17 stycznia 2011

Eko-podatki - panaceum czy narzędzie?

Polemika Ewy Charkiewicz z tekstem Bartłomieja Kozka o podatkach ekologicznych i odpowiedź autora.

W ten tekst autor włożył wiele eko-erudycji i pracy. Bardzo podoba mi się celny tytuł. Niestety, w środku tekstu bardzo mało krytycznej analizy. Bartek porządkuje swoją wiedzę i informacje o ekopodatkach według matrycy dobry/zły i ujmuję tę reformę jako magiczne rozwiązanie na równowagę, holizm i naprawę nadwiślańskiego świata (bo gdzie indziej, czyli w idealizowanej Europie już zapanowało eko-oświecenie...). Podobne pedagogiczne czy misyjne podejście do ekoreformy podatkowej odnajduję także w innych zielonych tekstach. Wiedzę i informacje o ekopodatkach można uporządkować czy ująć inaczej.

Ekopodatki to jeden z instrumentów polityki ochrony środowiska. W tekście Bartka ekologiczna reforma podatkowa jest zredukowana do samej siebie, bo wyjęta z kontekstu polityki ekologicznej i opisana w sposób ahistoryczny.

Zacznę więc od paru słów od historycznych warunków możliwości dla dyskursu o ekopodatkach. Zainteresowanie polityków reformą podatkową w latach 90. wiąże się z szerszymi zmianami na rzecz ekonomizacji polityki (czyli neoliberalizm, gdzie model dla polityki to rynek, sfera społeczna, w tym polityka ochrony środowiska jest marketyzowana, państwo funkcjonuje jak firma, a obywatel/ka znika, zastąpiony przez podatnika, a przy okazji kasowana jest też rama praw człowieka).

Natomiast polityka ekologiczna sprzed neoliberalizmu – nazwana potem „nakazuj i kontroluj” (command and control measures), opierała się na wyznaczaniu przez ustawodawcę standardów, norm zanieczyszczeń oraz kar i opłat za zanieczyszczanie środowiska. Jak rzucę papierek na ulicę, mogę zapłacić mandat, jak spowoduję wypadek pójdę do więzienia. Firmy trują bez ponoszenia konsekwencji, zwłaszcza odkąd w czasach reaganomiki politykę „nakazuj i kontroluj” zaczęto zastępować polityką instrumentów finansowych (bodźce i podatki) oraz wprowadzono nową formę regulacji: zasadę dobrowolnych zobowiązań ze strony przedsiębiorców (z czym wiąże się popularność dyskursu o społecznej odpowiedzialności biznesu). Firmy miały się regulować same. Racją istnienia biznesu jest zarabianie pieniędzy, nie zaś ochrona środowiska. Polityka „nakazuj i kontroluj” ograniczała i spowalniała dochody firm, toteż poszła do likwidacji. Trzeba to było tylko spakować medialnie. Od lat osiemdziesiątych XX wieku bujnie rozkwita ekonomika zarządzania środowiskiem. Podobnie jak dzisiaj, ekonomika ochrony zdrowia jest ważniejsza w zarządzaniu ochroną zdrowia od medycyny, a medyczna diagnoza choroby ma pomniejsze rolę w decyzjach o życiu pacjentki/ka niż diagnoza finansowa (rachunek kosztów leczenia), tak samo wówczas wprowadzone te same praktyki urynkowienia i ufinansowienia do polityki ochrony środowiska. Stworzono też nowe rynki finansowe na handel pozwoleniami na zanieczyszczanie środowiska. (Finansjeryzacja gospodarki, polityki i życia codziennego)

Dzisiaj wiemy (pokazują to miedzy innymi badania z Holandii), ze tej paradygmatycznej zmianie w polityce ekologicznej towarzyszyło pogarszanie stanu środowiska. Opisując reformę poza kontekstem zmian w polityce ekologicznej Bartek tych zmian nie widzi, porusza się w ramach zastanego neoliberalnego, generującego urynkowienie świata, reprodukuje i utrwala jego niektóre założenia (zapewne wbrew własnym politycznym intencjom autora), a jednocześnie na tych samych zasadach przez własny przykład zamyka dyskurs o tym, co i jak należy mówić, żeby być politykiem – ekologiem/ekolożką.

