3 marca 2011

Dlaczego nie płaczę po irlandzkich Zielonych?

W natłoku innych, ważnych tematów czas na powyborczą analizę wyników wyborów parlamentarnych w Irlandii nadszedł dość późno po ogłoszeniu wyników. Czekanie na ostateczny rozkład mandatów w izbie niższej "zielonej wyspy" trochę potrwało, teraz wiemy jednak, że chadecka Fine Gael nie będzie miała samodzielnej większości i będzie musiała bądź to porozumieć się z mającą rekordowo dużą reprezentację Partią Pracy, albo przekonać do siebie większość spośród niezależnych posłanek i posłów. Powyborcze rozmowy liderów tych partii - Endy Kenny'ego oraz Eamona Gilmore'a trwają, trwa też lizanie ran dotychczas współrządzących krajem partii. Fine Gael, zgodnie z oczekiwaniami, spadła na trzecie miejsce i ma niewiele więcej mandatów niż socjalistyczna Sinn Fein, choć głosów tak znowu dużo mniej niż Partia Pracy nie miała. Wynika to z faktu, że dostawała ona bardzo mało drugich i kolejnych preferencji od osób głosujących na inne formacje. Zieloni nie tylko wypadli z parlamentu, ale otrzymali wyborczy wynik poniżej dwuprocentowego progu, uprawniającego do finansowania działalności z publicznych pieniędzy.

36,1% Fane Gael przełożyło się na 76 ze 166 mandatów - 8 za mało, by mieć bezwzględną większość. Socjaldemokraci zdobyli 19,4% społecznego poparcia i 37 miejsc w parlamencie, Fianna Fail - 17,4%, co dało im miejsc 20, Sinn Fein, z wynikiem 9,9%, zdobyła ich 14, kandydatki i kandydaci niezależni dzięki poparciu na poziomie 12,6% mają teraz 15 mandatów. Dodatkowo po dwa zdobyły małe formacje skrajnej lewicy - Partia Socjalistyczna i "Ludzie Przed Zyskami", które wraz z inną, małą, niezarejestrowaną jako partia formacją startowały jako Zjednoczony Sojusz Lewicy będą miały ich łącznie 5 (jedna z osób z tej piątki w wyborczych statystykach liczona jest jako niezależna), dzięki łącznemu poparciu na poziomie nieco ponad 2,2%. Choć wybory wygrała partia centroprawicowa, nie sposób zauważyć dość silny społeczny skręt w lewo - 4 lata temu ugrupowania, które możemy określić mianem progresywnych (Partia Pracy, Sinn Fein i Zieloni, choć ich status w tym gronie - o czym za chwilę - może być nieco wątpliwy) zdobyły 30 miejsc, dziś zaś, wraz ze Zjednoczonym Sojuszem Lewicy, okupują ich aż 56.

Zieloni nie mieli szans - jeszcze rano, gdy zaprezentowano pierwsze wyborcze prognozy, dające im 2,7% głosów, pewne szanse na utrzymanie dwóch mandatów w Dublinie były. Kiedy ostatecznie policzono "pierwsze preferencje" (a więc uszeregowano karty wyborcze wedle tego, jakie partie i osoby kandydujące były uznane przez osoby głosujące za najbliższe ich poglądom), wskaźnik ten okazał się zawyżony. 1,8% poparcia nie sposób uznać za cokolwiek innego, niż porażkę, która automatycznie łączy się nie tylko z mniejszą, polityczną widocznością, ale też ze sporymi problemami z utrzymaniem partyjnego biura. Jak donosi Greenyourope, widmo bezrobocia zawisło nad 9 pracującymi w nim osobami. Ponieważ mandatu nie zdobyła także podobna do Zielonych inicjatywa - Fis Nua - bliskie im tematy będą miały trudności z byciem wyartykułowanymi w lokalnym parlamencie. Tematy ekologiczne traktowane były w tych wyborach marginalnie, a ekonomia i skutki polityki oszczędnościowej, spłacania pakietów ratunkowych i redukcji zadłużenia publicznego jeszcze długo dominować będą w publicznej debacie w tym kraju, co dodatkowo nie będzie służyło odbudowaniu poparcia przez partię Johna Gormleya.

