Do Centrum Sztuki Współczesnej chadzam dość rzadko - nie dlatego, bym miał coś do rzeczonej instytucji, po prostu jakimś dziwnym trafem nie znajduje się na drodze moich codziennych wędrówek. Zachęta to co innego - rzut beretem od Uniwersytetu Warszawskiego, stamtąd zaś równie niedaleko do metra, skąd dostanie się do domu pozostaje kwestią 10 minut jazdy. Kiedyś, gdy mieszkałem jeszcze na Pradze Południe, przynajmniej koło Zamku Ujazdowskiego przejeżdżałem, teraz zaś czynię to bardzo rzadko - tylko wtedy, gdy najdzie mnie ochota na podróż na Mokotów w wersji naziemnej i będę miał cierpliwość do oczekiwania na autobus linii 222. Nawet wtedy jednak obszar od Świętokrzyskiej aż po Puławską zdaje się jakoś bardziej obcy, niż gdy dzięki linii 174 podróżuję większą część czasu aleją Niepodległości. Trudno to wytłumaczyć racjonalnie, można jakoś jeszcze odwoływać się to poczucia miejskiego "przodu" i "tyłu", jak to czynił Yi-Fu Tuan, ale to już chyba temat na zupełnie innego, potencjalnie bardzo zresztą ciekawego, posta.
Wracając do samego CSW, postanowiłem polecić aktualnie odbywające się tam wystawy. Zacząć należałoby od tej, którą wraz z kumplem zobaczyłem jako pierwszą - tym bardziej, że trwa ona tylko do 22 sierpnia. "Men in Pink" Sylvie Blocher to krótki, trwający 7 i pół minuty film, prezentujący paryski chór gejowski, śpiewający wpierw "Międzynarodówkę", po czym zakłada na głowy rajtuzy w tytułowym kolorze i śpiewa piosenkę z Siedmiu Krasnoludków. W międzyczasie widzimy zbliżenia ich twarzy, odpowiednio w pełnym patosu napięciu i spowodowanej noszeniem rzeczonych rajstop deformacji twarzy. Czyżby miała to być metafora utopijnego pragnienia i buntu, gdy przychodzi do jego rozczarowującej realizacji? Najlepiej obejrzeć samemu i spróbować na własną rękę wyciągnąć wnioski.
Następna w kolejce wystawą, na którą pozostaje nieco więcej czasu (trwa bowiem do 5 września) to fotografie Erazma Ciołka, prezentujące rzeczywistość lat 1980-1989. Muzeum reklamuje autora jako skupiającego się na socjologicznym ujmowaniu postrzeganej rzeczywistości, jednak po obejrzeniu sporej wielkości, czarno-białych zdjęć (poza jednym, przedstawiającym Jana Pawła II i Stefana Wyszyńskiego) pojawia się we mnie pewna wątpliwość. Jeśli tak bowiem jest i jeśli zdjęcia Ciołka oddawały rzeczywistość tamtego okresu, to zasadniczo zapowiadają one to, co wydarzy się później - nieprawdopodobną eksplozję politycznego znaczenia kościoła katolickiego. Zdjęcia księży, kościołów i mszy stanowią znaczącą część prezentowanych fotografii, duch religijny z kolei przenika zdecydowaną większość z nich. W kontekście aktualnych wydarzeń związanych z krzyżem pod pałacem prezydenckim ujęcia przedstawiające inne krzyże - brzozowe, katyńskie, nagrobne - zdają się być wzajemnie powiązane. A może to tylko retrospektywna kreacja historii, skupiająca się na uwypukleniu elementów religijnych (wszak duchowa emocjonalność bywa bardziej fotogeniczna niż oświeceniowy racjonalizm) w celu pokazania, że w "Solidarności" nie chodziło wcale o kwestie praw człowieka, tylko o narodowy, patriotyczno-religijny zryw? Oto kolejne pytanie, które powinno skłonić do odwiedzin CSW.