W ramach obecnej polityki prawdy nie mieszczą się propozycje nakazów likwidacji toksycznej produkcji - vide niedawny pożar w firmie Chemie-pack w Moerwijk, Holandia, która to firma była od 2002 upominana i strofowana przez inspektorów ochrony środowiska, z czego rzecz jasna nic sobie nie robiła, raz zapłacili jakieś tam drobne kary, po czym doszło do pożaru. Inspektorzy nie mogli wydać nakazu zamknięcia zakładu, chociaż zdawali sobie sprawę, że pożar nieunikniony i jakie będą tego konsekwencje. Ale ustawodawca wdrożył permisywna politykę stosowania bodźców finansowych, drobnych kar i dużych zachęt dla firm. Jak pokazuje przykład Chemie-pack i wiele innych takich wypadków, nie działa w realu, wskutek czego okoliczni mieszkańcy i ich dzieci pooddychali sobie dioksynami. O eko-podatkach można mówić, ponieważ są częścią neoliberalnego dyskursu, współgrają z redukcyjnym myśleniem o ludziach, gospodarce i polityce ekologicznej wyłącznie w kategoriach logiki ekonomicznej, bodźców finansowych, interesów, maksymalizacji korzyści.

Nie ma jednej dźwigni Archimedesa, która wyprowadzi nas z ekokryzysu do ekologicznej równowagi, jak chce Bartek. (Nota bene współczesne ekomyślenie zakłada, iż w przyrodzie nie ma równowagi, jest stan ustawicznej kalibracji nierównowagi i punktowych kryzysów).

Internalizowanie kosztów nie jest magicznym rozwiązaniem, o ile rynki nie będą organizowane i zarządzane inaczej. Obecnie oznacza to przerzucanie kosztów zużycia i trucia środowiska z producentów (którzy zarabiają na zanieczyszczeniu środowiska) na ostatecznego użytkownika (konsumentów), co w największym stopniu obciąża niskodochodowe gospodarstwa domowe.

Holistyczna czy nie (cokolwiek to znaczy) ekologiczna reforma podatkowa nie przynosi wyłącznie podwójnej dywidendy, na czym skupia się Bartek. Gdyby hipotetycznie przyjąć, że będzie zastosowana w przeciągu jednej dekady i na znaczącą skale (w odniesieniu do przemysłu hutniczego, chemicznego, transportu, produkcji żywności, etc.) oznaczałoby to krzywdy ludzi i wielkie straty społeczne. Jak uniknąć negatywnych skutków tej reformy to jest największy problem tej eko-propozycji, który wymaga namysłu. Pełniąc role misjonarza tej reformy, czy kierując się doraźnym pedagogicznym celem nie widać jej wszystkich uwarunkowań i tego, jak polityka finansowych instrumentów ochrony środowiska i samoregulacji przez biznes wpisuje się i współwytwarza neoliberalizm.

O ekopodatkach trzeba mówić krytycznie, bez laurek, odnosząc się do kontekstu i przyjmując historyczną perspektywę. (Chodzi mi o taka analizę, gdzie brane są pod uwagę relacje wiedzy/władzy, warunki możliwości powstania tego dyskursu, interdyskursywne pole, w którym jest wdrażany). Robienie laurek niczego nie zmieni, wprost przeciwnie – angażuje czas, który można przeznaczyć na strategiczne analizy i przemyślenie skutecznych interwencji. Godna szacunku eko-erudycja i zasób informacji. Tylko że polityka ekologiczna to nie jest misja czy duszpasterstwo. Analogicznie, w sprawach energetyki atomowej nie wystarczy udowadniać, ze jest „złą”, podczas gdy silniejsze głosy zachwalają jej zalety. Trzeba zanalizować jak ci „silniejsi” organizują się do realizacji swoich celów - żeby móc włożyć jakiś kołek w ich szprychy. Żeby coś zmienić, musimy mieć analizę świata w którym żyjemy i przyczyn niszczenia podstaw do życia, choćby po to żeby nie wspierać tych praktyk dyskursu, które kolidują z celami do których dążymy.

