9 grudnia 2010

Bitwa o Ursynów niczym Bitwa o Anglię

Śledzę to, co dzieje się na południu miasta, w porównaniu do wielu moich koleżanek i kolegów dość pobieżnie. Nawet jednak pobieżna obserwacja pokazuje, że w debacie na temat tego, kto ma rządzić w mateczniku Platformy Obywatelskiej, słychać niekiedy dość fałszywe tony. Trudno mi rzecz jasna zaprzeczać, by obstrukcja ze strony PO była czymś kompromitującym, wszak nie jest tak, że wyborczy mandat pozwolił im na samodzielne rządy w dzielnicy. Nie dziwiłbym się wyłuszczaniu przez partię Hanny Gronkiewicz-Waltz problemów proceduralnych, gdyby jej pełnomocnik uczynił to zaraz po stwierdzeniu nieprawidłowości. Statut miasta i podział kompetencji między nim a dzielnicami przez lata się zmieniał, a statuty poszczególnych dzielnic potrafią się różnić między sobą dość znacznie i nie są identycznie brzmiące, jak statut Rady Miasta, zatem słabą linią obrony jest argumentowanie, że jakiś lokalny urzędnik zliczał głosy w Radzie Ursynowa od kilkunastu lat. Kiedy jednak pełnomocnik orientuje się w takiej nieprawidłowości (umówmy się, dość pośledniego typu) z dość dużym opóźnieniem czasowym, można mieć słuszne obawy, że to raczej wyraz trzymania się brzytwy przez tonącego niż chęć dbałości o realizację litery - bo ducha już może niekoniecznie - prawa.

Powyborcza sytuacja jest taka - Platforma nieznacznie tylko wygrała wybory z lokalnym "Naszym Ursynowem" (11 do 10 radnych), jej dotychczasowy koalicjant - SLD - wyleciał z rady, a języczkiem u wagi stał się PiS (4 osoby). W konsekwencji pojawienia się tego typu układu któraś z formacji musiała pozostać poza nim, bo o stworzeniu w Polsce ponadpartyjnej ekipy rządzącej, uwzględniającej wspólne elementy programowe, można by co najwyżej napisać powieść science (bo nie political) fiction. Kiedy formacja Piotra Guziała (dość luźnie nazywana centrolewicową, chociaż tworzą ją osoby zaangażowane w lokalną społeczność o nierzadko dość sporym wachlarzu różnorodności ideowej) zdecydowała się na alians z PiSem, zaczęły pojawiać się w mediach komentarze, zdające się urabiać na ten temat negatywne opinie. Był on "dobrym policjantem", kiedy utarł Platformie nosa, ale już "złym policjantem", gdy na serio zaczął realizować scenariusz pozbawienia jej władzy. Władzy, ocenianej zarówno przez media, jak i mieszkanki oraz mieszkańców dzielnicy jako niespecjalnie udaną.

Polityka polega na tym, by decydować się na takie alianse, które zmaksymalizują poziom realizacji przedwyborczych obietnic i powinny być przede wszystkim recenzowane na kolejnych etapach działań nowych władz Ursynowa (i oby nie była to ekipa komisaryczna pod parasolem PO) i przy urnie wyborczej, niekoniecznie zaś odsądzana od czci i wiary na samym jej starcie. Dziwnym trafem nie słyszałem jęków oburzenia na przecieki, że to PO i PiS, omijając lokalne komitety, będą dogadywać się w sprawie podziału władzy, chociażby na Żoliborzu czy Ursynowie. Czy wówczas porozumienie o nietykalności proboszczów (kuriozalne, no ale cóż poradzić, widać to najważniejsza dla lokalnych Prawych i Sprawiedliwych kwestia) byłoby mniej bulwersujące, niż kiedy podpisane zostaje przez "czerwonego antyklerykała"? Nie będąc jego zwolennikiem jestem w stanie bez problemu uznać, że nie jest to jeszcze powód, by od razu taki alians skreślać. Gdyby "Nasz Ursynów" dajmy na to zgodził się na budowę kościoła na Kopie Cwila (dzięki sprzeciwowi wobec tej inwestycji komitet ten powstał i odniósł sukces w 2006 roku) można by śmiało mówić o sprzedaniu swojego programu w zamian za frukta władzy. Jak na razie jednak - z tego co mi wiadomo - taki pomysł w ogóle nie jest przez nikogo rozważany.

Nie zgadzam się również ze stwierdzeniem, jakoby wyborcy wybrali do władzy PO i "Nasz Ursynów", bo frakcje te dostały najwięcej głosów. Choć wielkie koalicje w dzisiejszych, coraz bardziej postpolitycznych czasach się zdarzają, to jednak nikt w Niemczech nie myśli o takiej opcji jako czymś naturalnym - kiedy jedna partia wygrywa, a druga przegrywa, jedna współtworzy rząd koalicyjny, a druga przechodzi do opozycji. Jeśli nie tworzą one stałych bloków z mniejszymi formacjami, pokrewnymi ideowo, dwie mniejsze partie mogą wejść ze sobą w sojusz i mieć większość, co stało się niedawno w Czechach. Czasem w wyniku takich manewrów powstają rządy dobre, czasem zaś niedobre, co zasadniczo nie powinno być żadnym zdziwieniem - wszak alianse te "poznaje się po owocach". To zwykłe narzędzie demokracji, które w polskich warunkach niemal zawsze budzi nieodmienne zdziwienie. Stąd te "fałszywe tony" na początku mojego wpisu.

W ursynowskich warunkach "Nasz Ursynów" i tak zrobił całkiem sporo, będąc gotowym do zakopania topora wojennego i do negocjacji z PO. Wizja dzielnicy stronnictwa Piotra Guziała różni się dość znacząco od tego, co w latach 2006-2010 realizowała tam Platforma Obywatelska. Nawet, jeśli uznać (z czym się nie zgadzam), że kwestie samorządowe są "z dala od polityki", to ostrze Platformy skierowane zostało na bardzo trudnego przeciwnika. Nie jest bowiem łatwo przekonać ludzi, że oto lokalny komitet "bawi się w politykę" - po prostu dąży do tego, żeby dzielnica rozwijała się w zgodzie z wizją, którą uznają za lepszą. Na poziomie dzielnicowym współrządy PiSu (i to w roli słabszego partnera koalicyjnego) nie oznaczają inwazji kleru albo powołania lokalnej speckomisji zajmującej się katastrofą smoleńską. Partia Hanny Gronkiewicz-Waltz chyba o tym wie, więc przeraża ją co innego - wizja, że w swoim "mateczniku" inne formacje będą mogły udowodnić, że potrafią rządzić lepiej. Straszenie, że i tak budżetami dzielnic zajmuje się (platformerska) Rada Warszawy jest już działaniem na bardzo niskim politycznym poziomie. Mam zatem nadzieję, że obawy PO się potwierdzą i w ciągu najbliższych 4 lat jakość życia na Ursynowie ulegnie poprawie. Jeśli się omylę, to w 2014 roku wyborczynie i wyborczy dadzą ekipie "Naszego Ursynowa" i PiS stosowne upomnienie - bo to na tym polega demokracja, nie zaś na straszeniu zarządami komisarycznymi.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...