Poziom mojego rozczarowania jest olbrzymi. Nie chodzi o to, że takiej opcji nie brałem pod uwagę, chociaż skala utraty zaufania w dużym stopniu może być wypadkową tego, że zupełnie nie spodziewałem się terminu ogłoszenia przez PJN swojego programu gospodarczego. Po wspominanych już przeze brzmiących przyzwoicie deklaracjach z kongresu inaugurującego działalność, wydawało się, że w jakiś sposób wpiszą się oni w nurt prospołecznej prawicy, prawda okazała się jednak inna. To nie będzie polskie CDU, a nawet "czerwoni Torysi", a raczej partia bliska filozofii cięć godnej rządu Davida Camerona, która - ponieważ kwestie ekologiczne nie przejmują ludzi nad Wisłą w tak dużym stopniu, jak w Wielkiej Brytanii - będzie pudrowała swój wizerunek deklaratywnymi hasłami polityki prorodzinnej.
Po piątkowej konferencji prasowej kierunek polityczek i polityków PJN zdaje się jasny. Przejęcie elektoratu prawej flanki PO ma być realizowane nie poprzez odwoływanie się do koncepcji "jednej Polski", jaką można by rozwijać, twórczo wykorzystując ideę "zakończenia wojny polsko-polskiej", lecz dzięki puszczaniu oka do osób, dla których Leszek Balcerowicz pozostaje geniuszem ekonomicznego intelektu. Wiele wskazuje na to, że odpowiedzią formacji Kluzik-Rostkowskiej na trudności w odróżnieniu się od Platformy i PiS będzie prób bycia "lepszym modelem" PO, swego rodzaju prawicową fantazją na temat tego, co by było, gdyby przez ostatnie lata pierwsze skrzypce odgrywał w niej nie Donald Tusk, a Jan Rokita. Analogiczną, tyle że konsekwentnie liberalną (a zatem pozornie "z lewej flanki") narracją jest ta proponowana przez Ruch Poparcia Palikota - to jednak przerażające, że w kwestiach ekonomicznych wybór między tymi dwiema formacjami ma polegać na tym, czy jak w wypadku PJN wolimy liniowy PIT i VAT na poziomie 19%, czy może 18%, jak w wypadku RPP.
Można by powiedzieć, że przejaskrawiam, jednak ten przykład zdumiewającej w obliczu deklaracji o budowaniu partii o zupełnie innych odcieniach ideowych pokazuje stopień wyjałowienia polskiej polityki. Rzekomo profesjonalne dokumenty pokazują, jak bardzo ograniczone są ramy myślenia o gospodarce, skupiające się na poszukiwaniu "obiektywnych warunków gwarantujących wzrost gospodarczy", czytaj - kapitulacji wobec tworzenia polityki ekonomicznej innej niż neoliberalna i umożliwiającej realizację wyborczych deklaracji. To nie chadecja - 4 lutego PJN oficjalnie zadeklarowało, że woli być nadwiślańską Tea Party. Popatrzmy na kolejny konkret z proponowanego przez nich programu - liniowy podatek VAT na poziomie 19% uderzy w osoby najuboższe w bardzo ostry sposób. Możliwość stosowania różnorodnych stawek, umożliwia też państwu wpływanie na poziom i typ konsumpcji - bardziej świadome tego faktu rządy celowo opodatkowują wysoko produkty mające duży wpływ na degradację środowiska naturalnego czy pogarszanie stanu zdrowia. Obniżone stawki - takie jak aktualne 5% na żywność oraz 8%, chociażby na prasę - pozwalają na utrzymanie płynności finansowej osobom o niskich i średnich dochodach. Owszem, istnieją państwa, w których wysokiej, jednolitej stawce VAT towarzyszy hojna opieka państwa (Dania), w programie ekonomicznym PJN nie ma jednak żadnej wzmianki, mogącej chociaż sugerować, by ktokolwiek wiedział tam cokolwiek na temat istnienia modelu skandynawskiego.