Ewa Charkiewicz

***

Mój tekst na temat podatków ekologicznych nie aspiruje do miana wyczerpującego wykładu na temat ich historii i ograniczeń - nie taki był jego cel. Jest on fragmentem szerszej publikacji na temat podatków w ogóle, tak więc główny jego trzon siłą rzeczy skupiał się nie na pełnym wyliczeniu wad, zalet czy ograniczeń tego typu narzędzia, ale na jego prezentacji - nadal bowiem świadomość jego istnienia i potencjalnych korzyści nie jest szeroko znana. Nie oznacza to, że jest to narzędzie idealne - szczególnie, jeśli zostanie ono wyliczone tak, że stanie się nie realnym bodźcem do chociażby zmiany aktualnego modelu produkcji i konsumpcji, lecz jedynie mało znaczącą dla danego przedsiębiorstwa uciążliwością, automatycznie przesuwaną na konsumentki i konsumentów. Polityka podatkowa nie jest też jedynym narzędziem polityki ekologicznej - nie da się ukryć, że w wypadku substancji jednoznacznie określonych jako toksyczne rozwiązaniem może być tylko ich wycofanie (jak to się stało z azbestem). Przykłady z Zachodu nie są w tekście dane po to, by wychwalać "ekologiczny raj" - rajem bowiem ani Europa, ani Ameryka nie są - ale służą pokazaniu, że tego typu mechanizmy są stosowane i przynoszą pozytywne skutki. Zgodzimy się bowiem, że Polska pod tym względem nie ma się za bardzo czym chwalić...

Tak, ekologiczna reforma podatkowa ma swoje ograniczenia - tak samo jak i inne narzędzia. Gdyby na przykład iść tropem podrzuconym przez Ewę i mówić o zamykaniu fabryk, co może być efektem przejścia na dominację myślenia "nakazuj i kontroluj" w obliczu ich kontroli przez międzynarodowe koncerny, bez przedstawienia całościowej alternatywy (chociażby przeciwdziałania prostemu przenoszeniu szkodliwej produkcji do krajów o niższym standardzie legislacji ochrony środowiska, czy też strukturalnemu bezrobociu w wyniku takiego działania) efekty takiej polityki również mogą być nieciekawe dla osób o niskich i średnich dochodach. Nie oznacza to, że z tego narzędzia należy zrezygnować - należy tylko mieć na uwadze, że jak każde ma ono swoje ograniczenie, a zła realizacja może doprowadzić do rozdziału między społeczeństwem a ekologią, do jakiego udało się doprowadzić neoliberalnym luminarzom polskiej transformacji w latach 90. XX wieku.

Podatki ekologiczne - co jasne - są jedynie jednym z narzędzi ekologicznego, Zielonego Nowego Ładu, i muszą być wpisane w obręb nie tylko troski o środowisko, ale też zagwarantowania sprawiedliwości społecznej. Zielona myśl ekologiczna jest coraz bardziej tego świadoma, co widać na przykładzie Zielonych Anglii i Walii. Jak wskazałem w tekście, są oni za rozwojem działań na rzecz efektywności energetycznej i odnawialnych źródeł energii, a wśród działań, służących zapobieżeniu przerzucenia kosztów na osoby o małych i średnich dochodach wskazują m.in. rozwój przystępnego cenowo transportu publicznego i darmową termorenowację budynków, służącą oszczędzaniu przez gospodarstwa domowe nie tylko energii, ale i pieniędzy. Namysł nad tym, jakie inne jeszcze "zawory bezpieczeństwa" są potrzebne, by koszty faktycznie ponosili truciciele, i by przyczyniały się one do zmian we wzorcach produkcji i konsumpcji, potrzebne są zawsze - i bardzo się cieszę, że na ten temat dyskutujemy.

Bartłomiej Kozek

***

Zielona Warszawa po raz kolejny bierze udział w konkursie na Bloga Roku. Wystarczy wysłać SMS o treści C00109 (w treści są zera, nie litery!) na numer 7122. Jeden SMS kosztuje 1,23 zł brutto. Głosowanie trwa do 20 stycznia

2 komentarze:

zycie... pisze...

Najbardziej smieszne w tym wszystkim jest to, ze wg propozycji nowych ustaw to i inwestycje ktore prowadzi Jan Kulczyk zalapia sie na ulgi z tytulu dbania o ekologie. Smiech na sali, warto pamietac ze ekologiczne to i byly 'biopaliwa' i wiadomo kto na tym zarobil

Beniex pisze...

Tak jak pisałem każde narzędzie może być używane niewłaściwie - pytanie jakie dokładnie inwestycje Kulczyk planuje. O szkodliwości pierwszej generacji biopaliw już tu pisaliśmy - znowuż, istnieją takie, których ogólny bilans ekologiczny (np. zmniejszanie emisji gazów cieplarnianych) wychodzi na plus, tyle że - jak to zwykle bywa - nikt o tym nie mówi, nikt nie dyskutuje, a następnie wrzuca się wszystko do jednego worka, idzie po najmniejszej linii oporu, a środowisku od tego wcale nie jest lepiej. Smutne to :(

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...