Wielokrotnie pisałem o tym, co irlandzkim Zielonym się zarzuca - nie ma zatem sensu powtarzać tego po raz kolejny. Alians z prawicową partią i akceptacja dla ich ekonomicznego neoliberalizmu niemal na starcie wykluczyła tu scenariusz trudnego, ale możliwego przez elektorat do zaakceptowania małżeństwa z rozsądku, podobnego do aliansu Zielonych z CDU w Hamburgu czy też podobnych, szerszych sojuszy w Finlandii. Bliżej w tym uwikłaniu w nieciekawy alians było im do Zielonych w Czechach, ale moim zdaniem przepili ich znacząco pod względem kompromitacji. Czesi, wiedząc, że kampania będzie ciężka i możliwa jest przegrana, skupili się w - poza hamowaniem co bardziej ostrych pomysłów prawicowej ODS, z prywatyzacją opieki zdrowotnej włącznie, jednocześnie zainwestowali w odbudowę zaufania do siebie, obiecując chociażby powrót do progresywnego opodatkowania dochodów osobistych, inwestycje w edukacje czy też zielone miejsca pracy. W efekcie po parlamentarnej klęsce byli w stanie utrzymać się w samorządach, rozwijają swoją medialną obecność o nowe tematy, takie jak ochrona praw pracowniczych, a wedle niektórych badań opinii z powrotem, wraz ze słabnięciem obecnej prawicowej koalicji, zbliżają się do 5% poparcia, co może dać im w przyszłości szansę na powrót do tamtejszej Izby Poselskiej.

Już od dawna czytając stronę irlandzkich Zielonych miałem tymczasem wrażenie pewnego dysonansu poznawczego. Kraj na krawędzi przepaści, wszyscy mówią o gospodarce, a oni, jak gdyby nigdy nic, rzucają jakimiś abstrakcyjnymi pomysłami. Oczy otworzyły mi się dość szeroko po tym, jak na inauguracji ich dokumentu programowego za kluczowe dla poprawy sytuacji w kraju, uznali oni... zmianę konstytucji. To jeszcze nic - zaraz potem rozpoczęła się kampania negatywna wobec innych ugrupowań, i to zarówno byłego koalicjanta, jak i przyszłych partii rządzących - oskarżająca je o kłamstwa, plagiaty i korupcję. Nie wyglądało to najlepiej - obrona swojego dorobku przez ataki na innych zdecydowanie nie wyglądała dobrze. Gdy jednak zbliżał się wielkimi krokami dzień wyborczy, poraził mnie inny komunikat - obietnica... ogólnokrajowej ustawy o walce z hałasem! Cóż, nie wątpię, że jest to kwestia istotna, jednak nie trzeba być specjalnie rozgarniętym (wystarczy zerknięcie na piramidę potrzeb Maslowa), by zorientować się, że w sytuacji lęku przed stratą pracy albo obniżką pensji hałas i uciążliwości z nim związane dla większości osób schodzą na dalszy plan. Brak wizji i przekonującej narracji, brak zakwestionowania dotychczasowego modelu rozwojowego (chociażby kultury niskich podatków korporacyjnych), a nawet przejmowanie wrażego języka, chociażby w mówieniu o wykorzystywaniu "przewag konkurencyjnych" - wszystko to przelało czarę goryczy.

Nie płaczę zatem po irlandzkich Zielonych. Popełnili oni zbyt dużo zbyt szkolnych błędów - z opowiadaniem historyjek o tym, że wszystko byłoby z Irlandią dobrze, gdyby nie kryzys włącznie - bym miał się w jakiś znaczący sposób wzruszyć. Smuci mnie fakt, że na lata "zielona wyspa" nie będzie miała ekopolitycznej reprezentacji w izbie niższej lokalnego parlamentu (zobaczymy, czy utrzyma swych senatorów - większość partii opowiadała się za zniesieniem tejże izby), trudno jednak uznać, że dotychczasowa reprezentacja stanęła na wysokości zadania. Dramatem jest też fakt, że na dobrą sprawę nie wiadomo, co teraz - przydałby się jakiś polityczny zwrot, w postaci chociażby zmiany lidera, umożliwiający podejmowanie prób odzyskania społecznego zaufania. Tymczasem większość osób, mających inną wizję jej rozwoju i odpowiedni poziom charyzmy już dawno w niej nie ma, wszyscy zaś wiemy, że budowa nowych kadr jest procesem trudnym i długotrwałym. Wielka szkoda, że tak kończy formacja, mająca już około 30 lat. Mam nadzieję, że jeszcze pozwoli mi kiedyś uwierzyć w nią na nowo. Jedno jest pewne - pokazuje to wyraźnie, że próby portretowania Zielonych jako centrowej formacji "ani z lewa, ani z prawa" i trzymanie się ekologii jako jedynego wyróżnika spośród innych formacji politycznych wcześniej czy później kończy się spektakularnym fiaskiem.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...