Podam prosty przykład. Dziś chleb ważący 0,9 kilograma kosztuje w osiedlowym sklepie, w którym robię zakupy, ok. 5,80 złotego. Załóżmy, że analogiczny chleb w supermarkecie może kosztować ciut taniej (choć - patrząc na globalne wzrosty cen żywności, stan ten nie potrwa długo) i ustalmy jego cenę na potrzeby krótkiego wyliczenia na 5,50 złotych, w których zawarty jest aktualnie 5% VAT (w tym przypadku wynoszący 27,5 grosza, na potrzeby kalkulacji zaokrąglijmy do 28). Nie trzeba być orłem z matematyki, ani też posiadać doktorat z ekonomii by zobaczyć, że wzrost stawki VAT o 14 punktów procentowych może spowodować wzrost ceny chleba do poziomu około 6,20 groszy. Ewentualne ścięcie marży przez producentów (i tak mało prawdopodobne) zrównoważyłby zapewne wzrost cen zbóż, obserwowany na globalnych rynkach. Mamy zatem 70 groszy mniej w portfelu po dokonaniu zakupu w nowych warunkach. Już w trzyosobowym gospodarstwie domowym tego typu, całkiem pokaźna, pajda może być zjedzona w jeden dzień, jeśli korzystamy z niej na śniadanie i kolację. W ciągu roku owe 70 groszy rośnie nam zatem do poziomu 255,50 złotych. Jest to kwota stanowiąca prawie 8,3% aktualnej kwoty wolnej od podatku, którą PJN chciałoby podwoić. Nawet zatem, gdyby sztuka ta im się udała i wzrosła by ona do 6182 złotych (biorąc za jej podstawę wskaźnik z 2010 roku), to sama podwyżka ceny chleba zabrałaby nam jedną dwunastą zysku, jaki odnieślibyśmy z tej zmiany. Przy wykonaniu analogicznych rachunków z cenami nabiału, mięsa, warzyw i owoców i zsumowaniu spodziewanych podwyżek szansa, że w naszych portfelach zostałoby więcej pieniędzy niż do tej pory, spada dość znacząco...
Nie muszę chyba mówić, że dużo łatwiej jest zamortyzować taką podwyżkę osobom zamożnym, które o ceny żywności niespecjalnie się troszczą, niż osobom zarabiającym średnio bądź mało. Bogaci, skupiający się na konsumpcji dóbr luksusowych, skorzystają na obniżce VAT z 23 do 19%, biedni, jeśli jeszcze to robią, będą zmuszeni zapomnieć chociażby o zakupie książek, co doprowadzić może do dalszego osłabienia poziomu czytelnictwa w naszym kraju. Nie uspokaja mnie "wprowadzenie adekwatnych osłon socjalnych dla najuboższych" - tego typu wytrychy mają na celu maskowanie przykrej prawdy, polegającej na chęci pozbycia się obciążenia w postaci prowadzenia aktywnej polityki społecznej, skierowanej nie tylko do osób w najtrudniejszej sytuacji. Dziś w ciężkiej sytuacji znaleźć się mogą na przykład grupy zawodowe, które w rozwiniętych gospodarkach kapitalistycznych tworzyły klasę średnią, jak chociażby ludzie kultury, nauki i edukacji. "Śmieciowe umowy" i ograniczony dostęp do pracy na etat osłabia ich bezpieczeństwo socjalne, które w pomysłach PJN ulega wzmocnieniu. Wystarczy spojrzeć na deklarację likwidacji wszystkich ulg przy rozliczaniu podatku PIT, co oznacza, że tysiące osób będzie musiało się martwić nie tylko o wspomniany już przeze mnie chleb, ale też chociażby o znalezienie źródeł finansowania swojego połączenia internetowego. Dla osób wykonujących pozakodeksową pracę umysłową może być to bardzo silne uderzenie - 760 złotych, które można dziś maksymalnie odliczyć od podstawy opodatkowania piechotą nie chodzi...
Nie będę opowiadał, że wśród zaprezentowanych pomysłów nie znajdują się ciekawe, takie jak chociażby wprowadzenie maksymalnych limitów długości załatwiania spraw sądowych przedsiębiorcom (30 dni - sprawy urzędowe, 90 dni - sądowe sprawy gospodarcze i administracyjne) rozliczanie podatków od dochodów osobistych przez urzędy skarbowe, wprowadzenie zamożnych rolników do systemu składkowego ZUS czy pomysł na oparcie edukacji na wolnych i dostępnych zasobach - kto zetknął się z rynkiem podręczników szkolnych ten wie, jaką gehenną dla domowego budżetu jest ich coroczne kupowanie. Owe łyżki miodu nie są jednak w stanie przykryć stojącej przed nami beczki dziegciu - to koncepcje, których głównymi adresatami zdają się być szefowie oddziałów zagranicznych korporacji i niewielu wykrystalizowanych rodzimych przedsiębiorstw dużego formatu.
Polityka ekologiczna w dokumencie nie występuje, a społeczna zmienia się z prawa człowieka i obywatelki/obywatela w państwową charytatywę. Likwidacja becikowego byłaby lepszą decyzją niż jego pozostawienie jedynie w wypadku wypłaty z opieki społecznej, jak proponuje PJN. Ich pomysł oznacza przyzwolenie na redukcję zobowiązań państwa w sektorze opieki i reprodukcji tkanki społecznej do rangi listka figowego, którym osłaniamy przypadki skrajne, co umożliwia nam przemilczenie faktu niewydolności aktualnego modelu opieki jako takiego. W polskich warunkach becikowe było wsparciem także dla osób zarabiających całkiem sporo, a jego zniesieniu powinny towarzyszyć kompleksowe zmiany, ułatwiające ludziom wychowywanie dzieci w każdym etapie ich życia, nie zaś jedynie w momencie narodzin. Postulowane ulgi podatkowe na dzieci - choć mogą nieco ulżyć losowi części rodzin - dla wielu z nich, z powodu braku osiągnięcia odpowiednio wysokich dochodów, nie będą odpowiednim wsparciem.
Podsumowując ekonomiczną wizję PJN, mam wrażenie, że będzie ona przede wszystkim dla posłanek i posłów tej partii, a także osób, mających porównywalne doń pensje. Nie jest to złośliwość - po prostu przy takich zarobkach łatwiej jest skalkulować sobie politykę podatkową, która będzie korzystna dla ich kieszeni (przy większym udziale w konsumpcji produktów obłożonych pełną stawką VAT jej obniżka może zamortyzować wzrost cen żywności). Na pytanie, czy przeciętnej Kowalskiej czy Nowakowi będzie dzięki niej łatwiej się żyło, odpowiedzi nie uzyskujemy - bo i po co. Aktualne produkty, nazywane programami, w wypadku partii głównego nurtu mają najróżniejszych adresatów, poza osobami, które zarabiają od okolic średniej krajowej (i tak wywindowanej przez wysokie pensje garstki osób) w dół.
Z tej perspektywy "troską o państwo" można nazwać dążenie do równowagi budżetowej, bez zamartwiania się o to, czy równowadze tej towarzyszy większy poziom społecznej sprawiedliwości i równości. Nawet zresztą rzeczona równowaga budżetowa wygląda na szemraną, skoro tyle miejsca zabiera w programie PJN prywatyzacja, mająca być źródłem pozyskiwania pieniędzy na rozwój infrastrukturalny. Sprzedaż "sreber rodowych" jest tu totalna - nawet spółki, mające mieć znaczenie dla bezpieczeństwa państwa, takie jak infrastrukturalne, mają pozostać jedynie pod "częściową kontrolą strategiczną". To już nie jest tylko kapitulacja wobec jakiejkolwiek, republikańskiej wszak, tradycji silnego państwa - to niemal całkowita rezygnacja z państwa jako takiego, bo nie da się inaczej opisać pomysłów na sięgające 30% cięcia w administracji publicznej czy rozwój partnerstw publiczno-prywatnych w usługach publicznych, mających na świecie coraz gorszą renomę jako kompletnie nieadekwatne do tego typu działalności instytucji państwa i samorządu. Być może dla twórczyń i twórców PJN Polska jest najważniejsza - mam jednak poważne wątpliwości co do tego, czy równie ważne są obywatelki i obywatele ją zamieszkujący.
2 komentarze:
Ja kupuję chleb w Biedronce.Bochenek 500g kosztuje 1,39.Niestety jest tylko jeden rodzaj chleba do wyboru (są inne krojone, ale ja chcę sam decydować o grubości kromki).
Pełne prawo do takiego zakupu :) Tego typu bochenek podwyżka również by nie ominęła, a jak domniemuję (mam nadzieję że dość logicznie) półkilogramowy chleb zużywa się szybciej niż kilogramowy. Pytanie też, ile w takim chlebie jest jeszcze chleba - mam nadzieję że smaczny, bo sam z Biedronki chleba nie jadłem.
Prześlij komentarz