Refleksja na temat tego, że ekologia nad Wisłą nie jest jakąś dziejową aberracją, że troska o ochronę przyrody pojawiła się na ziemiach polskich w tym samym czasie, co pierwsze "ekologiczne przebudzenie" przełomu XIX i XX wieku nie pojawia się w powszechnej wiedzy. Co więcej - świadomość ekologiczna pojawiała się wówczas po obu stronach politycznej barykady, czego najlepszym przykładem Jan Gwalbert Pawlikowski. Endek z Medyki, poza działalnością stricte polityczną, kładł podwaliny pod nowoczesną ochronę przyrody, szczególnie w Tatrach. W tym samym czasie społeczną wrażliwość w tej materii kształtował również socjalista Stefan Żeromski. Brak historycznej ciągłości ideowej sprawia, że dziś tak na lewicy, jak i na prawicy dominuje raczej dość prymitywnie pojmowana modernizacja. Zamiast tego, co w niej fundamentalne, a mianowicie dążenia do poprawy jakości życia i tworzenia sprawiedliwego społeczeństwa, raczy się nas jej utożsamianiem z prostym, ilościowym przyrostem produkcji i infrastruktury. Synonimem postępu staje się długość sieci autostrad (kolei już niekoniecznie), a to, czy przetną one więzi lokalnych społeczności, tereny cenne przyrodniczo, albo czy ludzie przy nich mieszkający będą zdrowi i będą mieli pracę, jest nieistotne - to co najwyżej "konieczne koszty" modernizacji, która pojmowana w ten sposób staje się wynaturzoną i zdehumanizowaną konstrukcją myślową.
Przypomnienie Pawlikowskiego w ramach "Biblioteki Obywatela" jest cenne przede wszystkim dlatego, że pozwala na przełamanie schematów. Schematy te, stosowane przez neoliberalizm zgodnie z zasadą "dziel i rządź", pozwalają na antyspołeczne samodzierżawie - walnie przyczyniły się chociażby do zerwania istniejących do lat 90. XX wieku sojuszy między ekologami a lokalnymi społecznościami. Przykład Rospudy dobrze pokazuje rezultaty takiego stanu rzeczy: mieszkanki i mieszkańcy chcą drogi, bo nie chcą TIR-ów w ich okolicy, a wszyscy, którzy zadają niewygodne pytania (najróżniejsze - nie tylko o bezpośrednie zagrożenie tego cennego przyrodniczo obszaru, ale też chociażby o spadek zysków z turystyki, mogący być efektem zniszczenia jednego z największych skarbów okolicy) stają się wrogami publicznymi numer jeden. Przed ekologami bronić ich chcą solidarnie politycy ponad partyjnymi szyldami, robiąc wszystko, by nikt nie zobaczył jakiejkolwiek alternatywy dla drogi dewastującej przyrodę. Kiedy już nie działają dość wątpliwe argumenty merytoryczne (alternatywne warianty, inwestycje w Rail Baltica połączone z wdrożeniem zasady "TIR-y na tory", która jednym zamachem znacząco zwiększyłaby poziom bezpieczeństwa drogowego nie jednej, ale setek lokalnych społeczności w całym kraju), sięga się po emocje - do dziś wielu pamięta osoby, idące na obozowisko ekologiczne w dolinie Rospudy z krzyżami w rękach...
"Dziel i rządź" działa tak skutecznie, że paraliżuje myślenie, dialog i wspólne działanie we wspólnej sprawie. Kiedy organizacja o dajmy na to bardziej progresywnym nastawieniu obyczajowym myśli o działaniu w obszarze tematycznym X, w którym działa już inna, tyle że nastawiona bardziej tradycyjnie, rozpoczyna się nierzadko burza w szklance wody i festiwal wzajemnych oskarżeń - a to o "ciemnogród", a to o "brak patriotyzmu". Poziom tych kłótni zdaje się rosnąć odwrotnie proporcjonalnie do ich realnego wpływu na rzeczywistość i szans na dokonanie realnej zmiany społecznej. Odmienność poglądów staje się nad Wisłą realną barierą współpracy przy konkretnych tematach i budzi niepokój. Lęk ten wiąże się często z przekonaniem, że współpraca oznacza wejście w model "albo-albo" - albo odżegnujemy się kooperacji w danej sprawie z innymi grupami, które mają inny od naszego światopogląd, albo też wpadamy w drżenie, że oznacza ona zdradę własnych ideałów. Jako że ten typ myślenia jest dość szeroko rozpowszechniony, staje się samospełniającą się przepowiednią - oczekujemy od innych tego, co sądzimy, że jest normą, zamiast usiłować tę normę podważyć. To, że tak być nie musi, możemy zobaczyć w nieco innych szerokościach i długościach geograficznych - należąca do niemieckich Zielonych Fundacja Boella wydaje publikacje na temat sprawiedliwej społecznie walki ze zmianami klimatu z Christian Aid, a Janusz Wojciechowski, europoseł PiS, współpracuje na rzecz zachowania tradycyjnego rolnictwa z Jose Bove, francuskim odpowiednikiem Andrzeja Leppera, wybranym do Brukseli z list jak najbardziej liberalnej obyczajowo Europe Ecologie. Da się? Da!
