WikiLeaksowe informacje na temat polityki zagranicznej naszego kraju pozornie nie pokazują niczego nowego - co najwyżej wskazują na wysoki poziom paranoi prawicowych polskich dyplomacji na punkcie Rosji, z hipotezą o możliwości pojawienia się kremlowskiego zagrożenia dla niepodległości kraju nad Wisłą w przeciągu 10-15 miesięcy od inwazji na Gruzję włącznie. Zabrakło zwrócenia uwagi na parę ważnych szczegółów, takich jak chociażby pewne oddalenie od Moskwy (umówmy się, że obwód kaliningradzki nie jest tym samym, co pełne graniczenie z jednej ze stron świata), brak istnienia zbuntowanej prowincji, leżącej przy granicy z Rosją i o chronionej przezeń niezależności, przynależność Polski do NATO i UE, o takich szczegółach, jak choćby fakt, że kraj ten ma na głowie inne niż Polska zmartwienia, jak chociażby wejście do Światowej Organizacji Handlu, a operacja na Kaukazie kosztowała go bardzo dużo, jeśli o kwestie dyplomatyczne chodzi... Ale któż przejmowałby się tego typu szczegółami, prawda?
Z wielkim namaszczeniem - i nie bez powodu - żegnaliśmy ostatnie, wyjeżdżające z naszego terytorium jednostki Armii Czerwonej. Zdawać by się mogło, że mając ten fakt w pamięci, nie będziemy z uporem maniaka zamieniać obecności militarnej jednego państwa na innego. A jednak - idee fixe polskiej dyplomacji było sprowadzenie amerykańskich wojaków niemal za wszelką cenę - z pomysłami na zwiększenie polskiego kontyngentu w Afganistanie do 3 tysięcy żołnierzy włącznie. Miłość do Wuja Sama przysłoniła rodzimemu Ministerstwu Spraw Zagranicznych już nie tylko sceptycyzm opinii publicznej wobec naszego udziału w ponoszącej w obecnej formie fiasko interwencji w Azji Środkowej, ale też - jak się wydaje - jakiekolwiek alternatywy. Nie słyszymy bowiem w medialnych doniesieniach chociażby o dążeniach do wzmocnienia wspólnej, unijnej polityki zagranicznej czy też obronnej. O takich nowoczesnych narzędziach tworzenia systemu globalnego bezpieczeństwa, jak pomoc rozwojowa (poza Białorusią i Ukrainą) czy walka ze zmianami klimatu ani widu, ani słychu...
Myślenie o tym, że w międzynarodowym koncercie mocarstw widzimy jedynie kolejny odcinek zimnej wojny - z zawsze dobrą Ameryką i wiecznie złą Rosją - zwyczajnie trąci myszką. Pojawiają się nowe potęgi, takie jak Chiny, Indie czy Brazylia, zaś oś transatlantycka powoli, ale konsekwentnie przestaje być osią centralną dla dziejów świata, na jej miejsce wchodzi sieć skomplikowanych zależności strefy Pacyfiku. W tym kontekście Europa stoi przed trudną sytuacją, której dramatyzm obnaża aktualny kryzys finansowy - albo stanie się ona bardziej spójnym blokiem, którego wartości, takie jak wrażliwość ekologiczna, społeczna gospodarka rynkowa czy polityka międzynarodowa oparta na sile argumentów zamiast argumentów siły (tu Stany Zjednoczone nie mają sobie równych z ich rozdętym budżetem wojskowym), albo czeka ją marginalizacja. Z depesz, ale też chociażby z niemrawych przygotowań do polskiej prezydencji trudno uwierzyć, by władze naszego kraju miały jakiś pomysł na wyjście z aktualnego impasu, w jakim znalazła się Unia Europejska. Tymczasem jedynie integrując się z blokiem europejskim Polska może zacząć mieć realny wpływ na światową rzeczywistość - jeśli tylko jej władze będą miały dostatecznie dużo wizji i determinacji. Jak widać, nie ma jej zbyt wiele.