Na koniec retrospektywa, na odwiedziny której ma się czas do końca tego roku. "Rzeczy budzą uczucia" - o niej to bowiem mowa - zbiera w sobie rozmaite narracje z kolekcji CSW, po czym prezentuje je w jednym miejscu. I robi to znakomicie - niezależnie od tego, czy chodzi o wątki relacji człowieka i przyrody (rewelacyjny, gigantyczny, archetypowy niemal futrzak), fascynacji totalitaryzmem (błyskotliwe, rosyjskie nawiązania do tamtejszego, presocrealistycznej szkoły ekspresjonizmu) czy wątku vanitas (neonowe męczeństwo świętego Sebastiana). Ciekawie po latach znów zobaczyć dzieła, które swego czasu budziły olbrzymie kontrowersje, choćby po to, by podrapać się po głowie i zastanowić, co właściwie nas w nich szokowało. Oto wideo Artura Żmijewskiego z nagą kompanią reprezentacyjną, ćwiczącą musztrę w sali z lustrami. Żołnierze, pozbawieni munduru, tracą na chwilę formę, śmieją się przy komendach, po czym wraz z upływem czasu przyzwyczajają się do sytuacji, forma powraca. Pamiętam, ile było w związku z nim medialnego szumu, z oskarżeniami o szarganie narodowych świętości włącznie - tymczasem wynikały one z niepokoju o demaskację wspomnianej formy, tego, że nie jest ona wcale "naturalna" czy oczywista.
Oczywiście nie jest to jedyne warte odnotowania dzieło. W zbliżonym okresie czasu Joanna Rajkowska szykowała swój projekt "Satysfakcja gwarantowana", z limitowaną edycją puszek mających zawierać gotowe do picia wydzieliny ciała. I znów - towarzyszył temu raczej filisterski szok niż choćby chwilowa refleksja nad rzeczywistością, z działającymi w jej obrębie mechanizmami utowarowienia włącznie. Dyskusję z nimi usiłują podjąć takie dzieła, jak realizowana w formie telezakupów instalacja, mająca służyć zareklamowaniu jednego z dzieł sztuki współczesnej, oraz namalowane na podstawie deklaracji przepytywanych osób dwa obrazy - abstrakcja w ostrych kolorach i górska sielanka, będące odpowiednio najmniej i najbardziej pożądanymi wedle badań formami malarstwa. W takiej sytuacji konfrontujemy się nierzadko także z własnym konserwatyzmem i zachowawczością, mogąc jednak w danym momencie przekroczyć ją poprzez zwrócenie uwagi na absurdalność tak definiowanego gustu. Jeśli - rzecz jasna - chcemy podjąć to wyzwanie. Zachęcam do tego, by spróbować.
Wracając do samego CSW, postanowiłem polecić aktualnie odbywające się tam wystawy. Zacząć należałoby od tej, którą wraz z kumplem zobaczyłem jako pierwszą - tym bardziej, że trwa ona tylko do 22 sierpnia. "Men in Pink" Sylvie Blocher to krótki, trwający 7 i pół minuty film, prezentujący paryski chór gejowski, śpiewający wpierw "Międzynarodówkę", po czym zakłada na głowy rajtuzy w tytułowym kolorze i śpiewa piosenkę z Siedmiu Krasnoludków. W międzyczasie widzimy zbliżenia ich twarzy, odpowiednio w pełnym patosu napięciu i spowodowanej noszeniem rzeczonych rajstop deformacji twarzy. Czyżby miała to być metafora utopijnego pragnienia i buntu, gdy przychodzi do jego rozczarowującej realizacji? Najlepiej obejrzeć samemu i spróbować na własną rękę wyciągnąć wnioski.