Podobnie dzieje się z czytanymi lekturami. Na dźwięk słowa "endek" niejedna osoba powie "nigdy w życiu!" i ominie książkę szerokim łukiem. Tymczasem na 150 stron publikacji, składającej się z 3 tekstów ("Kultura i natura", "Tatry parkiem narodowym" i "W obronie idei parku narodowego. Sprawa kolejki na Kasprowy Wierch") słowo "nacjonalizm" pojawia się na jej kartach bodaj raz i bardzo łatwo je przeoczyć, nie ma ono bowiem żadnego znaczenia dla wywodu Pawlikowskiego. Dużo większy opór może budzić - jeśli dla przykładu ktoś pozostaje raczej pozytywistą niż romantykiem albo bliżej mu do ekologizmu opartego na badaniach naukowych niż do tej emocjonalnej (można by zastanawiać się, jak blisko Pawlikowskiemu do ekologii głębokiej...) retoryka mająca uzasadnić ochronę przyrody, co pokazuje, jak wykrzywione są podziały polityczne i światopoglądowe w naszym kraju. Skądinąd ciekawe, że teksty owego "endeka" nie zostały przez tyle lat od publikacji wydane przez prężnie działające wydawnictwa narodowe - być może dlatego, że i w ich szeregach nie brakuje ludzi, którzy za dowód "Potęgi Narodu Polskiego" uznaliby prędzej kolejne kilometry autostrad niż wytępienie ubóstwa i niedostatku, o ochronie rodzimego dziedzictwa przyrodniczego nie wspominając...
Pawlikowski pozostaje niezmiernie aktualny, podobnie jak i jego przestrogi. Tak było w wypadku kolejki na Kasprowy Wierch. Wbrew temu, czego mogą spodziewać się zwolennicy tezy o immanentnym konflikcie ekologii i rozwoju, ów miłośnik przyrody nie kwestionował chociażby potrzeby istnienia kolejki, umożliwiającej korzystanie z uroków krajobrazu Tatr rzeszom turystek i turystów. Zwracał za to uwagę na dwie kwestie - po pierwsze, nadmierny poziom odwiedzających może przyczynić się - podobnie jak i brak odpowiedniego poziomu ochrony przyrody i krajobrazu - do dewastacji okolicy. Po drugie, z punktu widzenia tak kruchego ekosystemu, jak i potrzeb społecznych, dużo bardziej zasadna byłaby kolejka na Gubałówkę, gdzie widok na okoliczne góry byłby znacznie lepszy niż ten na Kasprowym. Rady te zignorowano, a dziś przebąkuje się dodatkowo o prywatyzacji Polskich Kolei Linowych, rzecz jasna bez wzmianek o jakichkolwiek ograniczeniach, takich jak limity jej przepustowość. Ochrona przyrody po raz kolejny portretowana jest jako ograniczenie rozwoju i przepuszczania pieniędzy przez system ekonomiczny, mającego przyczyniać się do "rozwoju". Mało słyszy się o tym, jaką receptę będzie miało Zakopane i cały rejon w wypadku, gdy zniszczony ekosystem przestanie być atrakcyjny dla turystek i turystów...
Z lektury Pawlikowskiego płynie jeden, ważny wniosek - warto czasem zrewidować swoje uprzedzenia, by nie tylko werbalnie, ale też realnie przyczyniać się do osiągnięcia zamierzonych przez siebie celów. Sukces nie smakuje gorzej tylko dlatego, że odniosły go grupy, które na wiele innych tematów mogą mieć zupełnie inne zdanie. Współpraca w takich sprawach, jak sprzeciw wobec GMO czy energetyki atomowej, wspieranie zrównoważonego transportu i walka o zachowanie terenów cennych przyrodniczo ani nie zmusza do rewizji poglądów na inne sprawy, ani też nie powinna się na nie zamykać, co tylko ułatwia sprawę tym, chcącym uszczęśliwić nas wylewaniem kolejnych ton betonu. Wymaga to wszakże odłożenia na bok być może wygodnych, ale często krzywdzących opinii - niekoniecznie czuję się dobrze, gdy o partii, której jestem członkiem, pisze się jako o "kanapowej partyjce, dokonującej syntezy ochrony przyrody oraz wspierania gejów i lesbijek", jak nadal mogę wyczytać w jednym ze swoich ulubionych pism. Gdyby tak bardzo zależało mi na stołkach i synekurach, wybrałbym inną partię i inną ideologię, w której mniej byłoby tak niepopularnych nad Wisłą haseł, takich jak sprawiedliwość społeczna czy zrównoważony rozwój. Ani fakt, że synteza ta ma "tylko" 40, a nie 100 lat, ani też bogactwo naszej działalności i inne od autora podstawy aksjologiczne nie powinny prowadzić do tak rażącego uogólnienia, które może być zrewidowane dość szybko przez lekturę tego bloga czy też partyjnej strony. Im mniej tego typu uprzedzeń między środowiskami, które mają dobre, realne pomysły na zmiany na lepsze w tym kraju, tym lepiej dla nas wszystkich - bardzo mocno w to wierzę.
2 komentarze:
"Skądinąd ciekawe, że teksty owego "endeka" nie zostały przez tyle lat od publikacji wydane przez prężnie działające wydawnictwa narodowe - być może dlatego, że i w ich szeregach nie brakuje ludzi, którzy za dowód "Potęgi Narodu Polskiego" uznaliby prędzej kolejne kilometry autostrad niż wytępienie ubóstwa i niedostatku, o ochronie rodzimego dziedzictwa przyrodniczego nie wspominając..."
Ano nie brakuje. Są jednak i tacy, a jest ich coraz więcej, dla których walka z ubóstwem, niedostatkiem nie mówiąc już o ochronie naszego wspólnego dobra jakim jest przyroda jest bardzo ważna. Niestety wszystko rozbija sie o pieniądz :(
To symptomatyczne, że na antysemickie paszkwile Bubla pieniądze się znajdują... Smutne zatem, i tym bardziej chwała "Obywatelowi", że mimo iż sami wiele kasy nie mają, tego typu publikacje wznawiają.
Prześlij komentarz