"Tarcza antyrakietowa", wobec której polscy politycy nawet specjalnie nie ukrywali, że skierowana jest przeciw Rosji, a nie Iranowi, tajne więzienia CIA, których miało nie być, a które jednak istniały, psujące się F-16, dekoracyjne Patrioty i realnie istniejące wizy do USA - oto sukcesy polskiej dyplomacji niezależnie od politycznej proweniencji w ostatnich latach. Już nawet z Rosją, poza Gazociągiem Bałtyckim (który spadł na nas jako rezultat sceptycyzmu wobec drugiej nitki Gazociągu Jamalskiego) szło nam w ostatnich latach lepiej. Skupianie się na wirtualnym sojuszniku sprawiło, że w polityce europejskiej zajmowaliśmy się głównie wpisywaniem Boga do preambuły projektu konstytucji europejskiej. Broniąc korzystnego dla nas przeliczania głosów metodą nicejską, nie potrafiliśmy pokazać jakiejkolwiek stojącej za podtrzymaniem tego rozwiązania wizji, jakiegokolwiek projektu, który pociągnąłby Europę w górę, zamiast ciągnąć ją w dół poprzez rozdarcie w sprawie amerykańskiej inwazji na Irak.
Smutne to, bo wiele istniejących na europejskim rynku idei pomysłów, jak na przykład Europejska Agencja Energetyki Odnawialnej - ERENE, mogąca zapewnić kontynentowi zaspokojenie jego potrzeb energetycznych w całości z efektywności energetycznej i źródeł odnawialnych, czekały na ich podchwycenie przez europejskiej rządy. Zamiast realnego bezpieczeństwa energetycznego wybraliśmy tymczasem ozdobne Patrioty, co nawet przy założeniu realności rosyjskiej inwazji pozostaje idiotycznym marnowaniem czasu i zasobów - albo bowiem, jak wskazują na to sojusznicze zobowiązania, doszłoby do odpowiedzi zbrojnej NATO i bardzo prawdopodobnej wówczas wojny nuklearnej (Patrioty czy F-16 skażeniu radioaktywnemu nie zapobiegają), albo też - zakładając już bardzo czarny scenariusz zlekceważenia sojuszniczych zobowiązań - Rosjanie zajęliby Polskę bez większego oporu i strat, co wynika z prostej, prostackiej wręcz, przeważającej i niemożliwej do przemożenia dysproporcji sił zbrojnych. Sami możecie oszacować prawdopodobieństwo zajścia wyżej wymienionych zdarzeń, jak również wpływ potencjalnych amerykańskich inwestycji militarnych na poprawę bezpieczeństwa Polski w takim scenariuszu. Wystarczy popatrzeć na aktualną sytuację Euro i dużo bardziej realne, możliwe reperkusje kryzysu na kształt UE by zorientować się, że osoby odpowiedzialne za taki, a nie inny kształt polskiej polityki zagranicznej nie powinny zajmować się dyplomacją.
2 komentarze:
"To, że w międzynarodowym koncercie mocarstw widzimy jedynie kolejny odcinek zimnej wojny - z zawsze dobrą Ameryką i wiecznie złą Rosją - zwyczajnie trąci myszką."
"Skupianie się na wirtualnym sojuszniku sprawiło, że w polityce europejskiej zajmowaliśmy się głównie wpisywaniem Boga do preambuły projektu konstytucji europejskiej"
"Zamiast reanego bezpieczeństwa energetycznego wybraliśmy ozdobne Patrioty, co nawet przy założeniu realności rosyjskiej inwazji pozostaje idiotycznym marnowaniem czasu i zasobów"
"O takich nowoczesnych narzędziach tworzenia systemu globalnego bezpieczeństwa, jak pomoc rozwojowa czy walka ze zmianami klimatu, ani widu, ani słychu..."
Wielkie TAK.
,,Zabrakło zwrócenia uwagi na parę ważnych szczegółów, takich jak chociażby pewne oddalenie od Moskwy (umówmy się, że obwód kaliningradzki nie jest tym samym, co pełne graniczenie z jednej ze stron świata)''
zgodnie z wiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Flota_Ba%C5%82tycka z militarnego punktu widzenia oddalenie od moskwy nie istnieje.
Z politycznego, jak najbardziej...
Prześlij komentarz