Następna w kolejce wystawą, na którą pozostaje nieco więcej czasu (trwa bowiem do 5 września) to fotografie Erazma Ciołka, prezentujące rzeczywistość lat 1980-1989. Muzeum reklamuje autora jako skupiającego się na socjologicznym ujmowaniu postrzeganej rzeczywistości, jednak po obejrzeniu sporej wielkości, czarno-białych zdjęć (poza jednym, przedstawiającym Jana Pawła II i Stefana Wyszyńskiego) pojawia się we mnie pewna wątpliwość. Jeśli tak bowiem jest i jeśli zdjęcia Ciołka oddawały rzeczywistość tamtego okresu, to zasadniczo zapowiadają one to, co wydarzy się później - nieprawdopodobną eksplozję politycznego znaczenia kościoła katolickiego. Zdjęcia księży, kościołów i mszy stanowią znaczącą część prezentowanych fotografii, duch religijny z kolei przenika zdecydowaną większość z nich. W kontekście aktualnych wydarzeń związanych z krzyżem pod pałacem prezydenckim ujęcia przedstawiające inne krzyże - brzozowe, katyńskie, nagrobne - zdają się być wzajemnie powiązane. A może to tylko retrospektywna kreacja historii, skupiająca się na uwypukleniu elementów religijnych (wszak duchowa emocjonalność bywa bardziej fotogeniczna niż oświeceniowy racjonalizm) w celu pokazania, że w "Solidarności" nie chodziło wcale o kwestie praw człowieka, tylko o narodowy, patriotyczno-religijny zryw? Oto kolejne pytanie, które powinno skłonić do odwiedzin CSW.
Na koniec retrospektywa, na odwiedziny której ma się czas do końca tego roku. "Rzeczy budzą uczucia" - o niej to bowiem mowa - zbiera w sobie rozmaite narracje z kolekcji CSW, po czym prezentuje je w jednym miejscu. I robi to znakomicie - niezależnie od tego, czy chodzi o wątki relacji człowieka i przyrody (rewelacyjny, gigantyczny, archetypowy niemal futrzak), fascynacji totalitaryzmem (błyskotliwe, rosyjskie nawiązania do tamtejszego, presocrealistycznej szkoły ekspresjonizmu) czy wątku vanitas (neonowe męczeństwo świętego Sebastiana). Ciekawie po latach znów zobaczyć dzieła, które swego czasu budziły olbrzymie kontrowersje, choćby po to, by podrapać się po głowie i zastanowić, co właściwie nas w nich szokowało. Oto wideo Artura Żmijewskiego z nagą kompanią reprezentacyjną, ćwiczącą musztrę w sali z lustrami. Żołnierze, pozbawieni munduru, tracą na chwilę formę, śmieją się przy komendach, po czym wraz z upływem czasu przyzwyczajają się do sytuacji, forma powraca. Pamiętam, ile było w związku z nim medialnego szumu, z oskarżeniami o szarganie narodowych świętości włącznie - tymczasem wynikały one z niepokoju o demaskację wspomnianej formy, tego, że nie jest ona wcale "naturalna" czy oczywista.
Oczywiście nie jest to jedyne warte odnotowania dzieło. W zbliżonym okresie czasu Joanna Rajkowska szykowała swój projekt "Satysfakcja gwarantowana", z limitowaną edycją puszek mających zawierać gotowe do picia wydzieliny ciała. I znów - towarzyszył temu raczej filisterski szok niż choćby chwilowa refleksja nad rzeczywistością, z działającymi w jej obrębie mechanizmami utowarowienia włącznie. Dyskusję z nimi usiłują podjąć takie dzieła, jak realizowana w formie telezakupów instalacja, mająca służyć zareklamowaniu jednego z dzieł sztuki współczesnej, oraz namalowane na podstawie deklaracji przepytywanych osób dwa obrazy - abstrakcja w ostrych kolorach i górska sielanka, będące odpowiednio najmniej i najbardziej pożądanymi wedle badań formami malarstwa. W takiej sytuacji konfrontujemy się nierzadko także z własnym konserwatyzmem i zachowawczością, mogąc jednak w danym momencie przekroczyć ją poprzez zwrócenie uwagi na absurdalność tak definiowanego gustu. Jeśli - rzecz jasna - chcemy podjąć to wyzwanie. Zachęcam do tego, by spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz