Kolej, jaka jest, każdy widzi. Tak jak w wielu dziedzinach i branżach bywam sceptycznie nastawiony do wprowadzania konkurencji za wszelką cenę, tak na torach istnieje pewna szansa, że rywalizacja zmusi podmioty rynkowe do poprawy jakości usług i obniżek cen. Tak stało się niedawno na trasie Warszawa-Kraków: najpierw przekazano spółce PKP Intercity obsługę pociągów pospiesznych, co poziom konkurencji na dłuższych trasach znacząco zmniejszyło. Przewozy Regionalne nie złożyły jednak broni i i zdecydowały się na promowanie połączeń InterRegio. Dzięki temu ceny połączeń nieco spadły, a przy odpowiednim wyprzedzeniu można nawet załapać się na bilet Intercity za 19 złotych. Liczę zatem na to, że PKP pójdzie po rozum do głowy i na serio zacznie myśleć o tym, że już niedługo konkurencja na torach stanie się faktem, co wymagać będzie przystosowania swojej strategii na miarę nowych czasów.
Kwestie bezpieczeństwa na torach są pochodną słabego finansowania kolei w Polsce. W okresie transformacji straciliśmy aż 7 tysięcy kilometrów połączeń, a synonimem nowoczesności stały się autostrady. Przeznaczano na nie olbrzymie kwoty pieniędzy, a efekty, jak widać, nie należą do powalających na kolana. Słabe finansowanie transportu kolejowego doprowadziło do degradacji taboru, pogorszenia jakości usług i spadku udziału kolei w rynku przewozów, w szczególności towarowych. I naprawdę trudno ludziom się dziwić - sam pewnego dnia, usiłując, z tego co pamiętam, znaleźć konduktora, natknąłem się na otwarty panel elektroniczny w jednym z wagonów. Nie trzeba chyba mówić, jakie niebezpieczeństwo tego typu niedopatrzenia mogą wywołać.
Mimo wszystko jednak odczuwam powolną, ale jednak widoczną poprawę sytuacji. Duża w tym rola funduszy unijnych, dzięki którym znajdują się pieniądze na nowy tabor czy na modernizację istniejących linii, umożliwiającą nieco szybsze podróżowanie. Nadal niedostateczne finansowanie kolei (proponujemy na przykład, by udział Funduszu Kolejowego w opłatach paliwowych wzrósł do 50%) hamuje dalszą poprawę, a i niekiedy zachowanie samych spółek kolejowych wydaje się być kuriozalne. Kiedy jednak słyszę, że w końcu ruszają prace na Dworcu Gdańskim czy też rewitalizacja na nieszczęsnym Centralnym, a także nowe pociągi - a to Kolei Mazowieckich, a to np. na trasie Warszawa-Łódź, mogę mieć nieco nadziei, że będzie lepiej. Rzecz jasna, zgodnie z żelaznym prawem rewolucji, największa presja na prywatyzację jako na remedium na wszelkie kłopoty pojawia się nie wtedy, kiedy jest fatalnie, ale kiedy powoli zmierza ku lepszemu, no ale cóż - nikt nie mówił, że coś się w tej materii zmieni.
Najciekawsza jest w tym kontekście "decentralizacja po polsku". Co do zasady proces ten jest jak najbardziej godny pochwały, ale opiera się on na założeniu, że wraz z delegacją obowiązków samorząd otrzyma też niezbędne do ich realizacji środki. Niestety, nad Wisłą nie było to takie oczywiste, przez co stan połączeń na szczeblu lokalnym pozostawiał wiele do życzenia. Unijne fundusze ratują sytuację, podobnie jak i konkursy na obsługę lokalnych połączeń, uznawanych przez PKP za niedochodowe. Również i to uznawanie niewiele miało z rachunku ekonomicznego, bo dajmy na to na Kujawach Arriva PCC, prywatny przewoźnik, jest w stanie je utrzymywać. Jak już wspomniałem, tego typu przykłady pokazują, że zmiana mentalna wśród osób zarządzających publiczną koleją w Polsce jest potrzebna od zaraz.
Nie oznacza to, że polityczki i politycy nie mają tu nic do zrobienia. Wręcz przeciwnie - wszak nawet najlepiej zarządzana spółka, jeśli będzie miała niedobory finansowe, nie będzie w stanie w pełni realizować zadań publicznych. Większe zrównoważenie między kwotami przeznaczanymi na drogi i na kolej czy też legislacja, która uczyni rzeczywistością od lat postulowaną przez środowiska ekologiczne koncepcję "TIRy na tory" mogą poprawić sytuację finansową na kolei. Poprawa jakości informacji czy też promowanie intermodalności (w szczególności w obszarach metropolitarnych) może zachęcić ludzi do przesiadki, co siłą rzeczy również daje szanse na większą pulę pieniędzy na niezbędne inwestycje. Nowe dworce, np. w Lublinie, pokazują, że kolej nie musi być obskurna - o przykładach z krajów zachodnich nie wspominając. Dajmy zatem kolei realne szanse na konkurowanie jakością z przewozami drogowymi - teraz bowiem jesteśmy bardzo daleko od aktywnego promowania zbiorowego, przyjaznego środowisku transportu.
Kwestie bezpieczeństwa na torach są pochodną słabego finansowania kolei w Polsce. W okresie transformacji straciliśmy aż 7 tysięcy kilometrów połączeń, a synonimem nowoczesności stały się autostrady. Przeznaczano na nie olbrzymie kwoty pieniędzy, a efekty, jak widać, nie należą do powalających na kolana. Słabe finansowanie transportu kolejowego doprowadziło do degradacji taboru, pogorszenia jakości usług i spadku udziału kolei w rynku przewozów, w szczególności towarowych. I naprawdę trudno ludziom się dziwić - sam pewnego dnia, usiłując, z tego co pamiętam, znaleźć konduktora, natknąłem się na otwarty panel elektroniczny w jednym z wagonów. Nie trzeba chyba mówić, jakie niebezpieczeństwo tego typu niedopatrzenia mogą wywołać.
Mimo wszystko jednak odczuwam powolną, ale jednak widoczną poprawę sytuacji. Duża w tym rola funduszy unijnych, dzięki którym znajdują się pieniądze na nowy tabor czy na modernizację istniejących linii, umożliwiającą nieco szybsze podróżowanie. Nadal niedostateczne finansowanie kolei (proponujemy na przykład, by udział Funduszu Kolejowego w opłatach paliwowych wzrósł do 50%) hamuje dalszą poprawę, a i niekiedy zachowanie samych spółek kolejowych wydaje się być kuriozalne. Kiedy jednak słyszę, że w końcu ruszają prace na Dworcu Gdańskim czy też rewitalizacja na nieszczęsnym Centralnym, a także nowe pociągi - a to Kolei Mazowieckich, a to np. na trasie Warszawa-Łódź, mogę mieć nieco nadziei, że będzie lepiej. Rzecz jasna, zgodnie z żelaznym prawem rewolucji, największa presja na prywatyzację jako na remedium na wszelkie kłopoty pojawia się nie wtedy, kiedy jest fatalnie, ale kiedy powoli zmierza ku lepszemu, no ale cóż - nikt nie mówił, że coś się w tej materii zmieni.
Najciekawsza jest w tym kontekście "decentralizacja po polsku". Co do zasady proces ten jest jak najbardziej godny pochwały, ale opiera się on na założeniu, że wraz z delegacją obowiązków samorząd otrzyma też niezbędne do ich realizacji środki. Niestety, nad Wisłą nie było to takie oczywiste, przez co stan połączeń na szczeblu lokalnym pozostawiał wiele do życzenia. Unijne fundusze ratują sytuację, podobnie jak i konkursy na obsługę lokalnych połączeń, uznawanych przez PKP za niedochodowe. Również i to uznawanie niewiele miało z rachunku ekonomicznego, bo dajmy na to na Kujawach Arriva PCC, prywatny przewoźnik, jest w stanie je utrzymywać. Jak już wspomniałem, tego typu przykłady pokazują, że zmiana mentalna wśród osób zarządzających publiczną koleją w Polsce jest potrzebna od zaraz.
Nie oznacza to, że polityczki i politycy nie mają tu nic do zrobienia. Wręcz przeciwnie - wszak nawet najlepiej zarządzana spółka, jeśli będzie miała niedobory finansowe, nie będzie w stanie w pełni realizować zadań publicznych. Większe zrównoważenie między kwotami przeznaczanymi na drogi i na kolej czy też legislacja, która uczyni rzeczywistością od lat postulowaną przez środowiska ekologiczne koncepcję "TIRy na tory" mogą poprawić sytuację finansową na kolei. Poprawa jakości informacji czy też promowanie intermodalności (w szczególności w obszarach metropolitarnych) może zachęcić ludzi do przesiadki, co siłą rzeczy również daje szanse na większą pulę pieniędzy na niezbędne inwestycje. Nowe dworce, np. w Lublinie, pokazują, że kolej nie musi być obskurna - o przykładach z krajów zachodnich nie wspominając. Dajmy zatem kolei realne szanse na konkurowanie jakością z przewozami drogowymi - teraz bowiem jesteśmy bardzo daleko od aktywnego promowania zbiorowego, przyjaznego środowisku transportu.
4 komentarze:
prosze mi powiedzieć bo nierozumiem jak niby wprowadzenie interregio poprawiło sytuacje ?? połączenie warszawa-kraków obserwuje akurat co tydzień i stwierdzam niestety że ir tanie były tlyko w wakacje już od wrzesnia przejazd ir kosztuje więcej niż pośpiechami przez częstochowe. i duo jak niby pojechać do krakowa ic za 19zł ?? komu pan robi złudne nadzieje a raczej komu reklame.
Ale ja nie robię reklamy - trudno oczekiwać by po tekście dość krytycznym wobec PKP uznać go za reklamę;) Tekst okrasiłem linkami do odpowiednich artykułów, a tam zauważono rzecz jasna, że zdobycie biletu za 19 zł w IC nie należy do zajęć najprostszych, jako że pula biletów w tej cenie specjalnie duża nie jest, a i zarezerwować trzeba z odpowiednim wyprzedzeniem.
Przepraszam trochę mnie poniosło (to ze względu na ostatnie przeżycia z pkp) ale musi pan przyznać że poza połączeniem między łodzią i warszawą nic sie nie poprawia a przecież było taniej. Nie wspominając już o zamiarach pkp wycofania pociągów pośpiesznych i pomyśle zastąpienia ich tlk. które to, z braku taboru, nie zostaną zastąpione lecz po prostu przemianuje się pośpiechy na tlk i podniesie cenę. będzie tylko drożej.
To może rozwiązanie kompromisowe - poprawia się, ale stanowczo za wolno, a czym zresztą piszesz. Co do traumy po PKP - w pełni ją rozumiem, dla mnie 7h jazdy pociągiem w rodzinne strony ze świadomością, że mogłoby być szybciej również nie nastraja pozytywnie co do tempa zmian. Co do zmian w pociągach - czekam z wypowiedzeniem się w sprawie aż do czasu jak zobaczę efekty, chociaż oczywiście, kiedy pierwszy raz usłyszałem o pomyśle, to zacząłem mieć spore obawy...
Pozdrawiam
Prześlij komentarz