal komunalny należałoby przeznaczyć 5278 lokali. Pokazuje to chyba najlepiej, jaka jest skala opisywanego przez ruch lokatorski zjawiska.
Kiedy podczas starań o reelekcje Hanna Gronkiewicz-Waltz argumentowała, że kończy się powoli czas wielkich inwestycji, a zaczyna - dbania o jakość życia w Warszawie, wydawać by się mogło, że kwestie budownictwa mieszkaniowego powinny być jednymi z najważniejszych mierników realizacji tego typu hasła. Mało co wskazuje na to, by po wyborach zmieniło się coś na lepsze - główne działania Ratusza (przynajmniej te najbardziej eksponowane wizerunkowo) zdają się skupiać na walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, podczas gdy temat mieszkalnictwa nie pojawia się już tak często, jak podczas kampanii wyborczej. Tymczasem lokatorki i lokatorzy alarmują - posiedzenia organizowanych przez miasto Warszawskich Spotkań Mieszkaniowych są głównie areną urzędniczego monologu, udowadniającego, jak to władze miasta nic nie mogą, poza tym, co robią już teraz. Tymczasem brak publicznej konkurencji w postaci taniego budownictwa komunalnego psuje rynek mieszkaniowy w Warszawie. Widać to wyraźnie po ofertach nowego budownictwa, cenowo dostępnego głównie dla wyższej klasy średniej, a i to pod warunkiem związania się wieloletnim spłacaniem kredytu.
Sytuacja osób, którym zasoby finansowe nie pozwalają nawet marzyć o tego typu zakupie jest jeszcze gorsza - o przykładach patologii możemy przeczytać chociażby w raporcie o polityce lokalowej Warszawy, przygotowanym przez Stronę Społeczną. Od ich czytania włos jeży się na głowie - któż o zdrowych zmysłach mógłby przypuszczać, że w naszym mieście zdarzają się takie sytuacje, jak pobieranie przez Zakład Gospodarowania Nieruchomościami naliczanego wstecznie czynszu w wysokości 3% wartości odtworzeniowej, bez wcześniejszego, pisemnego wypowiedzenia wysokości najmu? Jak dużą wyobraźnie (zakładającą duże stężenie złej woli ze strony urzędów, które powinny służyć nam wszystkim?) trzeba mieć by założyć, że lokatorom mieszkań czynione będą trudności, kiedy będą do nich chcieli wrócić po remoncie kapitalnym budynku, ponieważ standard życia zwiększa się w nim do poziomu, który im zdaniem urzędników nie przysługuje? Jak aspirujące do kulturalnych laurów miasto może jednocześnie dopuszczać do sytuacji, opisywanych wielokrotnie przez działaczki i działaczy lokatorskich, jak na przykład Anna Kalbarczyk-Perzanowska z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, eksmisji do lokali zastępczych, będących wręcz zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia i życia, jak w wypadku cukrzyka, przeniesionego do... kotłowni? Odpowiedzi na te pytania, niestety, nie słyszymy.
Można sobie wyobrazić inną politykę miejską względem mieszkalnictwa, służącą zarówno osobom ubogim, jak i rodzącej się w bólach, rodzimej klasie średniej, dotkniętej kryzysem i zmagającej się z dopinaniem domowych budżetów. Miasto nie musi (choć może i powinno) budować samodzielnie - dla przykładu może odstąpić określony grunt firmie deweloperskiej, nawet po niższej cenie, w zamian za uzyskanie w wyniku tej transakcji puli mieszkań, trafiającej do zasobów komunalnych. W warunkach zabudowy miasto mogłoby zresztą zawczasu wpisać inne, istotne dla jakości przestrzeni publicznej oraz życia w mieście wymagania, takie jak ograniczenie energochłonności budynków czy też zakaz grodzenia nowego osiedla, zastrzegając w wypadku niewywiązania się przez dewelopera z warunków umowy zapłacenie przez niego sowitego odszkodowania. By proces ten nie zrodził konfliktów przestrzennych, takich jak budowanie na obszarach cennych przyrodniczo, Warszawa powinna przyspieszyć proces pokrycia całego miasta planami zagospodarowania przestrzennego - tak, aby tereny przeznaczone pod zabudowę były jasno określone i nie przyczyniały się do pogorszenia jakości życia w mieście innym osobom, np. mieszkankom i mieszkańcom okolic nowego osiedla. Wszystko to wymaga pewnej dozy planowania i wizji miasta bardziej otwartego na ludzi, niezależnie od ich statusu materialnego, a takich cech rządząca miastem Platforma Obywatelska jest niestety pozbawiona.
Już pobieżne zapoznanie się z postulatami środowisk lokatorskich pokazuje, że nie są to wiecowi krzykacze, ale ludzie, zainteresowani mało dziś będącym w cenie przez rządzących dobrem wspólnym. Wystarczy popatrzeć na kryterium dochodowe, umożliwiające ubieganie się o lokal komunalny - 1485 złotych, by spojrzeć, jak bardzo dalekie jest ono od rzeczywistości stołecznego rynku pracy. Trudno, jak słusznie zauważa Strona Społeczna, uznać za osobę bogatą w stolicy taką, zarabiającą od 1.500 do 2.000 złotych, a jest to doświadczenie nieobce wielu osobom, doświadczającym uroków różnego rodzaju elastycznych form zatrudnienia. Osoby takie wpadają w pułapkę - trudno im z takimi zarobkami w pełni korzystać z oferty "wolnego rynku", a jednocześnie zamyka się przed nimi możliwość skorzystania z zasobów komunalnych. To nie tylko problem oddawanych wraz z reprywatyzowanymi mieszkaniami lokatorów - zaczyna to być coraz bardziej palący problem społeczny. Bierność bądź niedostateczna aktywność władz miasta w jego rozwiązaniu na pewno nie pomoże. A szkoda, bo źródeł czerpania pomysłów nie brakuję, sądzę, że ani środowiska lokatorskie, ani Zieloni nie obraziliby się na podkradzenie przez ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz dobrych recept na unormowanie obecnej, dalekiej od normalności sytuacji.
Tekst ukazał się na portalu E-Kurjer Warszawski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz